Najpierw oświadczenie o chęci kandydowania w wyborach prezydenckich, a po dwóch dniach zdecydowane dementi obozu Julii Tymoszenko. Jaką polityczną grę prowadzi była premier Ukrainy?
Doniesienia o chęci kandydowania Julii Tymoszenko w przyspieszonych wyborach prezydenckich, planowanych na Ukrainie na 25 maja - zdementował stanowczo jej prawnik Serhij Własenko. - Ktoś rozpowszechnił oświadczenie, jakoby oznajmiła, że startuje w wyborach prezydenckich. Nie odpowiada to rzeczywistości. Takiego oświadczenia nie było - zapewniał na antenie jednego z programów telewizyjnych jej obrońca.
Chce, czy nie chce być prezydentem?
Przypomnijmy jednak, że zaledwie 2 dni temu, tuż po opuszczeniu przez Tymoszenko kolonii karnej, w której była więziona - na stronie internetowej jej partii Batkiwszczyna opublikowano oświadczenie o jej rzekomej chęci kandydowania na prezydencki urząd. Ta deklaracja nie spotkała się jednak z najlepszym odbiorem wśród opinii publicznej i komentatorów życia politycznego. Pojawiły się nawet zarzuty, że Tymoszenko reprezentuje świat "starej władzy" i nie powinna ubiegać się o najwyższe stanowiska w państwie.
Do trzech razy sztuka?
Wcześniej też wspominano o Tymoszenko w kontekście ewentualnego premierostwa. Była wymieniana jako jedna z trójki potencjalnych kandydatów. Taką możliwość odrzuciła jednak sama zainteresowana. - Wdzięczna jestem za szacunek, którego wyrazem jest ta propozycja, ale proszę, by nie rozważano mojej kandydatury na to stanowisko - odnosiła się do tych pomysłów Tymoszenko.
Pytanie oczywiście o szczerość jej intencji i o to czy nie jest tak, że oświadczenie o chęci kandydowania nie zostało "wypuszczone", aby wysondować nastroje ulicy? Czy odmowna deklaracja dotycząca stanowiska premiera nie jest li tylko kokietowaniem elektoratu? I czy wreszcie dementi jej obrońcy Własenki - nie oznacza tylko tego, że nie anonsowała chęci wzięcia udziału w wyborach, choć wcale nie wyklucza, że stanie w wyborcze szranki?
Autor: MIEŚ / Źródło: PAP