"Trump sądzi, że żaden przywódca nie jest ważniejszy bądź potężniejszy niż Putin"


Prezydent Donald Trump, "niechętny jastrząb", przegrywa ze swymi najbliższymi współpracownikami forsującymi zaostrzanie polityki Stanów Zjednoczonych wobec Rosji – twierdzi "Washington Post".

Według tej gazety Trump wydawał się być rozkojarzony, gdy w marcu jego doradcy przedstawiali mu plany administracji dotyczące wydalenia 60 rosyjskich dyplomatów w reakcji na zamach w angielskim Salisbury na byłego oficera rosyjskiego wywiadu i współpracownika wywiadu brytyjskiego Siergieja Skripala i jego córkę z użyciem środka paralityczno-drgawkowego. O zamach ten Londyn oskarżył Moskwę.

"WaPo" pisze, że doradcy wyjaśniali Trumpowi, iż USA wydalą mniej więcej tylu rosyjskich dyplomatów, co europejscy sojusznicy w ramach skoordynowanej akcji. Trump miał poinstruować, że USA wydalą taką samą liczbę Rosjan, jak europejscy sojusznicy, natomiast nie będą obejmować przywództwa w tej sprawie – informuje "WaPo", powołując się na niewymienionego z nazwiska przedstawiciela administracji. Dzień później "Trump eksplodował", gdy okazało się, że Francja i Niemcy wydalają tylko po czterech Rosjan. Prezydent, który zdawał się wierzyć, że inne kraje zdecydują się na działania analogiczne do amerykańskich "był wściekły", że media podkreślają, iż jego administracja zajmuje o wiele ostrzejsze stanowisko wobec Rosji – pisze "WaPo", powołując się na urzędników, którzy zastrzegli sobie anonimowość. Według tych źródeł Trump, coraz bardziej rozgniewany, twierdził, że doradcy wprowadzili go w błąd, jeśli chodzi o skalę wydalania Rosjan. "Padały przekleństwa, mnóstwo przekleństw" – ujawnił anonimowy przedstawiciel administracji. Według "WaPo" tamten incydent odzwierciedla napięcie u podstaw coraz ostrzejszej polityki administracji USA wobec Rosji. Prezydent "instynktownie sprzeciwia się wielu karnym posunięciom forsowanym przez jego gabinet, które sparaliżowały jego zdolność do nawiązania bliskich relacji z rosyjskim prezydentem Władimirem Putinem".

"Znaczący punkt zwrotny"

"WaPo" odnotowuje najnowsze działania administracji USA wobec Rosji – wydalenie dyplomatów, nałożenie sankcji na oligarchów (co pozbawia miliardów dolarów i tak już słabą gospodarkę Rosji) oraz tweet, w którym Trump skrytykował Putina za wspieranie syryjskiego prezydenta Baszara el-Asada. Gazeta pisze w tym kontekście, powołując się na anonimowych przedstawicieli władz USA, o "znaczącym punkcie zwrotnym", jeśli chodzi o stanowisko administracji Trumpa wobec Rosji. "WaPo" dodaje, że według niektórych ludzi z najbliższego otoczenia Trumpa, najnowsze posunięcia USA – w tym zapowiedź kolejnych sankcji wobec Rosji po zaatakowaniu przez Stany Zjednoczone, Francję i Wielką Brytanię obiektów, w których reżim Asada mógł produkować broń chemiczną – to efekt kampanii, mającej skłonić Trumpa, by bardziej sceptycznie spojrzał na Putina. Inni dostrzegają u Trumpa dyskomfort, jeśli chodzi o jego własną politykę. Zwracają uwagę, że podczas gdy administracja nasila presję na ludzi z najbliższego otoczenia Putina, Trump zabiegał w ostatnich tygodniach o względy Putina, gratulując mu zwycięstwa w wyborach i – co wywołało frustrację członków jego ekipy ds. bezpieczeństwa narodowego – zapraszając rosyjskiego przywódcę do złożenia wizyty w Białym Domu.

"WaPo" odnotowuje, że zaledwie kilka dni po wydaleniu rosyjskich dyplomatów z USA Trump powiedział na konferencji prasowej: - Myślę, że mógłbym mieć bardzo dobre relacji z Rosją i prezydentem Putinem.

"Trump sądzi, że żaden przywódca nie jest ważniejszy bądź potężniejszy niż Putin"

Gazeta pisze, że Trump wszedł do Białego Domu wierząc, że jego osobiste relacje z innymi przywódcami będą miały kluczowe znaczenie dla rozwiązywania najtrudniejszych problemów świata, jeśli chodzi o politykę zagraniczną. "Trump sądzi, że żaden przywódca nie jest ważniejszy bądź potężniejszy niż Putin" – cytuje "WaPo" swoje anonimowe źródła. Gazeta przyznaje, że współpraca z rosyjskim przywódcą "mogłaby pomóc Trumpowi w znalezieniu rozwiązania problemów, które nękały jego poprzedników w takich miejscach jak Ukraina, Syria i Korea Północna". "WaPo" odnotowuje, że relacje Baracka Obamy z Putinem były napięte. Trump mówił, że może je ułożyć lepiej, ale czuje się powstrzymywany przez media, Kongres i śledztwo specjalnego prokuratora Roberta Muellera w sprawie ingerencji Rosji w wybory prezydenckie w USA w 2016 roku.

Ukraina? "Dlaczego to jest nasz problem?"

Gazeta opisuje starania doradców Trumpa o zmianę jego stanowiska w kwestii sprzedaży rakietowych pocisków przeciwczołgowych Ukrainie. Obama był temu przeciwny, obawiając się, że rozgniewałoby to Moskwę i sprowokowało Rosję do eskalacji. Trump początkowo też się wahał, podczas gdy Departament Stanu i Pentagon popierały tę sprzedaż. Prezydent pytał: "Dlaczego to jest nasz problem?" i sugerował, by Ukrainą zajęli się Europejczycy. Aby przekonać prezydenta do zmiany zdania, przedstawiciele władz USA argumentowali, że wart 47 milionów dolarów pakiet pomocy wojskowej dla Ukrainy może przynieść wielkie korzyści amerykańskim podatnikom, jeśli sytuacja na borykającej się obecnie z problemami finansowymi Ukrainie ustabilizuje się i kraj ten stanie się pewnego dnia solidnym nabywcą amerykańskiego sprzętu wojskowego. Niespełna miesiąc po tym, kiedy Trump zaszokował swych doradców ds. polityki zagranicznej, zapraszając Putina do Białego Domu, perspektywa takiej wizyty wydaje się odległa. "Nie spieszymy się z zorganizowaniem tego spotkania. Nasza ekipa nie była tym pomysłem zachwycona" – cytuje "Washington Post" anonimowego przedstawiciela administracji.

Autor: mtom / Źródło: PAP