|

Co się dzieje z ukraińską kontrofensywą?

Aktualnie czytasz: Co się dzieje z ukraińską kontrofensywą?
Źródło: Scott Peterson/Getty Images

Wojna Rosji z Ukrainą weszła w kolejną fazę. Była już próbą szybkiego rajdu na Kijów, potem zmaganiami artylerii niszczącej całe miasta, następnie kompromitacją Rosgwardii uciekającej przed ukraińskim wojskiem, w końcu stała się bezsensowną rzezią więźniów wysyłanych na pewną śmierć. Dziś o przebiegu działań wojennych decydują tysiące rosyjskich min przeciwpancernych i przeciwpiechotnych. Czy uda się przedrzeć przez tę zaporę ukraińskiej ofensywie? - Atakujący ma zawsze gorzej - odpowiada jeden z polskich generałów, których o to zapytaliśmy.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Ukraińska kontrofensywa do tej pory nie osiągnęła spektakularnego sukcesu. Mimo dostaw uzbrojenia, amunicji i sprzętu z Zachodu Ukraińcy nie wyzwalają znaczących terytoriów zajętych przez Rosjan w pierwszych tygodniach inwazji rozpoczętej 24 lutego 2022 roku. Żeby zrozumieć, co teraz, po ponad 520 dniach, dzieje się na froncie, trzeba - chociaż w skrócie - przypomnieć przebieg działań wojennych. Obie strony wyciągają bowiem wnioski ze zmagań, zmieniają taktykę i strategię, sięgają po nowe środki itd.

Wojna rosyjsko-ukraińska trwa już dziesiąty rok. Na początku 2014 roku Rosja najpierw bezkrwawo zajęła Półwysep Krymski, w czym dopomogły tak zwane zielone ludziki, czyli rosyjscy żołnierze bez emblematów przynależności państwowej, za to korzystający z garnizonów rosyjskiej Floty Czarnomorskiej – mimo niepodległości Ukrainy wciąż rozsianych na półwyspie. Następnie, już w sposób krwawy, Moskwa zaczęła wyrywać Kijowowi kolejne części przemysłowego zagłębia Donbasu, czyli ukraińskie południowo-wschodnie obwody (odpowiedniki województw) doniecki i ługański. Rosja i będące jej marionetkami dwie utworzone "republiki ludowe" - doniecka i ługańska - nigdy nie zajęły terytoriów obu obwodów w całości, a walki w regionie w zasadniczy sposób uspokoiły się w pierwszej połowie roku 2015. Później mieliśmy po obu stronach zabitych i rannych, ale intensywność działań znacząco spadła, a sama wojna zeszła z nagłówków mediów europejskich i polskich, co nie oznacza, że się nie toczyła. Siły zbrojne Ukrainy, w 2014 roku znajdujące się w stanie zaawansowanego rozkładu, w kolejnych latach znacząco okrzepły i się wzmocniły.

Dopiero w 2021 roku Rosja zaczęła ponownie gromadzić przy granicy z Ukrainą swoje wojska. Wykorzystała do tego zarówno własne ziemie, zajęte kosztem Ukrainy Krym i część Donbasu, jak i terytorium Białorusi, rządzonej od 1994 roku przez Alaksandra Łukaszenkę. Kraje Unii Europejskiej i Stany Zjednoczone uważają, że dyktator z Mińska w 2020 roku przegrał wybory prezydenckie. Potem sprawnie spacyfikował protesty przeciwko fałszerstwom nad urnami, ale stał się jeszcze bardziej uzależniony od Moskwy.

24 lutego 2022 roku Ukraina została zaatakowana z wielu stron. Jeśli chcemy zrozumieć, co dzieje się obecnie, to cztery kierunki zasługują na wyróżnienie.

Po pierwsze, w lutym 2022 roku wojska rosyjskie z terytorium Białorusi ruszyły na Kijów od północy najkrótszą możliwą drogą.

Po drugie, również z terytorium Rosji rozpoczęło się natarcie na Kijów. Tutaj napastnicy zajęli znaczną część obwodu charkowskiego, chociaż sam Charków cały czas pozostał w rękach obrońców. Atak na Kijów wspierał desant z powietrza na lotnisko w Hostomelu na przedmieściach stolicy.

Po trzecie, Rosjanom, nacierającym z Krymu, udało się przekroczyć dolny Dniepr, jedną z największych rzek Europy, i zająć prawie 300-tysięczne miasto Chersoń, jedyną stolicę obwodu, jaka wpadła w ich ręce.

Po czwarte, i to będzie dla dalszej części tekstu kluczowe, Rosjanom udało się wyrąbać lądowe połącznie z Krymem, po drodze zmuszając Ukraińców do kapitulacji w Mariupolu, gdzie ostatnią redutą był kombinat metalurgiczny Azowstal. W efekcie Rosjanie mogą dostać się na półwysep nie tylko drogą morską i otwartym w 2018 roku mostem Krymskim nad Cieśniną Kerczeńską. Od wiosny 2022 r. mają też drogę wzdłuż północnego wybrzeża Morza Azowskiego.

