Przy ilości przepisów i zasad złamanych przez załogę samolotu, pasażerowie mieliby szczęście, gdyby przeżyli ten lot - wynika ze wstępnego raportu ws. katastrofy samolotu w Kolumbii, w której zginęła drużyna piłkarska Chapeconese z Brazylii. Śledczy stwierdzili jednoznacznie, że nie doszło do żadnej awarii czy sabotażu.
Katastrofa ma być od początku do końca winą załogi, linii lotniczej i władz lotniczych. Maszyna BAe 146 w ogóle nie powinna wzbić się w powietrze do feralnego lotu 28 listopada. - Ani firma, która wyczarterowała samolot, ani kolumbijskie władze nie powinny były zezwolić na start maszyny - podkreślił Freddy Bonilla z urzędu lotnictwa cywilnego Kolumbii, dodając, że najnowsze ustalenia ws. przyczyn katastrofy opierają się na nagraniach z czarnych skrzynek i innych dowodach.
Lądowanie możliwe tylko na oparach
Kolumbijskie służby ds. lotnictwa cywilnego podały, że plan lotu samolotu wyczarterowanego przez firmę LaMia, nie spełniał międzynarodowych standardów. Kluczowym błędem było nie zachowanie wymaganego przepisami zapasu paliwa na bezpieczny lot. Nawet w optymalnych warunkach samolot lądowałby na oparach. Na dodatek wystartował przeciążony o niemal 400 kilogramów. Analiza rozmów prowadzonych w kokpicie, które nagrał rejestrator, jednoznacznie wskazała, że piloci byli świadomi, iż lecą "na styk". Kilka razy liczyli zużycie paliwa i rozważali międzylądowanie w celu jego uzupełnienia. Nie zdecydowali się jednak na to bo nie byli pewni, czy odpowiadające im lotnisko jest otwarte. Wiedząc, że lecą na oparach, piloci zgłosili sytuację awaryjną i zaczęli schodzenie do lądowania nie czekając na odpowiednią zgodę od kontroli lotów lotniska Medellin. Spowodowali tym manewrem zamieszanie i naruszyli zasady zachowania odstępu od innych samolotów. Sześć minut przed katastrofą z braku paliwa wyłączył się pierwszy z czterech silników. Pomimo tego po minucie załoga poinformowała, że nie będzie potrzebowała pomocy po wylądowaniu. Chwilę później wyłączył się drugi silnik. 3 minuty i 45 sekund przed katastrofą wyłączyły się z braku paliwa pozostałe dwa silniki. Samolot został całkowicie pozbawiony zasilania, bo to co było w zbiornikach nie pozwoliło nawet na uruchomienie małej pomocniczej turbiny generującej prąd. Samolot w tym momencie był już skazany na zagładę, bo piloci zdążyli ustawić wszystkie systemy na tryb lądowania oraz wypuścili podwozie. W takiej konfiguracji maszyna gwałtownie wytraca prędkość i wysokość. Ostatecznie samolot uderzył w zbocze góry na wysokości trzech tysięcy metrów lecąc 230 km/h.
Zbyt długi lot
Kolumbijskie służby ds. lotnictwa od początku wstępnie informowały, że przyczyną katastrofy było prawdopodobnie wyczerpanie się paliwa. Według nagrania z wieży kontrolnej, które wyciekło do kolumbijskich mediów krótko po katastrofie, pilot miał kilkakrotnie prosić o zgodę na lądowanie z powodu "kompletnej awarii elektryki" i braku paliwa. Samolot wystartował z lotniska w Sao Paulo w Brazylii 28 listopada i miał międzylądowanie w Santa Cruz w Boliwii. Według planu miał zakończyć lot w Medellin. W katastrofie, do której doszło najprawdopodobniej przed północą czasu lokalnego, zginęło 71 osób z 77 obecnych na pokładzie. Wśród pasażerów byli m.in. zawodnicy pierwszoligowej drużyny piłkarskiej Chapecoense z Brazylii, którzy lecieli do Kolumbii.
Autor: mk/sk / Źródło: PAP, AV Herald