Waldemar Kowalewski to mocarz nad mocarzami. Ma 51 lat, pochodzi ze Szczecina, ale mówi o sobie, że żyje w drodze. Szczęśliwy jest tylko, gdy się wspina.
Raz już zdobył Broad Peak (8051 metrów, to 12. pod względem wysokości góra świata), w roku 2017 - wszedł na szczyt bez dodatkowego tlenu. Tym razem po prostu chciał przez co najmniej trzy dni przebywać powyżej siedmiu tysięcy metrów, by kolejny raz oswoić organizm z dużymi wysokościami i wdrapywaniem się na ośmiotysięczniki. Tych zdobył już 12. Słownie: dwanaście. Do Korony Himalajów i Karakorum, wszystkich ośmiotysięczników, brakuje mu tylko dwóch. Plany musi odłożyć. Ostatnią wyprawę ledwo przeżył. W lipcu na Broad Peak, gdy był na wysokości około 7100 metrów, porwała go lawina. Ciężar przygniatającego go śniegu złamał mu nogę, jest po skomplikowanej operacji. W środę opuścił szpital w Skardu, w Pakistanie. Jest uradowany, bo przeżył, bo nie stracił nogi. Bo już myśli o kolejnej wyprawie.
- Salam alejkum z zielonego ogrodu, marzyłem o tym, aż się mordka cieszy - wita się ze mną, gdy łączymy się w czwartek przed południem. W Skardu jest słonecznie, a on uśmiechnięty od ucha do ucha pomimo unieruchomionej lewej nogi i stojącego obok balkonika ułatwiającego poruszanie. - To mój mercedes, wreszcie jestem niezależny - zachwala rehabilitacyjne cacko.
Dzień wcześniej dostał wypis ze szpitala. - Jest progres. Było szpitalne łóżko, później buchnąłem im wózek inwalidzki, buchnąłem, bo mówili, że jest na niego za wcześnie. No i w końcu dostałem balkonik - nie przestaje się śmiać.
Uśmiech znika na moment, gdy mówi o kosztach akcji ratunkowej i pobycie w szpitalu w Pakistanie.
- Ubezpieczyciel odmówił mi wypłaty pieniędzy. Chodzi o dziesięć tysięcy dolarów za akcję plus niecałe dwa tysiące za operację i pobyt w szpitalu. Szukam pomocy prawnej, walczę o zwrot tych pieniędzy - zaznacza.
Tomasz Wiśniowski: Patrzę na ciebie i widzę uśmiech. Podziwiam cię za ten optymizm. Mogłeś z tego nie wyjść cało.
Waldemar Kowalewski: Miałem dużo szczęścia. 11 lipca spadłem w lawinie. Nawet nie wiem, który jest dzisiaj. 31? No to prawie trzy tygodnie temu. Byłem dwanaście dni w szpitalu po operacji. Raz im uciekłem, bo zamarzyłem o zieleni, tak jak teraz, o ogrodzie. Bo ile można wytrzymać w szpitalu, w sali, w której jest biało? Męczyły mnie też te dożylne wlewy, codziennie dostawałem w czterech stumililitrowych kroplówkach leki przeciwbólowe.