Rosjanie mogą się dostać na Krym nie tylko drogą morską lub mostem Krymskim, ale też przez Mariupol
Rosjanie mogą się dostać na Krym nie tylko drogą morską lub mostem Krymskim, ale też przez Mariupol
Źródło: GOOGLE MAPS / tvn24.pl

Najpierw rajd, potem zmiana strategii

Ta pierwsza faza inwazji z 2022 r. nosiła cechy nie tyle wojny na pełną skalę, co operacji specjalnej, która zmierzała - w czasie liczonym w dniach - do obalenia rządu w Kijowie i zainstalowania w jego miejsce nowego reżimu, który chodziłby na pasku Moskwy. Tyle że wbrew kremlowskim kalkulacjom Ukraińcy stawili skuteczny opór, a sami Rosjanie popełnili wiele błędów.

Już wiosną 2022 r. Moskwa zdała sobie sprawę, że Kijów nie zostanie zdobyty ani nawet otoczony. Zatem wojska rosyjskie wycofały się z terytorium Ukrainy na kierunku białoruskim. Główny ciężar walk przeniósł się wtedy znów na Donbas, szczególnie rejon Siewierodoniecka i Lisiczańska. Tędy agresorzy starali się okrążyć wojska ukraińskie w całym regionie. To już nie był szybki rajd czołgów, bojowych wozów piechoty i transporterów opancerzonych. Tym razem główną rolę odgrywał zmasowany ostrzał artyleryjski, można by powiedzieć – klasyczny sposób prowadzenia wojny przez Rosjan. Ukraińcom, którzy rzucili do walki pierwsze otrzymane z Zachodu działa i wyrzutnie rakiet, udało się jednak skutecznie uderzyć w rosyjskie magazyny amunicji i w efekcie zdezorganizować pracę artylerii wroga. Rosjanie w końcu zdobyli Siewierodonieck, ale nie udało się to, do czego tak naprawdę dążyli, czyli rozbicie ukraińskich wojsk.

Latem 2022 roku Ukraińcy zaczęli naciskać na kierunku chersońskim, szukając luki w rosyjskiej obronie. Ta próba kontrofensywy na początku nie była udana, ale spowodowała, że Rosjanie przerzucili w okolice Chersonia wojsko z innych odcinków frontu. Z tego powodu Moskwa zbyt osłabiła odcinek w okolicach Charkowa, 1,5-milionowego miasta położonego około 30 kilometrów od granicy z Rosją, przed wojną głównego ośrodka produkcji i remontów ukraińskich czołgów.

W okolicy Charkowa pozostały głównie jednostki Rosgwardii, służby, którą można porównać do dawnego polskiego ZOMO, tyle że na sterydach. Owszem, rosyjscy gwardziści dysponują typowo wojskowym uzbrojeniem, jak kołowe transportery opancerzone, a jakaś część ich szkolenia stanowi przygotowanie do walki z "prawdziwym" wojskiem. Niemniej w DNA tej formacji jest przede wszystkim pałowanie bezbronnych cywilów. Nic zatem dziwnego, że we wrześniu 2022 roku pod Charkowem jednostki Rosgwardii i wojska z separatystycznych "republik" nie wytrzymały naporu ukraińskich żołnierzy.

Wyzwolenie obwodu charkowskiego to było pierwsze spektakularne ukraińskie zwycięstwo od początku inwazji. W Polsce i na Zachodzie zwróciło uwagę opinii publicznej, stając się dla niej punktem odniesienia, z którym dziś porównujemy obecną ukraińską kontrofensywę.

Drugim ważnym, choć nie tak spektakularnym zwycięstwem Ukrainy, było odzyskanie Chersonia. Rosjanom nie udało się przygotować obrony tego miasta, Ukraińcom zaś udało się znaleźć słabe punkty. Zatem w listopadzie 2022 r. okupanci opuścili miasto i jego okolice po zachodniej stronie rzeki. Uporządkowany odwrót praktycznie bez strat oraz utrzymanie wschodniego brzegu rzeki, a więc także połączenia lądowego z Krymem, były sukcesem Moskwy. Z kolei odzyskanie miasta i okolic bez znaczących zniszczeń w infrastrukturze było sukcesem Kijowa.

