Łoś od kilku dni był widziany na ulicach Trójmiasta. Kiedy mieszkanka Gdyni zauważyła zwierzę koło swojego bloku, zadzwoniła do straży miejskiej. - Byłam przekonana, że zrobią wszystko, żeby tego łosia przenieść w bezpieczne miejsce, że pomogą mu się wydostać z miasta - mówi kobieta. Zwierzę jednak zastrzelono. Jak tłumaczy urząd miasta w Gdyni, łoś był agresywny i chory.
Zgłoszenia o błąkającym się po ulicach Trójmiasta łosiu służby dostawały od kilku dni. Ostatnio zwierzę było widziane w Gdyni. - Mój mąż rano zauważył łosia, zrobił filmik. Łoś pojawił się u nas pod budynkiem na terenie zielonym. Zadzwoniłam do Ekopatrolu, tam nikt nie odbierał, więc powiadomiłam straż miejską. Byłam przekonana, że zrobią wszystko, żeby tego łosia przenieść w bezpieczne miejsce, że pomogą mu się wydostać z miasta - opowiada w rozmowie z portalem tvn24.pl Justyna Dombrowska, mieszkanka Gdyni.
Dodaje, że o godzinie 10 sąsiad usłyszał strzały. Okazało się, że zwierzę zostało zabite. Informację potwierdza Urząd Miejski w Gdyni i tłumaczy, że taką decyzję podjęto, ponieważ łoś był chory i agresywny.
Urzędnicy: zwierzę zachowywało się nienaturalnie, było nadmiernie pobudzone
W komunikacie opublikowanym na oficjalnej stronie miasta gdynia.pl, urzędnicy przekazali, że w poniedziałek (12 września) po godzinie 20 do Wydziału Zarządzania Kryzysowego i Ochrony Ludności Urzędu Miasta Gdyni zwróciła się policja, prosząc o wsparcie w "akcji związanej z przebywającym w mieście, chorym łosiem".
"Z relacji trójmiejskich służb wynika, że zwierzę przebywało na terenie Trójmiasta od kilku dni. W tym czasie podejmowane były liczne interwencje, które miały na celu wyprowadzenie zwierzęcia do lasu. Policja zamykała ruch na drodze, by nie doszło do wypadku. W związku ze stanem zdrowia i agresywnym zachowaniem zwierzęcia została podjęta decyzja o uśmierceniu go" - czytamy w komunikacie.
Na łosia polowano na terenie między ulicami Janka Wiśniewskiego, Polską, Chrzanowskiego i na całym przyległym torowisku. Jak dodali urzędnicy, z relacji patrolu policyjnego wynikało, że zwierzę próbowało zaatakować osoby postronne. "Akcja trwało około trzech godzin i w swoim założeniu miała zabezpieczyć pojazdy przejeżdżające w okolicy portu, nie dopuścić do wyjścia zwierzęcia na teren Śródmieścia oraz doprowadzić do wyprowadzenia go w bezpieczne miejsce. Jednak z oceny sytuacji wynikało, że zwierzę zachowywało się nienaturalnie, było nadmiernie pobudzone, miało widoczne obrażenia podbrzusza. Zwierzę przemieszczało się, powodując bezpośrednie zagrożenie dla bezpieczeństwa ruchu drogowego oraz życia i zdrowia ludzi" - przekazali urzędnicy.
Mieszkanka Gdyni nie wierzy w wyjaśnienia urzędników
Zapewnili również, że decyzję o uśmierceniu łosia podjęły osoby, które prowadziły działania "na podstawie posiadanego doświadczenia". Decyzja miała być podjęta po nieskutecznej próbie uśpienia łosia kilka dni wcześniej w Gdańsku. Wezwany na miejsce zdarzenia lekarz weterynarii potwierdził, że zwierzę miało przepuklinę.
Pani Justyna nie wierzy w wyjaśnienia urzędników.
- Łoś w żaden sposób nie był agresywny. Stał tylko, jadł. Nawet kiedy wystraszył się psów, to nie atakował, tylko uciekł - mówi kobieta.
Źródło: TVN24/ gdynia.pl
Źródło zdjęcia głównego: "Fakty" TVN