101-letni weteran w obronie wystawy "Nasi chłopcy"

Roman Rakowski
Wystawa "Nasi chłopcy" w Muzeum Gdańska
Źródło: TVN24
101-letni komandor Armii Krajowej w stanie spoczynku Roman Rakowski, po obejrzeniu wystawy "Nasi chłopcy" w Muzeum Gdańska broni ekspozycji i tłumaczy trudy losów Polaków z Pomorza. Sprzeciw wobec upolitycznianiu wystawy wyraziła Pomorska Rada Kultury.
Kluczowe fakty:
  • - To byli "Nasi chłopcy". Chłopcy matek, ojców, sióstr i braci, którzy siłą wcieleni do wrogiej armii próbowali w ten sposób ratować życie bliskich. Bo to byli ich chłopcy z imienia i nazwiska nie jacyś z innej planety. Tak jak nasi chłopcy z Podhala, z Krakowskiego i Lwowa - napisał 101-letni żołnierz.
  • W połowie lipca w Galerii Palowej Ratusza Głównego Miasta w Gdańsku otwarto wystawę "Nasi chłopcy. Mieszkańcy Pomorza Gdańskiego w armii III Rzeszy", której ekspozycja opowiada o losach dziesiątek tysięcy mieszkańców Pomorza, którzy zostali wcieleni do armii III Rzeszy.
  • Wystawę skrytykował m.in. prezydent Andrzej Duda, wicepremier, szef MON Władysław Kosiniak-Kamysz oraz były szef MON Mariusz Błaszczak. Rzecznik rządu Adam Szłapka ocenił nazwę wystawy jako "absolutnie nieakceptowalną". Dodał, że należy jednak upamiętniać osoby, które zostały siłą wciągnięte do Wehrmachtu, ponieważ są to "dramaty ludzi".
  • Po krytyce Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego w komentarzu w serwisie X napisało, że wystawa przywraca pamięć o Polakach, którym podmiotowość została przemocą odebrana, i o których na całe dekady zapomniano. Podkreślono, że misją instytucji takich jak muzea jest rzetelne i kompleksowe prezentowanie historii, często dotyczącej tematów trudnych i do tej pory przemilczanych.
  • O co chodzi w sporze o wystawę "Nasi chłopcy" przeczytacie w tekście Tomasza Słomczyńskiego.

W czwartek muzeum zaprezentowało list 101-letniego Romana Rakowskiego, komandora AK w stanie spoczynku, kawalera Orderu Virtuti Militari.

Napisał w nim, że widział wystawę, podziękował i pogratulował jej twórcom "za podjęcie tego bardzo trudnego i bolesnego tematu i stworzenie tej wystawy czasowej".

"Urodzony na Podhalu, żyjący przed wojną w Krakowskiem, w Galicji nie miałem i pewnie dzięki Bogu tego typu dylematów, ba, życiowych rozterek i w konsekwencji dramatycznych wyborów, jak mieszkańcy Pomorza, Kaszubi i Kociewiacy. Kto wie pewnie nieubłagany los, może spowodował, iż strzelałem do wrogów w niemieckim mundurze, być może pochodzących z Pomorza. Może i tak było. Tak, wykonywaliśmy wyroki Wojskowych Sądów Specjalnych za zdradę, za przestępstwa popełniane na szkodę Państwa Podziemnego, w tym bandytyzmu. Ale co ciekawe i dla mnie bolesne, za zdradę wykonywaliśmy taki wyrok na oficerze służby stałej Wojska Polskiego, a nie na mieszkańcach Pomorza wcielonych siłą do Wermachtu" - napisał Rakowski.

W liście przytoczył rozmowę, którą odbył z mieszkańcem Czerska (woj. pomorskie), który w wieku 14-15 lat został wcielonym do Wermachtu. Jak napisał Rakowski, jego rozmówca podpisał DVL 3: "Eingedeutschte", by jego matka i siostra mogły pozostać na miejscu. Rozmówca Rakowskiego i jego brat powrócili po wojnie do Czerska, "obaj byli inwalidami, płacąc ceną zdrowia, za nie swoją wojnę w nieswojej armii" - napisał i dodał, że "taka jest prawda o Pomorzanach w niemieckich mundurach".

W dalszej części listu napisał, że mieszkając w Gdańsku spotykał się ze śp. kpt Henrykiem Bajduszewskim czy śp. kpt Wacławem Butowskim, którzy wcieleni siłą do Wermachtu zbiegli przez linię frontu z narażeniem życia, by dostać się do Armii Polskiej na Zachodzie. "Jeden do gen. Andersa, a drugi do gen. Maczka i obaj walczyli pod zmienionymi nazwiskami w obawie przed konsekwencjami dla pozostałej rodziny na wypadek wpadnięcia ponownie w niemieckie ręce" - podał Rakowski.