Co robiło rosyjskie wojsko, gdy trwała rzeź wagnerowców pod Bachmutem

Tak mniej więcej kształtowała się linia frontu na przełomie 2022 i 2023 roku. Do tego czasu państwa Zachodu zasadniczo przekonały się, że należy wspierać Ukrainę dostawami uzbrojenia, amunicji i sprzętu wojskowego zachodniej produkcji. Z punktu widzenia defensywy najważniejsze okazały się systemy obrony powietrznej średniego i krótkiego zasięgu, w tym amerykańskie Patrioty. Z punktu widzenia przyszłej ukraińskiej kontrofensywy ważne było to, że ruszyły dostawy czołgów, bojowych wozów piechoty i kołowych transporterów opancerzonych zachodniej konstrukcji. Nie da się też przecenić systemów artylerii lufowej i rakietowej NATO-wskich kalibrów, które już od wiosny 2022 roku dostarczane są Ukrainie wraz z amunicją.

Zimą i wiosną 2023 r. Rosjanie prowadzili działania ofensywne praktycznie tylko w rejonie Bachmutu, przed inwazją 70-tysięcznego miasta. W maju Bachmut udało się zająć siłami tak zwanej Grupy Wagnera, najemniczej formacji kierowanej przez Jewgienija Prigożyna. W jej szeregach pozycje ukraińskie szturmowali więźniowie uwolnieni z zakładów karnych. Ginęli masowo, ale w miejsce poległych przychodzili kolejni.

W tym czasie na innych odcinkach frontu regularna armia rosyjska zajmowała się głównie budową sieci umocnień polowych, pól minowych, zarówno przeciwpiechotnych, jak i przeciwpancernych, a także innych zapór przeciwko czołgom i pojazdom opancerzonym. To nie jest jedna linia obrony. Za tą pierwszą zwykle przygotowano drugą, a często także i trzecią pozycję obronną. Jeszcze do tego wrócimy, bo to kluczowe dla obecnych wydarzeń.

Dostawy uzbrojenia i sprzętu wojskowego z Zachodu, szkolenie ukraińskich wojsk, także poza terytorium Ukrainy, w tym w Polsce, sprawiły, że od przełomu 2022 i 2023 roku głośno zaczęto mówić o przyszłej ukraińskiej kontrofensywie. Jednocześnie rosło oczekiwanie opinii publicznej, że Ukraińcy, którzy tak znakomicie poradzili sobie pod Kijowem, Charkowem i Chersoniem, teraz – lepiej uzbrojeni – łatwo pogonią Rosjan i odzyskają zajęte tereny, najlepiej łącznie z Krymem. Nic takiego na razie się nie stało, mimo że w międzyczasie mieliśmy publiczne spory w rosyjskim dowództwie, których kulminacją był rajd Grupy Wagnera na Moskwę.

Ukraińscy żołnierze szkolą się w Świętoszowie
Ukraińscy żołnierze szkolą się w Świętoszowie (materiał z 13 lutego 2023 r.)
Źródło: TVN24

Tymczasem pierwsze doniesienia, że Ukraina ruszyła do ataku, usłyszeliśmy w pierwszej połowie czerwca, zaś w ubiegłym tygodniu mogliśmy w zachodniej prasie przeczytać, że zaczęła się druga faza kontrofensywy.

Dlaczego tak się dzieje, zapytaliśmy trzech emerytowanych polskich generałów. Każdy z nich jest oficerem innej specjalności, każdy u szczytu kariery odpowiadał za inną sferę sił zbrojnych.

Zniecierpliwienie nie dziwi

- Opinia publiczna ma powody, żeby się niecierpliwić, bo wojna w Ukrainie jest dla nas wszystkich obciążeniem. Ma negatywny wpływ na nasze samopoczucie, na gospodarkę i sprawy społeczne. Chciałoby się, żeby ten stan jak najszybciej się zakończył, oczywiście zwycięstwem Ukrainy. Im dłużej będzie to trwało, tym straty, nie tylko militarne, będą trudniejsze do nadrobienia - przyznaje Mieczysław Cieniuch, emerytowany "czterogwiazdkowy" generał. To były szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, czyli najważniejszy żołnierz w całych siłach zbrojnych.

do relacji
Ostrzał rakietowy Krzywego Rogu. Relacja Ołeha Biłeckiego z Ukrainy (31 lipca 2023 r.)
Źródło: TVN24

- Świat, a przede wszystkim Europa oczekiwała, że Ukraińcy przeprowadzą szybką, sprawną kontrofensywę i jeszcze szybciej odzyskają utracony teren. Tylko że tak się nie da. Mimo że zjednoczony Zachód dostarczył Ukrainie mnóstwo uzbrojenia, to nie dostarczył tego, co jest niezbędne do właściwego przygotowania kontrofensywy, czyli lotnictwa i środków rakietowo-artyleryjskich dalekiego zasięgu. W rezultacie ukraińska kontrofensywa rozpoczęła się bez takiego, nazwijmy to, książkowego przygotowania - mówi z kolei Jarosław Kraszewski, generał brygady w rezerwie. Opinii publicznej najbardziej znany jest jako główny wojskowy doradca prezydenta Andrzeja Dudy w pierwszej kadencji, zwłaszcza w czasie sporów z szefem Ministerstwa Obrony Narodowej Antonim Macierewiczem. Ale Kraszewski to przede wszystkim artylerzysta i były szef całych naszych wojsk rakietowych i artylerii.

