Jechał niezarejestrowanym samochodem, bez ubezpieczenia, z tablicami rejestracyjnymi pochodzącymi z innego pojazdu. Strażnik więzienny śmiertelnie potrącił 64-letnią kobietę. Mężczyzna może uniknąć kary, bo śledczy umorzyli śledztwo. Powód? Biegły nie zdołał ustalić przebiegu wypadku, a kamery miejskiego monitoringu też go nie zarejestrowały, bo zamiast na przejście były zwrócone na ozdoby świąteczne.
Do tragicznego wypadku doszło po południu 2 lutego 2017 roku w Czarnem (pomorskie). 64-letnia Ewa Lewandowska zmarła w szpitalu, kilka godzin po tym jak potrącił ją kierowca peugeota.
- Mama cały dzień dużo chodziła. Była na cmentarzu, w kościele. Godzinę przed (wypadkiem – red.) dzwoniła do mnie i mówiła, że jest zmęczona. Ja namawiałam ją, żeby odwiedziła moją siostrę, żeby nie siedziała sama w domu. Zapewniałam, że po wszystkim ktoś ją na pewno odwiezie - wspomina w rozmowie z tvn24.pl Jolanta Świętochowska, córka kobiety.
64-latka dała się namówić. Szła do drugiej córki, która tego dnia organizowała urodziny. Około godziny 17 była na ulicy Kościuszki. Dwadzieścia minut później, dochodziła do Placu Wolności. Tam miała przejść na drugą stronę jezdni.
Wszyscy słyszeli huk
– Zamykałam sklep, nagle usłyszałam huk. Odwróciłam się i zobaczyłam samochód, który zatrzymał się za przejściem. Na jezdni leżała kobieta – zeznała sprzedawczyni pobliskiego sklepu, która w jednej chwili stała się świadkiem tragicznego wypadku.
Według zeznań świadków, peugeot 307, którym jechał 41-latek nie hamował, z pełną prędkością wjechał w pieszą. Kierowca wysiadł z samochodu, dzwonił po pogotowie. W tym czasie pieszej udzielał pomocy lekarz z pobliskiej przychodni i przechodzień. Gdy przyjechał ambulans, ratownicy przejęli reanimowanie kobiety. Po pół godzinie udało im się przywrócić akcję serca 64-latki. Od tej chwili żyła jeszcze cztery godziny. Obrażenia, których doznała, były na tyle rozległe, że mimo starań lekarzy, zmarła w szpitalu tego samego dnia.
Kierowca zezna później, że nie wie, jak doszło do wypadku. Że pieszej nie zauważył. Słyszał tylko huk, gdy przejechał przez pasy.
Niezarejestrowany, bez ubezpieczenia
Sprawą wypadku zajęła się policja. Funkcjonariusze, którzy byli na miejscu, ustalili, że kierowca, czyli Robert W., był trzeźwy. Z kontroli przeprowadzonej przez policjantów wynikało, że mężczyzna jechał niezarejestrowanym samochodem, a niemieckie tablice rejestracyjne zamontowane w peugeocie pochodziły z innego pojazdu.
Funkcjonariusze w notatkach z miejsca wypadku napisali też, że 41-latek nie posiadał przy sobie potwierdzenia zawarcia polisy obowiązkowego ubezpieczenia OC, a kiedy przywiózł je jego kolega, okazało się że zostało wykupione 10 minut po potrąceniu.
Umorzenie
Śledztwo w sprawie śmierci Ewy Lewandowskiej wszczęła Prokuratura Rejonowa w Człuchowie (pomorskie). Świadkowie zdarzenia zeznali, że samego momentu potrącenia nie widzieli. Robert W. twierdził zaś, że nie widział pieszej i nie wie, w jaki sposób kobieta znalazła się na jezdni. Mężczyzna zeznał też, że nie pamięta z jaką prędkością jechał, ale podkreślał, że było to maksymalnie 45 kilometrów na godzinę.