W liście opisał jakie warunki panowały na Pomorzu w czasie wojny. "Piszę o tym, bo jest to ważne by uzmysłowić innym, w jakich warunkach żyli tutaj mieszkańcy Kociewia, Kaszub - Pomorza. To oni musieli wybierać pomiędzy śmiercią synów w znienawidzonym mundurze gdzieś na foncie wschodnim czy zachodnim, a życiem reszty rodziny albo wywiezieniem do KL Stutthof czy Potulic. Nawet w zgarniętym przez sowietów Lwowie nie było tego co na Pomorzu" - stwierdził były żołnierz AK.

Dodał także, że to byli "Nasi chłopcy". Dalej napisał, że byli to "chłopcy matek, ojców, sióstr i braci, którzy siłą wcieleni do wrogiej armii próbowali w ten sposób ratować życie bliskich. Bo to byli ich chłopcy z imienia i nazwiska nie jacyś z innej planety. Tak jak nasi chłopcy z Podhala, z Krakowskiego i Lwowa".

"Bo "Nasi chłopcy" z Krakowskiego i innych miejsc są tak samo nasi, jak ci z Pomorza, Kaszub czy Kociewia. Bo Polska ma wiele córek i synów i jest jedną matką dla nich wszystkich" – zaznaczył.

Jego zdaniem "haniebnym jest odmawianiem im imion i nazwisk, zamiatanie tej krwawej historii "pod dywan"".

"Łatwiej jest pisać piórem niż własną krwią, łatwiej jest się przechwalać i wystawiać oceny, nie być w zagrożeniu życia swego i bliskich. Łatwo siedząc w wygodnym fotelu przy herbacie, szermować czyimiś życiem i krwią niż własną, mówiąc jak z perspektywy lat trzeba było się zachować" – napisał.

Podkreślił, że nie jest to wirtualna gra, tylko to prawdziwe kule, prawdziwe pociski, prawdziwa krew, prawdziwa śmierć i prawdziwy strach.

"Trzeba było być w ich butach, w tamtym miejscu i czasie, w tamtych konkretnych sytuacjach, by podejmować takie czy inne decyzje" - podkreślił.

Stanowisko Pomorskiej Rady Kultury

Dzień wcześniej swoje stanowisko w sprawie wystawy zaprezentowała Pomorska Rada Kultury. Jej przedstawiciele wyrazili sprzeciw wobec jej upolitycznienia.

"Ze zdziwieniem obserwujemy gwałtowne reakcje osób, środowisk, oskarżające twórców wystawy o fałszowanie najnowszej historii naszego kraju. Na twórców wystawy spadła lawina oszczerstw, kłamstw i nieuzasadnionej agresji. Odmawia się im nie tylko fachowych kompetencji, ale i prawa do polskiej tożsamości. Tymczasem ekspozycja została przygotowana we współpracy z renomowanymi instytucjami naukowymi i jest oparta na faktach" – zaznaczono w oświadczeniu.

Zdaniem Rady, wystawy powinny budzić dyskusje i pytania, a także podlegać krytyce, jednak dyskusja powinna być oparta na faktach.

"Obserwujemy próby wykorzystania wystawy do realizacji partyjnych celów politycznych, co godzi w podstawowe wartości, jakimi mają się kierować instytucje kultury: niezależność, pluralizm i szacunek dla różnorodności poglądów" – podkreślono.

W dalszej części oświadczenia napisano, że przedstawiciele Rady nie zgadzają się na wykorzystywanie przestrzeni kultury i sztuki do propagandy partyjnej i na przemoc skierowaną wobec twórców wystawy. Zaapelowano o zaprzestanie ingerencji polityków w kształt i przekaz wystawy. "Kultura to przestrzeń wspólna, nie polityczna własność" – napisano.

Pomorska Rada Kultury jest ciałem opiniodawczo-doradczym przy marszałku województwa pomorskiego, w zakresie spraw związanych z szeroko pojętą działalnością kulturalną w województwie pomorskim. Działa od 2018 roku.

Roman Rakowski

Roman Rakowski ps. "Grab", "Długi", urodził się 18 marca 1924 roku w Tymowej (powiat Brzesko). W czasie II wojny światowej działał w konspiracji – był członkiem Szarych Szeregów oraz żołnierzem Armii Krajowej. Brał udział w akcjach dywersyjnych, m.in. w wysadzeniu niemieckiego pociągu wojskowego oraz w operacji "Burza" we Lwowie.

Po rozbiciu oddziału ukrywał się w klasztorze, skąd został przymusowo wcielony do Armii Czerwonej. Uciekł i działał w organizacji Wolność i Niezawisłość. Za swoją postawę i zasługi został odznaczony m.in. Krzyżem Srebrnym Orderu Wojennego Virtuti Militari.

Wystawę "Nasi chłopcy. Mieszkańcy Pomorza Gdańskiego w armii III Rzeszy" można oglądać w Galerii Palowej Ratusza Głównego Miasta w Gdańsku do 10 maja 2026 roku.

Roman Rakowski
Roman Rakowski
Źródło: Karol Makurat/REPORTER/EastNews
TVN24 HD
Dowiedz się więcej:

TVN24 HD

Czytaj także: