W Wiedniu rusza ostateczna runda rozmów ws. programu atomowego Iranu. Teoretycznie trwające już 20 miesięcy negocjacje powinny skończyć się 30 czerwca. Ale wiele wskazuje na to, że będziemy mieli powtórkę z Lozanny i być może nawet kilkudniowy poślizg. Terminy to jednak najmniejszy problem.
Tradycyjnie zarówno Amerykanie jak i Irańczycy podkreślają, że to co dla nich najważniejsze, to "dobre porozumienie", a czas, w którym zostanie ono zawarte, jest mniej istotny. Teheran mówi wprost, że może ono opóźnić się o kilka dni, a Amerykanie przyznają to w anonimowych rozmowach z dziennikarzami.
Oficjalnie zarówno John Kerry jak i Mohammad Dżawad Zarif powtarzają, że mają nadzieję na sukces, który jest możliwy, ale obaj równie tradycyjnie studzą nadmierny optymizm. - Jeśli druga strona podejmie pozytywne kroki i nie będzie stawiać nadmiernych żądań, z pewnością osiągniemy porozumienie, które przyniesie korzyść każdemu - powiedział Zarif po przylocie do Wiednia w sobotę.
O optymizm nie można posądzać Francuzów, którzy tradycyjnie grają w Grupie 5+1 (USA, Chiny, Wielka Brytania, Francja, Rosja i Niemcy) rolę "złego gliny" reprezentującego pośrednio interesy arabskich partnerów biznesowych z Bliskiego Wschodu. Symptomatyczna była chociażby krytyka, choć nie wprost, ostatniego wystąpienia ajatollaha Aliego Chameneiego autorstwa Laurenta Fabiusa, któremu nie spodobały się czerwone linie wyznaczone przez Najwyższego Przywódcę. O ile pozostali gracze przełknęli je w ciszy (co nie oznacza, że je akceptują), o tyle Paryż poczuł się w obowiązku głośnego powiedzenia, co o nich myśli. Zbieżność w czasie krytyki z podpisywaniem ogromnych kontraktów zbrojeniowych z Arabią Saudyjską zapewne nie była przypadkowa.
Ciszę w eterze zachowuje Rosja, dla której zarówno sukces jak i porażka negocjacji będą miały swoje zdecydowane plusy. Dla Moskwy wydaje się w tym momencie niezwykle ważna kwestia automatycznego mechanizmu powrotu do sankcji, jeśli Iran nie będzie przestrzegał ewentualnego porozumienia. Tzw. snap back, który w zamyśle miałby nie potrzebować zgody Rady Bezpieczeństwa ONZ, jest dużym wyzwaniem dla Moskwy (i Pekinu), która niechętnie wyzbywa się swojego prawa weta w Radzie.
Jakie są punkty sporne?
Tak jak i podczas negocjacji w Lozannie tak i teraz najwięcej emocji budzi wśród negocjatorów zakres i tempo znoszenia sankcji w przypadku porozumienia. Teheran chciałby pozbyć się wszystkich obciążeń (szczególnie oenzetowskich i amerykańskich) na raz i natychmiast. Mocarstwa nie widzą takiej możliwości i stoją na stanowisku, że znoszenie sankcji miałoby odbywać się sukcesywnie po potwierdzeniu przez Międzynarodową Agencję Energii Atomowej "dobrego zachowania" Iranu. Barack Obama jest dodatkowo obciążony zobowiązaniami wobec Kongresu (o czym później).
Czas obowiązywania porozumienia to kolejny problem. Wbrew temu, co po Lozannie ogłosili Amerykanie, Teheran upiera się, że 10-12-letni zakaz badań jądrowych lub nawet 25-letnich restrykcji w innych przypadkach jest nie do zaakceptowania.
To, co rozpaliło dyskusję najbardziej w ostatnim czasie, to kwestia dostępu inspektorów MAEA do wojskowych instalacji irańskich (chce tego np. Francja). Teheran, zgadzając się na inspekcje obiektów cywilnych, zdecydowanie odrzuca takie rozwiązanie, czego wyrazem była ustawa przyjęta przez Madżlis przy zdecydowanym poparciu Chameneiego.
Kerry za dużo powiedział?
Inna kwestia to PMD (possible military dimensions), czyli sprawa militarnego wymiaru irańskiego programu w przeszłości. Badająca ją MAEA do tej pory nie doczekała się odpowiedzi na wiele nurtujących ją kwestii, a Teheran konsekwentnie twierdzi, że nie ma niczego do ukrycia, zaś jego program atomowy zawsze był pokojowy. Dużo zamieszania ws. PMD wywołał ostatnio John Kerry, mówiąc, że Waszyngton "nie ma obsesji na punkcie szczegółowego wyjaśniania przez Iran, co robił w tym czy innym momencie". – Wiemy, co zrobili. Nie mamy wątpliwości. Mamy absolutną pewność co do pewnej wojskowej działalności, w którą byli zaangażowani – dodał Kerry 16 czerwca.
Departament Stanu szybko pospieszył z wyjaśnieniami, że Kerry został źle zrozumiany, a Iran musi wytłumaczyć się ze swojej przeszłości, ale mleko już się rozlało. Do tego stopnia, że – jak donosiła agencja Reutera – Kerry dwukrotnie dzwonił później do Zarifa, by sprostować własną wypowiedź i stwierdzić, że został źle zrozumiany.
Potencjalna katastrofa w Kongresie
Jeśliby jednak dało się przezwyciężyć wszystkie problemy na linii mocarstwa-Iran, porozumienie i tak może utknąć na mieliźnie za sprawą amerykańskiego Kongresu i ustawy Iran Nuclear Review Act of 2015 . Spójrzmy na kalendarz.
Obama ma czas do 9 lipca, by przedstawić parlamentarzystom porozumienie. Senat i Izba Reprezentantów będą miały wtedy 30 dni na to, by przegłosować rezolucję przyjmującą porozumienia bądź ją odrzucającą. Senatorowie i kongresmeni mogą też nie zrobić nic, niemniej Obama przez te 30 dni również nie może niczego robić, czyli chociażby zawiesić sankcji wobec Iranu. Jeśli prezydent nie zdąży z wysłaniem dokumentu do 9 lipca (zapewne ok. 40-50 stron z załącznikami), to po tym dniu parlamentarzyści będą mieli aż 60 dni na przyglądanie się umowie (czas ostateczny na dostarczenie umowy mija 7 września, potem Kongres ma nałożyć nowe sankcje na Iran).
To jeszcze nie koniec. Jeśli Kongres zdecyduje się na odrzucenie umowy, a Obama rezolucję zawetuje, przez kolejne 22 dni nie może podjąć żadnych działań. Jednym słowem może się zdarzyć, że przez blisko dwa miesiące Obama nie będzie mógł zawiesić sankcji, a dwa miesiące to zdecydowanie nie „natychmiast”, jak chciałby Iran.
Co z wetem?
W przypadku rezolucji odrzucającej porozumienia Obama użyje weta, co sam zapowiedział. Wiele wskazuje na to, że jego odrzucenie nie powiedzie się. Potrzebne są do tego bowiem 2/3 każdej izby Kongresu, a to oznacza, że przeciwnikom porozumienia (czyli republikanom) będzie potrzebnych co najmniej 13 senatorów i 43 kongresmenów.
Na razie szanse na takie rozwiązanie są małe, ale jeśli część demokratów uzna, że wynegocjowane porozumienie jest zbyt słabe, nie jest wykluczone, że przyłączy się do republikanów. A odrzucenie weta Obamy będzie oznaczało, że Waszyngton odrzuci całą umowę. A ta dla Irańczyków bez Amerykanów nie ma sensu.
To, co uda się wynegocjować nad Dunajem, może utonąć zatem w Potomaku. Ale najpierw trzeba to wynegocjować.
Autor: Maciej Tomaszewski / Źródło: tvn24.pl