Jeszcze kilka tygodni temu zjednoczona opozycja miała realne szanse na wygraną wyborów parlamentarnych na Węgrzech. Wojna zmieniła jednak wiele. Premier Viktor Orban przekonał część społeczeństwa, że tylko jego partia zapewni Węgrom bezpieczeństwo, a opozycja gotowa jest wciągnąć kraj w konflikt z Rosją. - Nie wystarczy mieć wroga i go nazwać. Trzeba jeszcze informować o nim 24 godziny na dobę - mówi prof. Zsolt Enyedi o roli mediów w tej zmianie nastrojów społecznych.
ZOBACZ TAKŻE FILM DOKUMENTALNY "Taktyka Orbana. Bez-wolność mediów" >>>
Profesor Zsolt Enyedi jest uznanym węgierskim politologiem, specjalizuje się w badaniu partii politycznych i porównywaniu rządów. Wykłada na Uniwersytecie Środkowoeuropejskim. Uczelnia została założona na Węgrzech , ale na mocy specjalnej ustawy forsowanej przez Viktora Orbana musiała znacząco ograniczyć swoją działalność. Część kampusu przeniesiona została do Wiednia. W Budapeszcie uczelnia ma prawo jedynie prowadzić badania naukowe, nie może prowadzić zajęć dydaktycznych.
Michał Tracz: O czym była ta kampania wyborcza na Węgrzech?
prof. Zsolt Enyedi: W ostatnich tygodniach zmieniła się w kampanię dotyczącą wojny.
A przed wojną?
Opozycja najczęściej podnosiła kwestię demokracji. Fidesz mówił o osobach LGBTQ, o obniżeniu cen mediów - zapewniali, że obniżkę cen odczują także osoby, które do tej pory nie skorzystały na benefitach gwarantowanych przez państwo. Tematów było wiele, ale wydarzenia ostatnich tygodni spowodowały, że wszyscy skupili się na wojnie.
Do tego momentu to był dobry czas dla opozycji. Z jej punktu widzenia wszystko szło dobrze.
Niezupełnie. Opozycja miała kilka dobrych miesięcy, zwłaszcza końcówkę zeszłego roku. Zorganizowała prawybory, wybrała wspólnego kandydata na premiera (Petera Marki-Zaya - przy. red.), ustaliła wspólnych kandydatów we wszystkich okręgach jednomandatowych i porozumiała się w sprawie listy krajowej. To już był rodzaj jej zwycięstwa, bo do tego czasu partie sporo się kłóciły.
Dla węgierskiej opozycji to nawet rewolucja.
Tak, duża zmiana. Część z tych partii to radykalna prawica, inni to liberałowie. Są też postkomuniści, dzisiejsi socjaliści i partie reprezentujące pozostałe lewicowe i liberalne siły, jak Zieloni. To było trudne wyzwanie, aby się porozumieć, ale zrobili to. I pod tym względem to już rodzaj zwycięstwa.
To wtedy zaczęły się pojawiać sondaże dające opozycji szansę wygranej.
Tak, ale to nie takie proste. Wielu myślało, że jedność wystarczy. A w tym przypadku początki osiągnięcia tej jedności były trudne, było wiele sporów. Kandydata na premiera wybierano dwukrotnie, a ten który ostatecznie został wybrany, miał swoich przeciwników także wewnątrz obozu opozycji.
Przede wszystkim trzeba jednak pamiętać, że badania opinii prowadzone były w sposób stronniczy. I chyba najważniejsze - dziś potrzebny jest cud, aby opozycja wygrała wybory na Węgrzech.
W ostatnich tygodniach Fidesz zaczął wykorzystywać cały aparat państwa przeciwko opozycji. Stało się jasne, że nie ma ona dostępu do obywateli, nie była zapraszana do telewizji publicznej i radia. Władza ustalała zasady tej kampanii zważając tylko na własny interes.
Orban wykorzystał do tego wojnę?
Nie powiedziałbym, że wszystko zmieniła wojna. Ona oczywiście wzbudziła niepewność także wśród wyborców opozycji, co dodało jakiś procent lub dwa poparcia dla Fideszu. Ale to, co od razu zrobił rząd, to ogłosił, że głosujący na opozycję głosują za wojną, że wtedy Węgry zostaną wepchnięte w ten konflikt. I że jedynym gwarantem utrzymania pokoju jest kontynuacja rządów Fideszu.
I tylko Fidesz jest w stanie zagwarantować bezpieczeństwo węgierskim rodzinom. Widziałem to dzisiaj w tutejszej telewizji.
Dokładnie tak. Rząd przekonuje, że opozycja chce wysyłać broń Ukrainie, albo nawet że ma dowody na to, że opozycja chce wysłać do Ukrainy węgierskich żołnierzy. To wszystko oczywiście jest sfabrykowane, to nie jest prawda. Ale taki jest przekaz rządowych mediów, a ludzie nie wiedzą, że to jest nieprawda.
Opozycja na to zareagowała. Widziałem dziś billboard, na którym Viktor Orban nazwany został węgierskim Putinem.
