Tyle sprzętu specjalnego na ulicach Mińska jeszcze nie widziałem - ocenił podpułkownik milicji w stanie spoczynku Mikałaj Kazłou w rozmowie z białoruską sekcją Radia Swoboda. Dodał, że "czegoś takiego nie było w stolicy od zakończenia II wojny światowej". Po niedzielnych wyborach prezydenckich tysiące Białorusinów wyszły na ulice, by protestować przeciwko ogłoszonym wynikom głosowania, według których przytłaczające zwycięstwo odniósł Alaksandr Łukaszenka.
Mikałaj Kazłou, podpułkownik milicji w stanie spoczynku, obecnie lider opozycyjnej Zjednoczonej Partii Obywatelskiej, był w gronie tych, którzy wyszli na ulice Mińska w niedzielę wieczorem. Zanim jednak dołączył do protestujących, kilka godzin spędził w areszcie śledczym. Został zatrzymany zaraz po wyjściu z lokalu wyborczego. - Zatrzymanie było brutalne. Bez żadnych powodów i wyjaśnień. Próbowali zrobić tak, by było jak najbardziej bolesne i upokarzające - opowiadał Kazłou dziennikarzom białoruskiej sekcji Radia Swoboda.
"Ludzie niczego się nie bali"
Były funkcjonariusz, a obecnie polityk opozycji zauważył, że on "był sam, a tych, którzy zatrzymywali, było wielu". - Byli w koszulkach i kominiarkach. Rzucili na podłogę, skrępowali ręce - relacjonował. Kazłou został - jak mówi - wepchnięty do więźniarki i przewieziony do jednego z aresztów śledczych w Mińsku. Zwolniono go po kilku godzinach, bez żadnych wyjaśnień. Po opuszczeniu aresztu Kazłou pojechał do centrum miasta, gdzie zgromadzili się protestujący.
- Ludzie niczego się nie bali, to był pokojowy protest. Nikt nie bał się granatów hukowych. Nikt się nie bał tego bicia pałkami o tarcze, co powinno wystraszyć ludzi. Grzechotali (milicjanci - red.) bardzo rytmicznie, a wielu (demonstrantów - red.) w tym czasie po prostu tańczyło do rytmu - powiedział.
Kazłou podkreślił, że "nigdy jeszcze nie widział tyle sprzętu specjalistycznego w Mińsku" i że "czegoś takiego nie było w stolicy białoruskiej od zakończenia II wojny światowej".
Trzy tysiące zatrzymanych
W poniedziałek białoruskie MSW podało, że "zgromadzenia" obywateli odbywały się w 33 miastach, zatrzymano około trzech tysięcy osób (w tym około tysiąca w Mińsku), w wyniku starć z milicją zostało rannych 39 funkcjonariuszy i 50 cywilów. Białoruskie MSW stwierdziło, że "demonstranci w Mińsku zapalali fajerwerki, rozrzucali kolce i gwoździe na jezdni, wznosili barykady, demontowali płyty chodnikowe i rzucali nimi oraz innymi przedmiotami w funkcjonariuszy".
Wśród zatrzymanych byli także dziennikarze, w tym ekipa niezależnej rosyjskiej telewizji Dożdż (dwóch dziennikarzy i operator kamery), a także fotograf francuskiej agencji AFP. Zarejestrowany na Łotwie niezależny rosyjski portal Meduza podał w poniedziałek, że od 12 godzin nie ma kontaktu ze swoim korespondentem Maksimem Sołopowem.
"Przestał odbierać telefony wkrótce po północy w dniu wyborów. Nasza redakcja i jego rodzina nie mogą uzyskać o nim żadnych informacji. Kiedy ostatni raz z nim rozmawialiśmy, Sołopow był w pobliżu Teatru Gorkiego na ulicy Wołodarskiego w centrum białoruskiej stolicy. Mówił nam, że białoruska policja blokuje ludzi w okolicy i dokonuje surowych zatrzymań przy użyciu gazu łzawiącego" - przekazał portal Meduza. Według wcześniejszych doniesień Sołopow został pobity przez milicję. Redakcja zażądała od władz białoruskich uwolnienia zarówno jej pracownika, jak i innych zatrzymanych dziennikarzy.
Sztab Cichanouskiej nie uznaje wyników wyborów
Według wstępnych wyników podanych przez Centralną Komisję Wyborczą Łukaszenka otrzymał 80,2 procent głosów, a jego główna rywalka, kandydatka opozycji Swiatłana Cichanouska - 9,9 procent. Cichanouska nie uznaje wyników wyborów.
Źródło: Radio Swoboda, Meduza