Zgodnie z zapowiedziami Korea Północna po raz czwarty odpaliła swoją największą rakietę. Oficjalnie reżimowe media podały bardzo niewiele informacji ponad to, że start był udany. Z opublikowanych zdjęć i nagrań można się jednak wydobyć szereg ciekawych informacji o kosmicznych ambicjach dyktatury. Między innymi taką, że pokazywane oficjalnie centrum kontroli misji jest atrapą.
Rakieta wystartowała w niedzielę rano czasu lokalnego. Lot przebiegł bez zakłóceń, a przynajmniej o żadnych nie poinformowała Korea Południowa czy USA.
Rakieta umieściła na orbicie obiekt, który okrąża Ziemię w ciągu 94 minut. Oficjalnie media Pjongjangu nazywają go satelitą Kwangmyongsong-4, czyli "gwiazdą polarną". Ma to być urządzenie służące do obserwacji Ziemi, ale nie wiadomo nic na temat jego możliwości. Jak do tej pory nie zarejestrowano żadnych wysyłanych przez satelitę sygnałów.
Nazwa nowa, ale rakieta stara
Po starcie północnokoreańskie media reżimowe tradycyjnie opublikowały krótkie nagranie startu i serię zdjęć. Dużo na nich wodza Kim Dzong Una, który zgodnie z tradycją osobiście nadzorował całe wydarzenie i na dodatek tuż przed startem napisał rozkaz wykonania całej operacji. W praktyce była to czysta formalność, bo moment odpalenia rakiet jest uważnie wybierany z uwzględnieniem takich czynników jak ruch Ziemi, pogoda czy moment napełnienia zbiorników paliwem.
Oficjalnie media północnokoreańskie nazywają rakietę Kwangmyongsong, czyli tak samo jak satelitę i inaczej niż rakiety użyte podczas trzech poprzednich startów w latach 2009 i 2012. Zdjęcia i nagrania nie pozostawiają jednak wątpliwości, że jest to ciągle ta sama rakieta, którą poprzednio nazywano Unha (Galaktyka). Zgadzają się rozmiary, ogólny układ konstrukcyjny i różne szczegóły. Identyczny jest też profil lotu rakiety, co można stwierdzić po tym, że Korea Północna ostrzegła przed upadkiem jej kolejnych odrzucanych stopni w tych samych obszarach co podczas poprzednich startów.
Nadal nie ma też większych wątpliwości, że formalnie cywilna Unha to zmodyfikowana wojskowa rakieta dalekiego zasięgu Taepeodong-2. Korea Północna zdecydowanie zapewnia, że loty mają uzasadnienie jedynie naukowe, jest jednak faktem, że technologie rakietowe opracowywane na potrzeby lotów orbitalnych są identyczne z tymi, które pozwalają wojskowym zrzucać głowice na cele odległe o tysiące kilometrów. Programy kosmiczne USA i ZSRR były mocno związane z pracami stricte militarnymi. Kosmiczną rakietę w wojskowych barwach testowano tylko raz, w 2006 roku.
Łącznie na pięć lotów trzy pierwsze zakończyły się porażką i dopiero dwa ostatnie prawdopodobnie przebiegły jak powinny. Trwanie przy "programie kosmicznym" pomimo serii katastrof pokazuje dużą determinację północnkoreańskiego reżimu w chęci zdobycia rakiety, która mogłaby dolecieć nad USA. Taką możliwość daje im bowiem Taepodong/Unha.
Autodestrukcja na złość wrogom
Północnokoreańska rakieta jest składanką różnych starych radzieckich technologii, wzbogaconych o rozwiązania lokalne, irańskie i chińskie. Wiadomo to na pewno, bowiem Korea Południowa, Japonia i USA wyłowiły z morza wiele jej odrzuconych elementów i poddały analizom. Oficjalnie stwierdzono, że północnokoreańska rakieta jest dość prymitywna i większość jej elektroniki nielegalnie sprowadzono z zagranicy. Nie ujawniono jednak szczegółowych analiz.
Co ciekawe, Korea Północna mogła zastosować podczas niedzielnego startu wybieg, aby utrudnić wrogim wywiadom badanie resztek rakiety. Jej pierwszy stopień rozpadł się na niemal 300 fragmentów niedługo po zużyciu paliwa i odrzuceniu. Jest możliwe, że uległ autodestrukcji. Przypadkowa eksplozja już po wyłączeniu silników jest mało prawdopodobna.
Dużo za duża wieża
Nagrania z najnowszego startu pokazują jednak, że reżim może mieć jeszcze ambitniejsze plany. Widać na nich bowiem po raz pierwszy nową wieżę serwisową, obok której jest ustawiana gotowa do startu rakieta. Nowa konstrukcja jest dwa razy większa od poprzedniej - ma zamontowane dwa ruchome skrzydła, które zamykają się i obejmują rakietę. W efekcie znajduje się ona w dużym hangarze chroniącym ją przed pogodą i obiektywami satelitów szpiegowskich. Do środka mogłaby się jednak zmieścić rakieta co najmniej dwa razy większa niż Unha. Jest wątpliwe, aby coś tak dużego i kosztownego budowano tylko na pokaz, więc prawdopodobnie Korea Północna ma ambitne plany stworzenia znacznie większych rakiet.