Generał wyjaśnia, że zgodnie z doktryną NATO wstępem do każdego ataku na większą skalę jest uderzenie na głębokie zaplecze przeciwnika. Celami są przede wszystkim elementy systemu dowodzenia i zaopatrzenia - sztaby, magazyny amunicji i innych materiałów, węzły drogowe i kolejowe, ważne szlaki komunikacyjne, czego doskonałym przykładem jest most Krymski, niedawno ponownie uszkodzony. Bez zachodnich samolotów bojowych, takich jak F-16, i bez dysponujących zasięgiem do 300 kilometrów kierowanych pocisków ATACMS do wyrzutni HIMARS Ukraińcy przygotowują kontratak za pomocą tego, co mają - głównie wykorzystują drony oraz artylerię lufową i rakietową, tyle że nie tak dużego zasięgu, jaki chcieliby mieć. Prawdopodobnie wykorzystują też niewielkie grupy sił specjalnych na tyłach wroga. - Brak przewagi w powietrzu komplikuje cały proces - przyznaje także generał Cieniuch.

Z kolei generał brygady Tomasz Drewniak - pilot wojskowy, były inspektor Sił Powietrznych, obecnie na emeryturze, związany z Fundacją Stratpoints - zwraca uwagę, że zachodnie czołgi i wozy bojowe nie trafiły w ręce ukraińskich żołnierzy w jakichś oszałamiających ilościach. - To nie jest ogromna liczba sprzętu. On oczywiście ma znaczenie, ale to nie jest tak, że od razu skruszy Rosjan - ocenia.

Konsekwencje pośpiechu

Generał Cieniuch wskazuje, że pierwszy warunek do ukraińskiej kontrofensywy został spełniony: Rosjanie już praktycznie nie atakują, wyjątek stanowi tylko niewielki odcinek na granicy obwodów ługańskiego i charkowskiego. Tylko że warunków jest więcej.

Zniszczony rosyjski czołg T-80 w okolicy wsi Nowodariwka na granicy obwodów zaporoskiego i chersońskiego
Zniszczony rosyjski czołg T-80 w okolicy wsi Nowodariwka na granicy obwodów zaporoskiego i chersońskiego
Źródło: Dmytro Smolienko / Ukrinform/Future Publishing via Getty Images
- Żeby przejść do działań zaczepnych, trzeba mieć przewagę. Jeżeli nie mamy kilkukrotnej przewagi w liczbie żołnierzy, ilości sprzętu i artylerii, to prowadzenie natarcia jest ryzykowne. Bardzo łatwo się potknąć, a wtedy już nawet powrót do obrony nie będzie możliwy
gen. Mieczysław Cieniuch

Siły zbrojne Ukrainy budowały przewagę dzięki dostawom uzbrojenia, sprzętu i amunicji z Zachodu. W ostatnich miesiącach trwało intensywne, ale jednak skrócone szkolenie żołnierzy. Teraz na jaw wychodzą mankamenty z tym związane.

- Jakościowo Ukraińcy dysponują lepszym sprzętem niż Rosjanie, ale ta jakość nie może być w pełni wykorzystana przez nie do końca wyszkolonych żołnierzy. To, że żołnierze umieją posługiwać się bronią, znają ją, to jest oczywiście ważne, ale to dopiero początek drogi do sukcesu. Trzeba mieć jeszcze zgrane pododdziały w brygadach. To nie może być przypadkowy zbiór dobrze wyszkolonych załóg - objaśnia były szef Sztabu Generalnego WP. I dodaje: - Pełne wykorzystanie nowego sprzętu przyjdzie z czasem. Tego nie da się zrobić na ćwiczeniach. Tu niestety trzeba trochę krwi stracić, żeby uzyskać praktyczne zdolności operowania dużymi zgrupowaniami.

Zamiana ról

Natomiast generał Kraszewski zwraca uwagę, że teraz role się odwróciły. Ukraińcy, którzy przez większość wojny się bronili, muszą przejść do ataku. Rosjanie, wojsko agresora, teraz broni dotychczasowych zdobyczy. - Atakujący ma zawsze gorzej. Jest narażony na większe straty. Atakujący musi mieć ogromną przewagę w sile ognia, bo inaczej może ponieść takie straty, że nie będzie w stanie kontynuować natarcia. Dlatego Ukraińcom potrzebna jest amunicja, amunicja i jeszcze raz amunicja - mówi artylerzysta.

