Opozycyjna Pheu Thai zdobyła w niższej izbie parlamentu Tajlandii najwięcej, bo 138 spośród 350 mandatów wyłanianych bezpośrednio w okręgach wyborczych – podała w poniedziałek komisja wyborcza. Podział 150 mandatów w łącznie 500-osobowej izbie, obsadzanych według systemu proporcjonalnego, zostanie ogłoszony w maju.
Niedzielne wybory były pierwszymi, odkąd wojskowa junta obaliła rząd Pheu Thai, partii związanej z byłym premierem Thaksinem Shinawatrą, odsuniętym przez wojsko od władzy w 2006 roku.
Wyniki tajlandzkich wyborów nadal częściowe i nieoficjalne
Tajlandzka komisja wyborcza przekazała częściowe, nieoficjalne wyniki niedzielnych wyborów parlamentarnych w poniedziałek po południu czasu miejscowego.
Według komisji, partia Palang Pracharat (PPRP), która popiera rządzącą od kilku lat juntę, zdobyła 96 spośród 350 miejsc wybieranych w okręgach. Największa liczba mandatów - 138 - przypadła partii Pheu Thai.
Pozostałych 150 członków 500-osobowej izby wyłonionych zostanie na podstawie skomplikowanego systemu proporcjonalnego i ich nazwiska - a wraz z tym oficjalne wyniki wyborów parlamentarnych w Tajlandii - mają zostać ogłoszone 9 maja.
Obie partie chcą stworzyć rząd
Tajlandzka prasa przewiduje, że po ogłoszeniu pełnych wyników przewaga Pheu Thai nad PPRP znacznie zmaleje. - Spróbujemy natychmiast stworzyć koalicję rządzącą, ponieważ tak głosowali ludzie - powiedziała w poniedziałek kandydatka Pheu Thai na premiera Sudarat Keyuraphan.
Podobną deklarację złożyła PPRP. Jej rzecznik oświadczył w poniedziałek, że partia będzie walczyć o stworzenie koalicji dysponującej większością 251 głosów w niższej izbie parlamentu.
Zaskakująco niska frekwencja
Komisja miała podać nieoficjalne wyniki wyborów do niższej izby parlamentu w niedzielę, po przeliczeniu 95 proc. głosów.
Po przeliczeniu ponad 90 proc. głosów komisja nieoczekiwanie ogłosiła jednak wieczorem, że nieoficjalne wyniki poda dopiero w poniedziałek.
- Część danych z obszarów takich, jak Ubon Ratchatani, gdzie frekwencja była znacznie niższa niż się spodziewano, a wiele głosów uznano za nieważne, podsyca obawy związane z wyborami, o ile te wstępne doniesienia się potwierdzą - mówił wówczas w rozmowie z PAP specjalista ds. Azji Południowo-Wschodniej z amerykańskiej organizacji Council on Foreign Relations (CFR) Joshua Kurlantzick. Przyznał jednak, że budzące wątpliwości dane mogą wynikać z błędów w oprogramowaniu.
Zwrócił przy tym uwagę na zaskakująco niską jak na Tajlandię frekwencję, która według komisji wyniosła 65 proc. Kurlantzick ocenił, że może to wynikać z apatii społeczeństwa i braku poczucia, że wybory cokolwiek zmienią.
Podział miejsc w parlamencie
Przez pięć lat rządów wojskowa junta z generałem Prayutem Chan-ochą na czele wprowadziła przepisy, które znacznie ułatwiają jej utrzymanie się przy władzy. Dzięki tym przepisom Prayut najprawdopodobniej zachowa stanowisko premiera, a PPRP ma największe szanse na utworzenie rządu.
Według konstytucji, uchwalonej przez juntę w 2016 roku, w sprawie wyboru premiera będą głosowały wspólnie obie izby parlamentu. Obsada 250-osobowego Senatu jest w praktyce w rękach wojskowych, co oznacza, że aby przeforsować swojego kandydata, opozycja musiałaby zdobyć aż 376 z 500 dostępnych miejsc w izbie niższej. Nowe rządy będą też musiały realizować "plan 20-letni" przygotowany przez Prayuta.
Część zachodnich ekspertów podaje przy tym w wątpliwość kompetencje Prayuta Chan-ochy jako szefa rządu. - Nie widzę zbyt wielu dowodów, że potrafi on umiejętnie kierować cywilnym rządem, a to wzbudza obawy o przyszłość Tajlandii - ocenia Kurlantzick.
Niezależnie od tego, kto ostatecznie wygra, do skutecznego rządzenia będzie musiał stworzyć koalicję z innymi ugrupowaniami. Układ sił w parlamencie będzie zależał od uzgodnień koalicyjnych, jakie w nadchodzących tygodniach poczynią w tej sprawie partie.
Biznes liczy na obietnice
Prezes Tajlandzkiej Izby Handlowej Kalin Sarasin zaznaczył, że przedsiębiorcy liczą na szybkie utworzenie nowego rządu. - Kraj musi iść do przodu, nie chcemy politycznej próżni - oświadczył.
Kalin podkreślił, że świat z uwagą obserwuje wybory, by ocenić, czy przywrócą one w Tajlandii pokój i stabilność, oraz czy biorący w nich udział politycy wywiążą się z obietnic składanych wyborcom. - Jeśli nowy rząd obieca, że będzie dalej pracował nad obecnymi projektami, więcej zagranicznych firm będzie chciało inwestować w kraju - powiedział.
Wśród zapowiadanych projektów wymienił budowę szybkiej kolei.
Podobne nadzieje wyraziła prezes Narodowej Rady Spedytorów (TNSC) Ghanyapad Tantipipatong. Liczy ona również, że nowy rząd podpisze umowy o wolnym handlu z innymi państwami, w tym z krajami UE, gdyż eksport odpowiada za 65 proc. tajlandzkiego PKB.
Ghanyapad dodała jednak, że sektor prywatny obawia się obietnicy wyborczej, którą złożyły prawie wszystkie startujące w wyborach partie – podniesienia dziennej płacy minimalnej.
Związek Tajlandzkich Przemysłów (FTI) liczy, że rząd powstanie w ciągu najbliższych dwóch tygodni, by rozwiać obawy o długi impas polityczny. Ma również nadzieję, że nowy rząd będzie w stanie utrzymać w kraju porządek po wyborach.
- FTI uważa, że nowemu rządowi musi przewodzić silna postać, która będzie w stanie zjednoczyć wszystkie rywalizujące frakcje dla dobra narodu (...) Mamy nadzieję, że wszystkie te partie postawią potrzeby Tajlandii wyżej, niż swoje własne - powiedział prezes związku Supant Mongkolsuthree.
Spowolnienie gospodarcze
Pod rządami junty wzrost gospodarczy Tajlandii zwolnił, a rozwarstwienie majątkowe społeczeństwa wzrosło do rekordowych rozmiarów. Według raportu Credit Suisse w 2018 roku do 1 proc. najbogatszych należały dwie trzecie majątku w tym kraju.
Autor: mm//rzw / Źródło: PAP