Nowa wieża startowa jest tylko jedną z szeregu dużych inwestycji poczynionych w ostatnich latach na kosmodromie Sohae. Od poprzedniego startu rakiety Unha w 2012 roku zmienił się on nie do poznania. Przebudowano całe stanowisko startowe, a poza dodaniem nowej wieży serwisowej postawiono też dużą halę, w której rakieta jest składana z fragmentów dostarczonych koleją i testowana. Nowa jest też duża mobilna platforma, która przewozi rakietę z hali pod wieżę serwisową. Przebudowano i powiększono również system tankowania i przechowywania paliwa.
Mocno zmieniła się też bocznica kolejowa prowadząca tuż pod halę przygotowań. Miejsca postoju i rozładunku wagonów zadaszono, co najpewniej ma na celu nie ochronę przed deszczem, ale przed niewygodnymi spojrzeniami satelitów szpiegowskich. Analiza kształtów, rozmiarów i ilości wagonów jest świetnym źródłem informacji wywiadowczych. Miejsca rozładunku sprzętu objętego tajemnicą zadaszają też choćby Chińczycy czy Rosjanie.
Potiomkinowske centrum kontroli misji
Zupełnie nowe jest też centrum kontroli misji, umiejscowione na zboczu 1,5 kilometra od stanowiska startowego. To z niego odpalenie Unha w niedzielę obserwował Kim Dzong Un. Obok znajduje się lądowisko dla śmigłowca, zbudowane wyłącznie w celu przyjmowania lotów z VIP-ami. W środku centrum kontroli znajduje się duże pomieszczenie dla kontrolerów, przed którymi na całą ścianę rozciąga się ekran. Za ich plecami na podwyższeniu i za szybą jest galeria dla widzów, gdzie w niedzielę zasiadał wódz.
Wszystko sprawia wrażenie prawie podobnego do centrum kontroli znanego choćby z Houston w USA czy Korolowa w Rosji. Prawie. Po dokładniejszym przyjrzeniu się zdjęciom i nagraniom widać jednak, że północnokoreańskie centrum kontroli przypomina raczej scenografię filmową. Siedzący rzędami wojskowi trzymają ręce na kolanach, poza kilkoma żaden nie dotyka myszki czy klawiatury, nie patrzą się też na monitory przed sobą. Być może upublicznione zdjęcia i nagrania wykonano jeszcze przed samym startem, ale byłoby to tym bardziej dziwne. Kontrolerzy mają wówczas znacznie więcej pracy niż po odpaleniu.
Jest bardziej prawdopodobne, że widoczne na nagraniach centrum kontroli naprawdę jest scenografią na potrzeby propagandy i wygląda tak jak powinno wyglądać według powszechnie przyjętych wyobrażeń. To prawdziwe centrum najpewniej mieści się gdzieś indziej i jest w nim znacznie więcej cywilów siedzących przy biurkach zawalonych papierowymi schematami rakiety, planem misji, grubymi plikami procedur i pilnie wpatrzonych w ekrany wypełnione rzędami liczb. Taki obraz mógłby jednak nie pasować do oficjalnej ideologii Korei Północnej - Songun, według której to wojsko jest przewodnią siłą narodu i kroczy ku świetlanej przyszłości w idealnym porządku.
O operetkowości centrum kontroli z przekazów propagandy mówi też to, że po lewej ręce siedzącego przy biurku Kima stoi duży telewizor. Wyświetlany jest na nim obraz z kamery umieszczonej przed samym dyktatorem. Widać plecy siedzących niżej oficerów i wielki ekran na ścianie. Po co dyktator miałby patrzeć się na telewizor pokazujący mu to, co widzi tuż przed sobą? Trudno powiedzieć. Jest jednak pewne, że duży telewizor z jakimś obrazem dobrze wygląda na zdjęciach. Taką teorię umacnia fakt, że wszystkie ujęcia dyktatora z wnętrza centrum kontroli wykonano w identyczny sposób. Na każdym widać prawy profil Kima i telewizor tuż za nim.
Kosmiczne plany
Wszystkie inwestycje poczynione na kosmodromie Sohae, nawet kuriozalne centrum kontroli, pozwalają jednak jednoznacznie stwierdzić, że reżim ma duże ambicje. Infrastruktura została zmodernizowana i prawdopodobnie może obsłużyć rakiety większe niż Unha/Taepodong. Być może północnokoreańscy inżynierowie już nad nimi pracują. Taepodong już jest w stanie sięgnąć zachodnich krańców Ameryki Północnej, więc ulepszona rakieta powstała na jej bazie w teorii powinna sięgnąć większej części terytorium USA.
Waszyngton może więc patrzeć na działania Korei Północnej z zaniepokojeniem. Prowadzone przez reżim równolegle prace nad miniaturyzacją broni jądrowej mogą skończyć się tym, że gdzieś po 2020 roku Kim Dzong Un będzie dysponował prymitywną, ale działającą międzykontynentalną rakietą balistyczną. Można się więc spodziewać coraz silniejszych nacisków Waszyngtonu na Pekin, aby wreszcie coś zrobił ze swoim nieobliczalnym podopiecznym w Pjongjangu.
Autor: Maciej Kucharczyk / Źródło: tvn24.pl