Zgodnie z dawnymi regułami sztuki wojennej Ukraińcy, jako strona przystępująca do ataku, powinni prowadzić ostrzał artyleryjski intensywniej niż Rosjanie. Generał Kraszewski szacuje, że zużycie amunicji artyleryjskiej po stronie ukraińskiej rzeczywiście wzrosło, do poziomu 10-15 tysięcy sztuk na dobę. Tylko że po stronie rosyjskiej jest to szacowane na 20-25 tysięcy sztuk na dobę. To znacząco mniej niż podczas ubiegłorocznych walk o Siewierodonieck (około 60 tysięcy), ale wciąż więcej niż zużywają Ukraińcy.

Gdyby jednak wymienić najważniejszy problem ukraińskiej kontrofensywy, to z pewnością jest nim przygotowana rosyjska obrona. Agresorzy wykorzystali czas, gdy Ukraina się broniła, szczególnie w długotrwałej bitwie o Bachmut. Rosjanie przygotowali własną obronę, zwłaszcza na Zaporożu, czyli tam, którędy wiedzie lądowe połączenie Krymu z Rosją w jej uznanych międzynarodowo granicach. To najcenniejsza rosyjska zdobycz w Ukrainie, oczywisty cel ukraińskiej kontrofensywy. Wiedzą to w Kijowie, ale wiedzą to również w Moskwie.

Centymetr po centymetrze

To głównie na Zaporożu powstała sieć umocnień polowych, wykorzystujących warunki terenowe - wzgórza, lasy, rzeki, bagna. Okopy, punkty oporu, wkopane w ziemię czołgi (tak, że wystaje tylko wieża), nawet jeśli starszych typów, to wciąż dysponujące groźnymi armatami. Zęby smoka, czyli żelbetowe "słupki" utrudniające przejazd pojazdów bojowych. Ale nade wszystko miny, mnóstwo min.

- Niedawno spotkałem się w Polsce z saperami ukraińskimi. Powiedzieli, że są obszary, gdzie na półtora hektara ziemi można znaleźć 950 min. To bardzo duże nasycenie
gen. Jarosław Kraszewski

Minami usiane jest to, co wojskowi fachowo nazywają pasmem przesłaniania. To po prostu obszar między pozycjami walczących stron, zwykle oddalonymi od siebie o kilka, kilkanaście kilometrów. To tutaj Rosjanie używają przemieszanych min przeciwpancernych i tych przeciwko piechocie, zarówno wkopanych w ziemię, jak i po prostu rozłożonych na powierzchni. Trudno w czymś takim oczyścić sobie przejście, zwłaszcza że wszędzie pełno metalowych odłamków po wcześniejszym ostrzale. To sprawia, że praca z wykrywaczem metalu nie ma sensu. Trzeba co kilka centymetrów nakłuwać glebę sondą, która wygląda jak cienki patyk - wbija się ją pod kątem, co pozwala wyczuć, czy pod warstwą ziemi nie ma czegoś twardego. Ta mozolna praca dzieje się w zasięgu wzroku Rosjan, więc ukraińscy saperzy, jeśli zostaną wykryci, ściągają na siebie ogień nieprzyjacielskiej artylerii.

- Żeby przejść przez pola minowe, potrzebny jest skomplikowany nowoczesny sprzęt inżynieryjny, którego państwa wspomagające Ukrainę nie mają zbyt wiele. On jest bardzo drogi, więc kupuje się go w małych ilościach, zakładając, że jeśli będzie konkretne zagrożenie, to się dokupi. Zatem Ukraina otrzymała tego typu nowoczesnego sprzętu niewiele, a potrzeby ma ogromne - wyjaśnia generał Cieniuch.

Z przodu pojazdu widać trzy urządzenia, które naciskając na grunt, powodują eksplozje min w bezpiecznej odległości. Z tyłu wydać otwarte klapy dwóch pojemników na ładunki wydłużone. Są to przypominające kabel materiały wybuchowe wystrzeliwane przed pojazd. Ich detonacja ma doprowadzić do eksplozji zgromadzonych min i tym samym oczyścić przejście
Przykład współczesnego pojazdu inżynieryjnego, czyli amerykański M1150 Assault Breach Vehicle na podwoziu czołgu Abrams (na zdjęciu na ćwiczeniach w 2019 roku).
Źródło: Spc. Dominic Trujillo / dvidshub.net

Kto ma przewagę w powietrzu?

Nie można wyciągać daleko idących wniosków na temat wojny na podstawie krótkich nagrań wideo przedstawiających pojedyncze epizody. Niemniej, o ile na początku inwazji widzieliśmy wiele nagrań przedstawiających zestrzelenie rosyjskich śmigłowców szturmowych, o tyle teraz można zobaczyć, jak rosyjskie maszyny odpalają pociski kierowane w stronę ukraińskich czołgów. Działają przy tym zza linii własnych pozycji, poza zasięgiem ukraińskiej naziemnej obrony przeciwlotniczej.