Tak, ale na większość węgierskiego społeczeństwa to nie działa. My mamy za sobą ponad 10 lat putinowskiej propagandy na Węgrzech. Od tego czasu to państwo się zmieniło. Zmienili się także politycy, zwłaszcza po prawej stronie sceny politycznej. Kiedyś byli antyrosyjscy, dzisiaj są prorosyjscy.
Jakiś tydzień temu opublikowany został sondaż, z którego wynika, że 43 procent zwolenników Fideszu uważa, że Rosja miała rację podejmując działania przeciwko Ukrainie. Czterdzieści trzy procent! To niewiarygodne. Nie znajdzie pan drugiej takiej grupy nigdzie w Europie, która wierzy w takie wierutne kłamstwo. Tylko jak się temu dziwić, jeśli te kłamstwa powtarzane są w każdym kanale telewizyjnym?
Jakiś czas temu, w pandemii zorganizowano taki państwowy newsletter dotyczący szczepień. Jeśli kiedyś byłeś do niego zapisany, to teraz otrzymujesz wiadomości, że opozycja naraża rodziny na niebezpieczeństwo, że chce wysłać żołnierzy przeciwko Rosji i tylko ten rząd może nas uratować.
Jakim cudem ludzie w to wierzą?
Niektórzy narzekają na wolność mediów w Polsce. Tymczasem nawet trudno sobie wam wyobrazić, jak to jest na Węgrzech. My nie mamy ani jednej niezależnej stacji radiowej, żadnego radia sprzyjającego opozycji. Nie ma żadnej takiej gazety lokalnej. Wszystko zostało kupione przez rząd i wszędzie tam podają bardzo stronnicze informacje.
Ale przecież tego wszystkiego Orban nie zrobił w ciągu ostatnich tygodni, on to robi systematycznie od lat.
Oczywiście, że tak. On zawarł sojusz z Putinem już wiele lat temu, coraz bardziej uzależniając Węgry od Rosji. Także z Rosji uczynił sojusznika w wojnie kulturowej. W pewnych sprawach Rosja jest niezwykle ortodoksyjna, na przykład w kwestii praw gejów. W tym temacie jesteśmy w tym samym miejscu, co Rosja.
Musiał znaleźć jakiegoś wroga...
Tak, choć nie wystarczy mieć wroga i go nazwać. Trzeba jeszcze informować o tym wrogu 24 godziny na dobę.
Podam jeden przykład. W zeszłym tygodniu odbyła się debata liderów, wystąpił lider opozycji i Viktor Orban. Wystąpienie Orbana zostało nadane w telewizji publicznej dziewięć razy w ciągu 24 godzin, a wypowiedź lidera opozycji nie została powtórzona ani razu.
Jaka przyszłość czeka zatem węgierskie społeczeństwo? Rozmawiamy w chwili, w której opozycja ma bardzo małe szanse na wygraną.
Według sondaży wybory wygra partia dotychczas rządząca. Ale sondaże mogą się mylić, tak jak myliły się w przeszłości, dlatego widzę jeszcze odrobinę szansy na to, by pozycja wygrała. Poza tym wiele osób nie przyznaje się do tego, na kogo głosuje, niezależnie od tego, kto zapyta. Więc może wciąż są ludzie, którzy nie zdradzają, że zagłosują na opozycję... Trzeba to jednak powiedzieć jasno: są niewielkie szanse na to, by opozycja mogła te wybory wygrać.
Jeśli rząd wygra, prawdopodobnie nie zejdzie z drogi autokratyzacji Węgier. Jedyne, co pozwala mieć wątpliwości, to fakt, że Węgry, węgierski rząd, straciły swoich sojuszników. Putin był sojusznikiem Orbana, ale już tak otwarcie nie może nim być. Kaczyński, PiS i polski rząd też byli sojusznikami, ale co jest jasne, w temacie wojny są po zupełnie innej stronie.
Myśli pan, że Orban stracił sojusznika w osobie Kaczyńskiego ogólnie, na przyszłość, czy tylko w tej kwestii?
Według mnie to jest najważniejsze pytanie nie tylko dla Węgier, ale dla całej europejskiej polityki. Każdy, kto wie, jak wyglądają współczesne demokracje i jak funkcjonuje Unia Europejska, wie też, że sojusz Warszawy i Budapesztu był największą przeszkodą postępu i porozumienia w najważniejszych sprawach. Rozpad tego sojuszu przyniósłby dobre wieści dla ochrony praw człowieka w Unii Europejskiej i nie tylko. Polacy muszą zdecydować, czy popierają Wschód czy Zachód. Wschód to nie tylko poglądy konserwatywne, ale też rządy autorytarne. Z kolei wspieranie Zachodu to także wspieranie praworządności, wolności mediów. Jeśli Polska to zrozumie i dokona dobrego wyboru, Orban zostanie sam.
Autorka/Autor: Michał Tracz, "Fakty" TVN
Źródło: tvn24.pl