W aktach sprawy, brak jest protokołu przesłuchania Roberta W. na miejscu potrącenia. Kierowcę przesłuchano dopiero w prokuraturze, cztery miesiące po zdarzeniu.
– To jest kwestia proceduralna. Nie możemy przesłuchiwać jako świadka, kogoś, kto w toku postępowania stanie się podejrzanym. Podejrzany ma prawo kłamać i nie poniesie z tego powodu żadnych konsekwencji karnych – wyjaśnia Jarosław Kurowski, prokurator prowadzący sprawę.
30 maja kierowcy przedstawiono zarzut nieumyślnego spowodowania wypadku i jednocześnie powołano biegłego z zakresu wypadków, którego zadaniem było wyjaśnić wszystkie okoliczności tragedii.
Z pomiarów wykonanych na miejscu potrącenia wynikało, że samochód zatrzymał się około 28 metrów za przejściem dla pieszych. Kobieta leżała, 16 metrów od zebry, a jej włosy i tablicę rejestracyjną peugeota, która odpadła, znaleziono 10 metrów za pasami.
Te informacje nie pozwoliły biegłemu na odtworzenie tragedii z 2 lutego. Brak osób, które widziałyby moment zderzenia, zeznania kierowcy oraz brak śladów hamowania nie ułatwiły mu analizy.
Na podstawie zebranych danych, nie zdołał przesądzić, czy potrącona piesza wbiegła na jezdnię, czy przechodziła przez nią wolnym krokiem. "Ustalenie jej usytuowania w chwili uderzenia przez samochód jest praktycznie niemożliwe" – brzmi opinia biegłego.
Jego ekspertyza zakładała dwa warianty, które nie pozwoliły rozstrzygnąć jednoznacznie jak doszło do wypadku. Pierwszy, że kobieta przebiegała przez przejście, co oznaczałoby, że kierowca nie mógłby uniknąć wypadku. Drugi: że kobieta szła normalnym krokiem, co pozwoliłoby 41-latkowi na reakcję, gdyby zachował wymaganą ostrożność.
Według prokuratury, wiele niewiadomych i brak bezpośrednich świadków sprawiło, że wątpliwości rozstrzygnięto na korzyść kierowcy, i w związku z tym 29 września śledztwo umorzono.
"Wiedzieliby, gdyby monitoring nie pilnował bombki"
- Jak to jest, że mężczyzna, który nie powinien jechać tym samochodem i śmiertelnie potrącił moją matkę, może czuć się bezkarnie? Prokuratura nie zrobiła zbyt wiele w tej sprawie. Biegły sugerował się zadeklarowaną prędkością kierowcy. Nie sprawdzono wielu rzeczy, nie przesłuchano wszystkich świadków – żali się Jolanta Świętochowska.
I dodaje: 64-letnia kobieta, która ma zwyrodnienie stawów kolanowych, nie była w stanie biec. Mama przechodziła przez przejście. Musiała być widoczna, bo po godzinie 17 wszystkie latarnie już są włączone.
Sprawę mógłby wyjaśnić miejski monitoring, jednak w momencie wypadku, zamiast przejścia, pilnował ozdób choinkowych. Na polecenie burmistrza Czarnego.
- Uważam że burmistrz tego miasta powinien też poczuwać się do winy. W lokalnej gazecie tłumaczył się, że chciał chronić mienie miejskie warte 11 tysięcy złotych. Rozumiem, że prawidłowo ustawiony monitoring nie zwróciłby życia naszej mamie, ale byłoby już dawno po sprawie. Jesteśmy strasznie wykończeni psychicznie. Jesteśmy na skraju wytrzymałości. Nie wiemy, jak mamy dociekać sprawiedliwości i dowiedzieć się prawdy - mówi bezradnie Świętochowska.
Próbowaliśmy skontaktować się z burmistrzem, jednak za każdym razem był poza urzędem. W rozmowie z lokalną gazetą, Pior Zabłocki przyznał, że to jego decyzją skierowano kamerę na bombkę, żeby chronić ją przed wandalami. Mężczyzna podkreślał, że skierowanie kamery na skrzyżowanie nie pozwoliłoby uniknąć wypadku.
– To bardzo przykry zbieg okoliczności. Gdybym zdawał sobie sprawę z tego, że dojdzie do tragicznego zdarzenia, nigdy nie podjąłbym decyzji, żeby chronić świąteczną ozdobę kosztem ludzkiego życia, które jest najważniejsze. Rozumiem, że rodzina chciałaby wiedzieć, co było powodem tak tragicznego zdarzenia. Mogę tylko przepraszać, że próbowałem chronić gminne mienie, nie zdając sobie sprawy z ewentualnych konsekwencji – mówił burmistrz Czarnego.
Zażalenie
Rodzina potrąconej 64-latki 10 października złożyła do Sądu Rejonowy w Człuchowie zażalenie na decyzję prokuratury o umorzeniu śledztwa.
Skarga została przyjęta, ale jak usłyszeliśmy w kancelarii sądu, nie wiadomo kiedy sędzia ją rozpatrzy, ponieważ nie wyznaczono jeszcze terminu rozprawy.
"Sugerowałem się opinią biegłego"
Prokurator pytany o zarzuty rodziny, odpowiedział, że są one bardzo ogólne. - Postępowanie było prowadzone na tyle szeroko, że wszystkie środki, które były dostępne zostały wykorzystane. W toku śledztwa przesłuchano wszystkich świadków, których wskazała policja. Nam również zależało, żeby znaleźć kogoś, kto widział, w jaki sposób ta kobieta przechodziła przez ulicę – zapewnia prokurator Jarosław Kurowski.
I podkreśla, że powołał biegłego, którego opinią się sugerował.
- Ponieważ nie można ustalić stanu faktycznego, niedające się usunąć wątpliwości musimy rozstrzygać na korzyść podejrzanego - mówi prokurator Jarosław Kurowski.
Innego zdania jest adwokat Piotr Kaszewiak, który prowadzi kancelarię adwokacką w Łodzi. Poprosiliśmy go o ocenę działań prokuratury w tej sprawie. - Z pewnością należało sprawdzić dane logowania telefonu kierowcy. Samo jego stwierdzenie, że nie widział pieszej, powinno uczulić prokuratora. Bo skoro jechał ostrożnie, to powinien ją zauważyć. Być może mężczyzna pisał smsa, lub rozmawiał podczas jazdy - zastanawiał się Kaszewiak.
Adwokat zaznaczył jednak, że jazda niezarejestrowanym samochodem i bez ubezpieczenia nie może mieć wpływu na prowadzone postępowanie. Jak mówi rzecznik policji w Człuchowie, ta sprawa została objęta innym postępowaniem, które trafiło do sądu. Mężczyźnie grozi za to grzywna do pięciu tysięcy złotych.
Jak mówił, w celu wyjaśnienia przyczyn wypadku powinno powołać się dodatkowych biegłych. - Rodzina zmarłej, może zwrócić się do niezależnych i zewnętrznych ekspertów z prośbą o dodatkową opinię. Zastanówmy się, czy ktokolwiek wierzy, że 64-letnia kobieta z problemami zdrowotnymi mogłaby wbiec na przejście? - pytał się adwokat.
Według prokuratora prowadzącego sprawę, trudno byłoby ustalić, jaki wpływ mogłoby mieć korzystanie z telefonu podczas jazdy - Oczywiście jest to jakaś okoliczność. Prawdę mówiąc my jej nie badaliśmy, bo uznałem że nie jest ona na tyle istotna. Nawet jeśli kierowca byłby z kimś połączony, to nie wiemy czy rozmawiał przez zestaw głośnomówiący i w jakim stopniu mogłoby to go rozpraszać - mówił Kurowski.
Córka Ewy Lewandowskiej, zapowiada, że skorzysta ze wszystkich dostępnych środków, aby wyjaśnić sprawę wypadku. Jednak jak twierdzi adwokat Kaszewiak, takie sprawy mogą toczyć się latami.
Autor: Mateusz Dolak (m.dolak@tvn.pl) / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: | TVN24.pl