- Rosyjskie lotnictwo dzisiaj odrobiło lekcję z początków wojny. Śmigłowce działają lepiej, Rosjanie umieją je dobrze stosować w obronie, zwłaszcza że maszyny nie muszą przebywać długo w rejonie walk, wystarczy paręnaście sekund
gen. Tomasz Drewniak, pilot

Właśnie brak przewagi w powietrzu jest drugim, po zaminowaniu terenu, głównym problemem Ukraińców. W armiach NATO to lotnictwo jest tą siłą, która ma powstrzymać przeciwnika i zapewnić swobodę działania własnym wojskom. - Jeżeli nawet lokalnie wywalczymy przewagę w powietrzu nad miejscem, gdzie nasze wojska chcą rozminować teren, to nikt ich nie będzie atakował. Tymczasem Ukraińcy rozminowują teren pod ostrzałem z powietrza i z ziemi. Nie oszukujmy się, to jest nieprawdopodobnie ciężka robota, w której można ponieść ogromne straty - wyjaśnia były inspektor polskich Sił Powietrznych. - Przewagę w powietrzu ma strona rosyjska. To komplikuje działanie na ziemi i powoduje, że mamy większe straty - dodaje generał Cieniuch.

Damian Duda ratuje ukraińskich żołnierzy na Zaporożu. "Siedem kilometrów, pod ostrzałem rosyjskim" ("Fakty" TVN z 15 lipca 2023 r.)

Nic więc dziwnego, że Ukraina coraz głośniej domaga się nowoczesnych samolotów wielozadaniowych, takich jak F-16. Powstała już nawet koalicja na rzecz szkolenia ukraińskich pilotów na tego typu maszynach. Jej liderami są Dania i Holandia, a jednym z uczestników Polska. Wciąż żaden kraj nie zadeklarował, że przekaże Ukrainie swoje F-16, ale wydaje się, że prędzej czy później to nastąpi. Inaczej po co byłoby szkolenie lotników? Tylko że wciąż nie wiadomo, kiedy Ukraina doczeka się swoich maszyn.

Generał Cieniuch, choć sam z pierwszego wykształcenia jest czołgistą, przestrzega, że sama dostawa F-16 nie spowoduje przełomu na froncie. - Ukraina prowadzi realną wojnę już ponad rok, więc doświadczenie ich pilotów jest ogromne. Natomiast założenie, że – powiedzmy – w ciągu trzech miesięcy wykształci się wspaniałego pilota na F-16, jest założeniem na wyrost. Potrzeba więcej czasu. I znowu – tak jak ze sprzętem lądowym – nie chodzi o pojedynczego pilota w samolocie, tylko o przygotowanie do działań zespołowych – wyjaśnia były szef Sztabu Generalnego WP.

Z kolei generał Drewniak podkreśla, że losów wojny nie odwrócą pojedyncze F-16, tak jak nie zrobiły tego pojedyncze czołgi. Jego zdaniem Kijów potrzebuje minimum trzech-czterech eskadr, czyli 50-60 maszyn. - Wtedy mogłyby one stworzyć parasol ochronny i dużo łatwiej byłoby Ukraińcom przedzierać się przez pola minowe - mówi pilot.

Czołgi i ludzie

Na razie ukraińscy żołnierze są w stanie utworzyć jedynie wąskie przejścia w rosyjskich polach minowych. To problem, bo czołgi i bojowe wozy piechoty (BWP) muszą mieć przestrzeń i swobodę manewru. Dla pojazdów opancerzonych wejście na minę rzadko oznacza trwałe wyeliminowanie z walki. Przy odrobinie szczęścia czołg lub BWP mogą zostać zholowane na tyły i tam naprawione - rzadziej trzeba odesłać wóz do zakładu remontowego, częściej wystarcza wymiana gąsienicy lub koła, co trwa godziny, ewentualnie dni. Dla atakującego to problem, ale jednak o wiele mniejszy niż strata bezpowrotna. Gorzej z ludźmi. Wejście żołnierza na minę zwykle oznacza trwały uszczerbek na zdrowiu, łącznie z ryzykiem amputacji.

Żołnierze ukraińskiej 128 Brygady Obrony Terytorialnej, w przerwie między walkami na froncie kontrofensywy na południu kraju, ćwiczą taktykę walki w okopach i rozminowanie. 31 lipca 2023 r.
Żołnierze ukraińskiej 128 Brygady Obrony Terytorialnej, w przerwie między walkami na froncie kontrofensywy na południu kraju, ćwiczą taktykę walki w okopach i rozminowanie. 31 lipca 2023 r.
Źródło: Scott Peterson/Getty Images

To źle wpływa na morale - zwracają uwagę generałowie Drewniak i Kraszewski. - Jeśli wokół nas giną ludzie, koledzy, ale osiągamy przy tym jakiś sukces, na przykład zdobywamy miasto, to jednak jest euforia. Ale jeśli ginie iluś ludzi, mamy straty w sprzęcie, a jedyne, co osiągnęliśmy, to przesunięcie się o 100-200 metrów w głąb pola minowego, to każdy z nas ma swoją wytrzymałość - tłumaczy pierwszy z generałów.

