Brytyjski premier Boris Johnson w środę późnym popołudniem - dzień po orzeczeniu Sądu Najwyższego uznającym zawieszenie przez niego parlamentu za niezgodne z prawem - wystąpił w Izbie Gmin. - Czas, by doprowadzić do brexitu - oświadczył. Wezwał posłów, by albo pozwolili na wyjście Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej 31 października, albo przegłosowali wotum nieufności i tym samym doprowadzili do przedterminowych wyborów. W odpowiedzi na przemówienie szefa rządu, lider opozycyjnej Partii Pracy Jeremy Corbyn nazwał Johnsona "niebezpiecznym premierem".
- Mówię, że czas, by doprowadzić do brexitu. Myślę, że mieszkańcy tego kraju mają już dość. Ten parlament musi albo stanąć z boku (...), albo złożyć wniosek o wotum nieufności i wreszcie stawić czoła i rozliczyć się z wyborcami - mówił Boris Johnson w bardzo emocjonalnym przemówieniu, które kilkukrotnie było przerywane okrzykami opozycji.
Johnson bardzo zdawkowo odniósł się do orzeczenia Sądu Najwyższego, mówiąc, że nie zgadza się z opinią sędziów, ale będzie ją respektował.
"Ustawa o kapitulacji"
Premier dużo mówił o tym, że kluczowe jest zrealizowanie woli wyborców wyrażonej w referendum z 2016 roku, gdyż jest to podstawą zaufania do brytyjskiej demokracji. Oskarżał też opozycję, że próbuje za wszelką cenę podważyć wynik głosowania, a swoimi działaniami utrudnia renegocjację porozumienia z Unią Europejską.
Przyjętą przed zawieszeniem parlamentu drugą ustawę o wyjściu z UE, nazwał ustawą kapitulacyjną. Opozycyjne partie, przyjmując nowe prawo, wymusiły na szefie rządu obowiązek zwrócenia się o kolejną zmianę terminu brexitu, jeśli parlament w Londynie nie przyjmie do 19 października nowej wersji umowy wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej.
- Wyjaśnię tylko, dlaczego nazywam to ustawą o kapitulacji. Zobowiązywałaby nas ona do pozostania w Unii Europejskiej miesiąc po miesiącu kosztem miliarda funtów miesięcznie. Odebrałaby krajowi możliwość decydowania o tym, jak długo to przedłużenie będzie trwało i dałaby takie uprawnienia Unii. Odbiera ona fundamentalną zdolność tego kraju do wyjścia z negocjacji - wyjaśniał Johnson.
Brytyjski premier obiecał, że każde porozumienie, które zawrze z Brukselą, zostanie poddane pod głosowanie w parlamencie. - Mogę bezwzględnie zagwarantować, że jeżeli i kiedy będziemy w stanie dostarczyć w dniach 17 i 18 października porozumienie, które w mojej opinii będzie dobre dla tej izby i tego kraju, oczywiście przedstawimy je parlamentowi - mówił.
Szef rządu wytykał opozycji, że przez dwa lata domagała się przeprowadzenia wyborów, mówiąc o utracie mandatu przez konserwatystów, a gdy on dwukrotnie złożył wniosek o rozwiązanie parlamentu, dwa razy partie opozycyjne zagłosowały przeciw.
Politico: plan A Johnsona nie wypalił
Jak wyjaśnia Politico, Johnsonowi zależało na przedterminowych wyborach, ponieważ liczył, że przedstawi je jako "walkę między narodem a parlamentem". Obwiniłby wówczas opozycję o blokowanie brexitu, a więc nieszanowanie woli Brytyjczyków wyrażonej w referendum trzy lata temu.
Jak twierdzi portal, zamysłem brytyjskiego premiera było odzyskanie większości w Izbie Gmin przez konserwatystów, którą w 2017 roku utraciła ówczesna szefowa rządu, Theresa May. Taki obrót spraw pozwoliłby mu na przeforsowanie nowego porozumienia z Brukselą na własnych warunkach, bądź - w razie braku jego akceptacji ze strony "27" - opuszczenie wspólnoty bez umowy.
W przypadku jednej i drugiej opcji dotrzymałby swojej najważniejszej obietnicy - brexitu 31 października. Politico zauważa, że ten plan "prawie zadziałał", ale opozycja zachowała się wbrew oczekiwaniom i odrzuciła wniosek premiera o wcześniejsze wybory.
"To zmusiło Johnsona do przejścia do planu B: desperackiej próby zawarcia porozumienia z UE przed 19 października, by nie zostać zmuszonym do złamania swojej obietnicy, a więc zwrócenia się do Brukseli o przesunięcie brexitu, zgodnie z wymogami nowego prawa".
Boris Johnson, zapytany w środę przez parlamentarzystów, czy będzie starał się o wydłużenie terminu brexitu, zgodnie z nakazem ustawy, odpowiedział krótko – "nie".
"10 minut buńczucznych krzyków"
Lider opozycyjnej Partii Pracy Jeremy Corbin ocenił w środę, że odmowa wykonania ustawy to kolejny dowód na to, że Boris Johnson to "niebezpieczny premier, który myśli, że jest ponad prawem".
– Mówi, że chce ponownych wyborów. Ja też chcę ponownych wyborów. To bardzo proste. Jeśli chcecie wyborów, zwróć się o wydłużenie terminu (brexitu - red.) i będziesz miał wybory – powiedział lider laburzystów.
Corbyn przekonywał, że obecny szef rządu nie nadaje się do pełnienia tej funkcji, i ponownie wezwał go do ustąpienia, a środowe przemówienie Johnsona w parlamencie nazwał "10 minutami buńczucznych krzyków". - Było jak jego niezgodne z prawem zawieszenie parlamentu. Zero, bez żadnych efektów i powinno być skasowane" - mówił Corbyn.
Lider opozycji oświadczył też, że rząd Johnsona zawodzi Brytyjczyków nie tylko w kwestii brexitu, ale we wszystkich dziedzinach. - Ta izba nie widziała jeszcze żadnych szczegółów na temat tego, co rząd chce negocjować - mówił lider Partii Pracy o obietnicach premiera w sprawie renegocjacji umowy z UE.
Spór o backstop
Premier Wielkiej Brytanii w swoich negocjacjach z Unią Europejską chce się skupić przede wszystkim na zniesieniu kontrowersyjnego backstopu, który zakłada, że w razie braku porozumienia w sprawie brexitu całe Zjednoczone Królestwo byłoby zmuszone do pozostania w unii celnej i w elementach wspólnego rynku UE, zaś Irlandia Północna w pełni pozostałaby częścią wspólnego rynku.
Boris Johnson jest przekonany, że przedstawiciele unijni są gotowi na ustępstwa.
– Już to wyrazili, choćby w ten sposób, że są gotowi rozważyć inne rozwiązania, które pozwoliłyby rządowi Wielkiej Brytanii wypracować z Irlandią pewne kwestie – powiedział premier.
Autor: asty, momo / Źródło: Reuters, pap, Politico