Setki kilometrów barier ochronnych, tysiące ratowników, wojsko i gwardia narodowa nie potrafią zatrzymać ogromnej plamy ropy, która właśnie dociera do południowych wybrzeży Stanów Zjednoczonych. Uratować sytuację może jedynie zmiana pogody, ale na to na razie się nie zanosi. Główne uderzenie ropy na brzeg przewidywane jest w nocy lub przed południem (według czasu polskiego).
Plama ropy, która wyciekła po awarii platformy wiertniczej British Petroleum w Zatoce Meksykańskiej, ma już 200 km długości i ponad 70 km szerokości. Amerykańskie władze rzuciły do walki ogromne środki, żeby zatrzymać ją, nim dotrze do wybrzeży południowych stanów powodując jedną z największych w historii katastrof ekologicznych.
Nie pomagają setki kilometrów rozłożonych wzdłuż wybrzeży barier, mających zatrzymać dryfującą ropę. - Z przykrością stwierdzam, że zapory, które miały powstrzymać ropę nie działają - powiedział gubernator Luizjany Bobby Jindal. Silny wiatr i wysokie fale sprawiają, że ropa po prostu przepływa ponad nimi.
Nie wiadomo też, czy skuteczne okażą się chemikalia zrzucane z powietrza przez ogromne samoloty - transportowe Herkulesy sił powietrznych Stanów Zjednoczonych. Środki te mają wiązać ropę i wraz z nią opadać na dno.
Mieszkańcy drżą o przyszłość
W stanie najwyższej gotowości są setki ratowników i Gwardia Narodowa na południu USA. Trzy stany - Alabama, Floryda i Luizjana - wprowadziły stan wyjątkowy.
Plama dotarła już do wysepek położonych u południowych brzegów Luizjany, a wiatr wiejący od strony Zatoki Meksykańskiej pcha ją wprost na ląd. Na razie nic nie zapowiada zmiany kierunku lub osłabnięcia siły wiatru. Główne uderzenie przewidywane jest w nocy lub przed południem (czasu polskiego).
Mieszkańcy obawiają się, że plama ropy nieodwracalnie zniszczy przybrzeżne mokradła i szuwary, które dają im źródła dochodów. Katastrofa ekologiczna może na zawsze zmienić ich życie i spowodować wielomilionowe straty w sektorze rybołóstwa i turystyki.
3 miliardy dolarów jak kamień w wodę
Dotąd sama akcja ratownicza kosztowała ponad 3 mld dolarów i nie przyniosła pożądanych rezultatów. - Naszym priorytetem jest powstrzymanie wycieku z odwiertu. Do tej pory działania BP nie przyniosły żadnych rezultatów, a to nas niebywale frustruje - powiedziała dr Jane Lubchenco z Rządowego Centrum Oceanów i Atmosfery.
Coraz częściej pojawiają się też głosy krytyki pod adresem kierownictwa koncernu BP. Zarzuca się mu, że akcja była spóźniona, prowadzona zbyt wolno i przez to nieskuteczna.
Szefowie British Petroleum przyznają, że to największa awaria w historii, która nigdy nie powinna się zdarzyć. - Zorganizowaliśmy największą w historii akcję ratowniczą. Sprawdzamy każdą dostępną technologię. Na miejscu pracują nasi najlepsi ludzie i najlepszy sprzęt - zapewniał szef działu eksploracji i produkcji BP Doug Suttles.
Akcja trudna - także politycznie
Wyciek jest tak trudny do opanowania, ponieważ najpoważniejsze uszkodzenia są 1,5 km pod powierzchnią wody. Eksperci porównują obecną katstrofę do pożaru platformy wiertniczej, jaki zdarzył się u wybrzeży Meksyku w 1979 roku. Wówczas do wycieku doszło na głębokości zaledwie 70 metrów, a i tak udało się go zatrzymać dopiero po 9 miesiącach.
Ponadto - jak sugerują eksperci - w tym wypadku ropa niesiona przez prądy głębinowe może wypływać w niespodziewanych, oddalonych od siebie miejscach.
W niedzielę rano na miejsce ma przylecieć prezydent USA Barack Obama, żeby osobiście sprawdzić, jak prowadzona jest akcja ratunkowa. Komentatorzy zwracają uwagę, że jeśli plama rzeczywiście spowoduje tak rozległą katastrofę ekologiczną, będzie ona równocześnie katastrofą polityczną dla samego prezydenta.
Porównują oni obecną sytuację do ataku huraganu Katrina, który 5 lat temu uderzył w ten sam rejon Stanów Zjednoczonych i poważnie zachwiał pozycją polityczną ówczesnego prezydenta George'a W. Busha.
Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: TVN Fakty, fot. PAP/EPA