Rosja gra na to, że Ukraina będzie łamać sobie zęby na minach i zaporach inżynieryjnych, przez co będzie powoli się wykrwawiać. To nie będzie jedna śmiertelna rana, tylko dziesiątki małych ranek. Nawet jeśli ukraińskie bataliony przedrą się przez takie zapory, to nie będą już miały takiej świeżości, żeby szybko i sprawnie rozwinąć dalsze natarcie.
gen. Tomasz Drewniak
Wojna i sport
Dowiedz się więcej:

Wojna i sport

- Moim zdaniem Ukraińcy, dostając zachodni sprzęt, uwierzyli, że teraz pokonanie Rosjan będzie łatwe. Teraz każdy egzemplarz zniszczony lub uszkodzony na minach osłabia morale żołnierzy ukraińskich. Nie mówię, że do zera, ale jednak. Dlatego teraz ważne są dostawy tego, co pozwala wykonywać przejścia w zaporach minowych - mówi z kolei Kraszewski.

Gdzie są słabe punkty Rosjan?

Trzej generałowie, z którymi rozmawiamy, ale także wielu innych ekspertów jest zdania, że przez pierwsze tygodnie kontrofensywy siły zbrojne Ukrainy szukały słabych punktów w rosyjskiej obronie.

- Charakterystyczne jest to, że Ukraińcy prowadzą działania na szerokim froncie, a nie na konkretnych kierunkach. Sądzę, że chodzi im o to, żeby określić, które kierunki w obronie przeciwnika są bardziej perspektywiczne, gdzie są słabe punkty. W dalszej fazie działań zaczepnych skupią się na konkretnych kierunkach - tłumaczy generał Cieniuch. Jego zdaniem ostrożność strony ukraińskiej wynika także z tego, że w Kijowie są świadomi, że nie ma ani sił, ani zasobów, by w razie porażki teraz powtórzyć kontrofensywę w przyszłości. - Ukraińcy na straty pozwolić sobie nie mogą - zaznacza.

Były szef polskiego Sztabu Generalnego zauważa przy tym, że nawet na Zaporożu teren walk jest na tyle rozległy, że siły ukraińskie mogą wybrać, w kierunku którego miasta nad Morzem Azowskim będą nacierać. Może to być Melitopol, może Berdiańsk, a nawet Mariupol, już w obwodzie donieckim. To utrzymuje Rosjan w niepewności.

Podkreśla, że w tym pierwszym okresie Kijów zaangażował tylko niewielką część otrzymanego zachodniego uzbrojenia. - Ukraińcy atakują przede wszystkimi tymi siłami, które są w bezpośredniej styczności, a więc tymi, które do tej pory prowadziły obronę - mówi.

Zadaniem właśnie tych żołnierzy jest przebić się przez pola minowe i pierwszą linię rosyjskich umocnień polowych. - Dopiero po tym należy wprowadzić świeże siły. One będą mogły być efektywnie wykorzystane dopiero, gdy zostanie przełamana zasadnicza linia obrony. Wtedy będą mogły dynamicznie, manewrem wejść głęboko na tyły przeciwnika i spowodować zamieszanie, zniszczyć spójność systemu obronnego, który Rosjanie tak długo budowali - wyjaśnia generał Cieniuch.

Jeśli to nastąpi, a wszyscy na Ukrainie tego pragną, to za nacierającymi wojskami trzeba będzie szybko podciągnąć logistykę - paliwo, amunicję, żywność dla żołnierzy. Zgodnie z NATO-wskimi podręcznikami powinno też nastąpić coś, co wojskowi nazywają izolacją pola walki. - W drugim etapie walki trzeba uniemożliwić przeciwnikowi podciągnięcie odwodów do linii styczności wojsk, żeby wesprzeć walczące pododdziały lub je zluzować, czyli wejść w ich miejsce - mówi generał Kraszewski. Innymi słowy, przebicie się Ukraińców przez linie rosyjskiej obrony na pewno spowoduje reakcję w postaci skierowania nowych rosyjskich oddziałów w miejsce wyłomu. Trzeba je niszczyć, zanim się zbliżą i nawiążą walkę z nacierającymi Ukraińcami. Do tego potrzebne są lotnictwo i artyleria dalekiego zasięgu.

