Pogrążona od 2011 roku w wojnie domowej Libia może, tak jak Syria, stać się centrum wielkiego międzynarodowego konfliktu zbrojnego - ostrzegł w komentarzu redakcyjnym "Washington Post". Eskalacja konfliktu może wywołać falę migracji do Europy - dodał.
"Washington Post" przypomina, że w czwartek prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan oświadczył, iż poprosi parlament w Ankarze o zgodę na wysłanie tureckich wojsk do obrony Trypolisu, obleganego od kwietnia przez wojska generała Chalify Haftara.
Zdaniem dziennika działania Turcji to "odpowiedź na obecność ponad 1000 rosyjskich najemników" w oddziałach oblegających Trypolis, co "po raz pierwszy od miesięcy spowodowało zmianę sytuacji na froncie".
W poniedziałek Reuters przekazał, powołując się na dwóch przedstawicieli rządu i dwóch urzędników resortu obrony, że Turcja rozważa wysłanie do Libii sojuszniczych wojsk syryjskich do obrony Trypolisu.
Informatorzy Reutersa poinformowali, że Ankara nie wysłała do Libii jeszcze żadnych wojsk syryjskich. – Ale jest prowadzona ewaluacja w tej sprawie i rząd skłania się do pójścia w tę stronę – powiedział jeden z urzędników.
"Eskalacja walk może wywołać nową falę uchodźców do Europy"
W libijskim konflikcie Chalifa Haftara wspierają między innymi Egipt, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Francja oraz Jordania. Za rządem w Trypolisie opowiadają się Turcja i Katar.
"Obie strony są obecnie wyposażone we floty dronów, które powodują znaczne ofiary wśród cywilów. Eskalacja walk może wywołać nową falę uchodźców do Europy" i doprowadzić do tego, że terenach tych kontrolę zyska "filia tak zwanego Państwa Islamskiego w Libii" - ostrzega dziennik.
Wszystko to, według "Washington Post", dzieje się, gdyż Stanom Zjednoczonym nie udało się "zyskać wpływu na bojowników i ich zewnętrznych sojuszników". Zamiast tego administracja prezydenta USA Donalda Trumpa "wysyłała mieszane sygnały". Oficjalnie wspierała rząd w Trypolisie, ale w kwietniu przywódca Stanów Zjednoczonych rozmawiał telefonicznie z Haftarem i "zasygnalizował wsparcie dla jego sprawy".
"Niedawno (amerykańska) administracja sprzeciwiła się rosyjskiej interwencji i próbowała przekonać Haftara i rząd (prezydenta Rosji) Władimira Putina do zgody na wynegocjowane porozumienie" - odnotowuje "WP".
W czwartek Donald Trump omawiał kwestię Libii z prezydentem Egiptu Abd el-Fatahem es-Sisim, jednym z najważniejszych sojuszników Haftara. Oświadczenie Białego Domu głosi, że obie strony "odrzucają zagraniczny wyzysk" Libii oraz "zgadzają się, że strony muszą podjąć natychmiastowe działania, by rozwiązać konflikt, zanim Libijczycy stracą kontrolę na rzecz zagranicznych podmiotów".
Nie ma wątpliwości, że "zagranicznym podmiotem", któremu sprzeciwia się Egipt, jest Turcja - zauważa "WP". W ocenie Kairu rząd Erdogana wspiera islamistów, podczas gdy Haftar - na wzór Sisiego - "aspiruje do roli świeckiego dyktatora".
"Europa nie wykonała poważnego wysiłku, by ustabilizować państwo"
Chaos w Libii rozpoczął się w 2011 roku - przypomina dziennik. Stany Zjednoczone z europejskimi sojusznikami pomogły wtedy obalić dyktaturę Muammara Kaddafiego, ale potem "nie wykonały poważnego wysiłku, by ustabilizować państwo".
W ocenie dziennika Rosja "odegrała szczególnie złośliwą rolę". Putin, który "stanowczo sprzeciwiał się obaleniu reżimu Kadafiego", chciałby w Libii "przywrócić wpływy Moskwy". Najemnicy walczący dla Haftara "technicznie przynależą do prywatnej firmy - Grupy Wagnera, ale wykonują polecenia Kremla".
"Jeśli administracja Trumpa rzeczywiście chce wymusić dyplomatyczne rozwiązanie, to będzie potrzebować narzędzi" w postaci sankcji Kongresu USA wobec Rosję za ingerencję w sprawy Libii - konkluduje dziennik.
Autor: asty//rzw / Źródło: PAP