Wycieczka na wyspę zamieniła się w walkę o życie. Uratował go drobiazg z kieszeni

Źródło:
BBC
Kolarstwo górskie na szkockiej wyspie Skye
Kolarstwo górskie na szkockiej wyspie SkyeENEX
wideo 2/4
Kolarstwo górskie na szkockiej wyspie SkyeENEX

Zdałem sobie sprawę, że mogę umrzeć - mówi Brytyjczyk, który podczas zwykłej wycieczki na szkocką wyspę doznał złamania biodra i utknął bez możliwości wezwania pomocy. W bardzo trudnych warunkach pogodowych mężczyzna przez dwie doby liczył na cud, musząc przetrwać burzę, mróz i opady śniegu. Ratunek przyniósł mu w końcu niewielki przedmiot z kieszeni - gwizdek.

62-letni dziś lekarz John Pike w lutym 2023 roku wybrał się na samotną wędrówkę w górzysty teren na Skye - drugiej pod względem wielkości wyspie w Szkocji. Jego rekreacyjna wycieczka wkrótce zamieniła się jednak w walkę o życie na skutek nieszczęśliwego wypadku i gwałtownego załamania pogody wywołanego przez cyklon Ulf, zwany też Otto.

W niedzielę mężczyzna w rozmowie z BBC opowiedział o tamtych wydarzeniach. Jak wspomina, jego dramat zaczął się od złamania biodra, którego doznał, gdy poślizgnął się i upadł podczas wędrówki po skałach w pobliżu jeziora Loch Coruisk. - Poczułem ogromny ból - powiedział Pike. Jako lekarz rodzinny od razu zorientował się, że doznał złamania i nie jest w stanie kontynuować marszu. Jednak do wypadku doszło w miejscu, w którym nie było zasięgu telefonu komórkowego, przez co nie było możliwe wezwanie pomocy.

Wyspa Skye w archipelagu Hebrydów Wewnętrznych, Szkocja Shutterstock

"Zdałem sobie sprawę, że mogę umrzeć"

Lekarz postanowił w tej sytuacji czołgać się po pobliskim zboczu w górę, licząc że tam złapie zasięg. W ciągu trzech godzin pokonał niespełna trzy kilometry. To jednak nic nie dało - zasięgu nie było, a ranny mężczyzna utknął w rzadko odwiedzanej przez ludzi części wyspy. - Od początku panikowałem. Oczywiście zdałem sobie sprawę, że mogę umrzeć - powiedział Pike, mówiąc o pierwszej nocy spędzonej na otwartej przestrzeni przy temperaturze zaledwie jednego stopnia Celsjusza powyżej zera.

Służby rozpoczęły poszukiwania mężczyzny następnego dnia po tym, jak skontaktował się z nimi właściciel pensjonatu, zaniepokojony faktem, że Pike się nie wymeldował. Dzięki sygnałowi z telefonu Pike'a ratownicy wiedzieli, gdzie po raz ostatni odnotowana została jego obecność. Wciąż mieli jednak do przeszukania ogromny obszar.

"Decydującym momentem w akcji ratunkowej okazało się odnalezienie przez siostrzeńca Johna innego cyfrowego śladu" - pisze portal BBC. Mężczyzna zauważył bowiem komentarz, zamieszczony przez Pike'a na Facebooku, w którym 61-latek wskazał znajomemu, dokąd planuje udać się następnego dnia. "To, co innego dnia mogłoby być zwykłą wymianą zdań, stało się dla policji kluczową informacją, pozwalającą zawęzić obszar poszukiwań" - podkreśla brytyjski nadawca.

ZOBACZ TEŻ: Stworzył pierwszą na świecie aplikację do monitorowania bezpieczeństwa w górach. "Może być bardzo istotnym wsparciem"

Tymczasem ranny lekarz czekał na ratunek na otwartej przestrzeni w coraz gorszych warunkach atmosferycznych. Kolejnego dnia przetrwał burzę, podczas której wiatr wiał z prędkością 152 kilometrów na godzinę, a temperatura spadała poniżej zera. W okolicy odnotowano również opady śniegu. Ratownicy intensywnie przeszukiwali wyspę, jednak w ciągu dwóch dób liczenia na cud, Pike'a nie zauważyły załogi dwóch śmigłowców ratunkowych. Pike zdał sobie wówczas sprawę, że jego czarne i granatowe ubrania skutecznie maskują go na tle ciemnych skał.

Ratunek przyszedł, gdy 61-latek sięgnął po noszony w kieszeni drobiazg - zwykły gwizdek. Dźwięk tego przedmiotu na otwartym terenie był słyszalny z dużej odległości. - Zatrzymaliśmy się, a potem skontaktowali przez radio z RAF-em, czyli drugim zespołem, i zapytaliśmy: "To wy zagwizdaliście?". Powiedzieli: "Nie". A potem znów nasłuchiwaliśmy tego gwizdka - powiedział BBC Ian Stewart, jeden z członków ekipy ratunkowej szukającej zaginionego lekarza pieszo.

Dzięki gwizdom niedługo później ratownicy dostrzegli Pike'a. Moment odnalezienia go żywego po dwóch dniach w trudnych warunkach Stewart określił jako "prawdziwy szok". - To były ogromne emocje - dodał.

Akcja ratunkowa na szkockiej wyspie SkyeSkye Mountain Rescue Team SCIO

ZOBACZ TEŻ: Dzieci na trudnych szklakach w Tatrach. Naczelnik TOPR apeluje do rodziców

"Wyjątkowy" przypadek turysty w górach

Cytowana przez brytyjskiego nadawcę Jessica Steinemann z Scottish Mountain Rescue, organu koordynującego działania ratowników górskich w Szkocji, przyznała, że przypadek Pike'a jest "wyjątkowy", biorąc pod uwagę warunki i czas oczekiwania na pomoc. Większość osób rannych w górach, pozostawionych bez pomocy przez kilka dni, nie przeżywa - podkreśliła.

ZOBACZ TEŻ: "Kask rowerowy czterokrotnie uratował mi życie"

Autorka/Autor:wac//mm

Źródło: BBC

Źródło zdjęcia głównego: Skye Mountain Rescue Team SCIO