Nie czekać

Czy tak będzie wyglądała ukraińska kontrofensywa, dopiero się przekonamy. Czego jeszcze brakuje Kijowowi, by na dobre się rozpoczęła? Generał Cieniuch uważa, że to źle postawione pytanie. - Zawsze dowódca, który prowadzi jakąś kampanię, jest ograniczony, ma jakieś minusy. Chodzi o to, żeby te nasze minusy nie dawały przewagi przeciwnikowi - objaśnia generał. Podkreśla, że siły zbrojne Ukrainy mają bardzo doświadczonych dowódców na wszystkich szczeblach. To zapewne oni uznali, że nie są jeszcze gotowi do uderzenia na taką skalę, jakiej oczekiwałaby opinia publiczna. - Natomiast odkładanie natarcia powoduje, że strona rosyjska się umacnia. Ten element czasu trzeba brać pod uwagę - przestrzega były szef Sztabu Generalnego WP.

Również generał Kraszewski uważa, że czas działa na korzyść Moskwy.

Rosjanie będą robili wszystko, żeby przeciągnąć wojnę. Oni potrzebują czasu, żeby przeprowadzić kolejną mobilizację, szkolić pododdziały, które będą wprowadzane do walki, a przede wszystkim produkować broń, choćby w uproszczonych wojennych wersjach, ale wciąż groźnych
gen. Jarosław Kraszewski

Tegoroczne okienko na przełamanie rosyjskich pozycji zamknie się prawdopodobnie we wrześniu lub październiku. Wraz z nadejściem jesieni i opadów deszczu żyzna gleba na Zaporożu zacznie nasiąkać wodą i zmusi ciężkie pojazdy opancerzone do poruszania się wyłącznie utwardzonymi drogami. W takiej sytuacji próba natarcia byłaby samobójstwem, bo łatwo wpaść w zasadzkę. Tak jak wpadali w zasadzki Rosjanie wiosną 2022 roku, gdy ruszyli na Kijów w porze wiosennych roztopów.

Amunicja kasetowa

Niezależnie od wyniku kontrofensywy i wojny w ogóle ziemię Ukrainy trzeba będzie w końcu rozminować. Zarówno z min, które postawili Rosjanie, jak i z niewybuchów, których liczba zapewne idzie w dziesiątki tysięcy. Wśród nich będą także pozostałości amunicji kasetowej, której przekazanie Ukrainie Stany Zjednoczone ogłosiły na początku lipca. W największym skrócie, chodzi o taki rodzaj pocisków - w tym wypadku tylko artyleryjskich, ale są także inne rodzaje - które zawierają w sobie wiele małych ładunków wybuchowych, zwanych subpociskami. Mogą to być zarówno ładunki przeciwpancerne, jak i zaprojektowane do zadania jak największych strat ludziom, w jednym i drugim wypadku oddziałują na dużej powierzchni.

Amunicja kasetowa jest zabroniona przez konwencję, której stronami jest ponad sto państw, czyli więcej niż połowa świata. Wśród nich nie ma jednak ani Stanów Zjednoczonych, ani Ukrainy, ani Rosji. I to Rosja używała już w Ukrainie amunicji kasetowej.

Największy problem z amunicją kasetową jest taki, że nie wszystkie ładunki wybuchają. Amerykanie szacują, że w ich amunicji jest około 6 procent niewybuchów. W przypadku amunicji rosyjskiej mowa o 40 procentach - słyszymy od generała Cieniucha. Taki niewybuch jest potem jak odbezpieczony granat, czekający na nieszczęśnika, który pojawi się w pobliżu i wzbudzi zapalnik, nieraz wiele lat po ustaniu działań wojennych. - Żeby zmniejszyć niebezpieczeństwo, subpociski są malowane na bardzo jaskrawe kolory, co ułatwia rozminowanie i zwiększa bezpieczeństwo postronnych ludzi - wyjaśnia generał.

Aktualnie czytasz: Co się dzieje z ukraińską kontrofensywą?

Ale amunicja kasetowa ma także swoje zalety. Najważniejszą z nich jest to, że po prostu jest w magazynach. Broniąc decyzji o przekazaniu tej broni Ukraińcom, doradca Białego Domu ds. bezpieczeństwa narodowego USA Jake Sullivan tłumaczył, że produkcja zwykłej amunicji artyleryjskiej jeszcze nie nadąża za zużyciem na froncie wojny rosyjsko-ukraińskiej. Zapasy się kurczą i potrzebny jest "pomost" do czasu zwiększenia produkcji.

Na razie wzrost produkcji amunicji artyleryjskiej jest hamowany przez niewystarczającą produkcję zapalników do pocisków oraz nitrocelulozy, czyli podstawowego komponentu do produkcji materiałów wybuchowych - objaśnia artylerzysta generał Jarosław Kraszewski. Decyzję o przekazaniu Ukrainie pocisków kasetowych ocenia pozytywnie. Podkreśla, że jeden taki pocisk zastępuje wiele pocisków "tradycyjnych".

Czytaj także: