Niemcy opublikowały częściową listę dzieł znalezionych w Monachium. To gest oczekiwany przez rodziny, które podejrzewają, że wśród odzyskanych obrazów znajdują się płótna należące do ich przodków. Jak się jednak okazało, strona, na której umieszczono tytuły obrazów, nie wytrzymała ruchu internautów. Nadal są problemy z jej wyświetleniem.
Na razie na stronie "Lost Art" (lostart.de) opublikowano tytuły i miniatury 25 obrazów. Jak się jednak okazuje, ruch na portalu był tak duży, że serwer nie wytrzymał. - Nie spodziewaliśmy się takiego zainteresowania - przyznał minister kultury Niemiec. Jak dodał, jedynym rozwiązaniem jest cierpliwe czekanie.
- To zbyt mało, ale w końcu to chociaż krok we właściwym kierunku - powiedziała Claudia von Selle, berlińska prawniczka specjalizująca się w sztuce.
Prokuratura pod naciskiem
Wcześniej niemiecka prokuratura, która zajmuje się sprawą odnalezionych obrazów, była mocno krytykowana za ukrywanie listy dzieł i za opieszałość w postępowaniu zmierzającym do ujawnienia całej sprawy. Same władze bronią się mówiąc, że trzymały sprawę w tajemnicy ze względów bezpieczeństwa. Na publikację listy dzieł naciskał także polski konsulat. Władze RP podejrzewają bowiem, że w kolekcji może znajdować się co najmniej jeden obraz pochodzący z terenów Polski.
Niemcy obiecują współpracę
Natomiast rzecznik niemieckiego rządu Steffen Seibert w poniedziałek mówił dziennikarzom, że rząd Niemiec zamierza być w kwestii kolekcji bardziej otwarty. Obiecywał też, że jeszcze w tym tygodniu podane zostaną szczegóły dotyczące stosownej procedury. Zastrzegł, że władze muszą uwzględnić nie tylko postulat opinii publicznej, domagającej się większej przejrzystości, lecz także interesy wymiaru sprawiedliwości prowadzącego postępowanie wyjaśniające.
Politycy niemieccy zdają sobie sprawę z wizerunkowego zagrożenia, jakim dla Berlina są możliwe opóźnienia w publikacji listy. - Nie powinniśmy bagatelizować wrażliwości, z jaką do tego tematu podchodzi świat - przyznał szef niemieckiej dyplomacji Guido Westerwelle.
Nie bez znaczenia jest fakt, że istnienie kolekcji utrzymywane było przez niemiecki rząd w tajemnicy przez półtora roku. Argumentowano to dobrem toczącego się w związku ze znaleziskiem śledztwa.
Świat pogania
Prezes Światowego Kongresu Żydów Ronald S. Lauder wezwał rząd niemiecki do "natychmiastowej inwentaryzacji" odnalezionych zbiorów i opublikowania listy obrazów w internecie. Stwierdził też, że władze już "zmarnowały wiele cennego czasu" oraz że dopóki nie ma jasności w kwestii właścicieli obrazów "krzywda trwa nadal". Jego apel został opublikowany na łamach "Die Welt". Ujawnienia listy dzieł domagają się również inne organizacje żydowskie (m.in. Jewish Claims Conference) oraz Konsulat RP w Monachium. Podejrzewa się, że cenna kolekcja może zawierać także dzieła pochodzące z polskich zbiorów.
Już samo zakwestionowanie praw własności Corneliusa Gurlitta do obrazów nie będzie jednak łatwe. 79-letni mężczyzna odziedziczył zbiory po swoim ojcu, historyku sztuki Hildebrandzie Gurlitcie, który na polecenie władz III Rzeszy sprzedawał za granicę dzieła uznane przez nazistów za przejaw sztuki "zdegenerowanej i narodowo obcej". Dzieła były skonfiskowane z muzeów lub odkupione po zaniżonej cenie od prawowitych właścicieli, w większości pochodzenia żydowskiego.
Obrazów mogło być więcej
Funkcjonariusze służb celnych wpadły na trop kolekcji obrazów przypadkiem, dzięki dużej sumie pieniędzy niewiadomego pochodzenia, jaką znaleziono u Gurlitta podczas rutynowej kontroli w pociągu relacji Szwajcaria-Niemcy. Mężczyzna utrzymywał się z wyprzedaży zbiorów na aukcjach, co dodatkowo utrudnia ich ewentualne namierzenie.
Sprawy nie ułatwia to, że kolekcja składa się nie tylko z obrazów zrabowanych przez nazistów po dojściu Hitlera do władzy, lecz są w niej także dzieła sztuki innego pochodzenia.
Co więcej, policja zabezpieczyła w sobotę 22 płótna u szwagra Corneliusa Gurlitta, Nikolausa Fraessle, w Kornwestheim pod Stuttgartem. Obecnie badane jest pochodzenie tych obrazów.
Ekspert ds. poszukiwań zaginionych dzieł sztuki Konrad Kramar powiedział agencji dpa, że odkryte w Monachium zbiory nie są jedyną istniejącą kolekcją zrabowanych dzieł sztuki. Podczas ich transportu do centralnego magazynu nazistów w Altaussee w Austrii w latach 1943/1944 panował zupełny chaos, a wiele cennych eksponatów zostało skradzionych.
Sam Cornelius Gurlitt jednak zapadł się pod ziemię. Policja nie ma z nim kontaktu i nie wie, gdzie przebywa. Jednak w sobotę francuski tygodnik "Paris Match" opublikował zdjęcie mężczyzny, którego zidentyfikował jako Gurlitta. Fotografię wykonano w Monachium.
Autor: EFr,mk//kdj / Źródło: PAP, Reuters, bbc.co.uk
Źródło zdjęcia głównego: EPA