Około 200-300 zwolenników byłego prezydenta USA Donalda Trumpa demonstrowało w sobotę pod Kapitolem, domagając się zwolnienia "więźniów politycznych", za jakich uważają uczestników szturmu na Kapitol 6 stycznia. Zmobilizowano potężne siły policji, ale protest przebiegł bez większych incydentów.
Na to wydarzenie policja i służby przygotowywały się od tygodni. Do stolicy ściągnięto wozy opancerzone należące do policji z ościennych hrabstw, stworzono policyjne barykady, przed Kapitol powrócił płot, sytuację patrolowały śmigłowce, a w stan gotowości postawiono 100-osobowy oddział Gwardii Narodowej - wszystko w obawie przed powtórką z 6 stycznia, kiedy wielotysięczny tłum zwolenników Trumpa i skrajnej prawicy wdarł się do Kapitolu, usiłując przeszkodzić w procesie zatwierdzenia wyników wyborów.
Zamiast powtórki tych scen, na Union Square pod Kapitolem zjawiło się ok. 200-300 demonstrantów pod hasłem "Sprawiedliwość dla 6 stycznia" ("Justice for J6"). Domagali się sprawiedliwego procesu dla zatrzymanych uczestników zamieszek, którzy według nich są "więźniami politycznymi".
Zdecydowana większość z ponad 600 osób, które otrzymały zarzuty w związku z zamieszkami, została zwolniona w oczekiwaniu na proces. Według organizatorów protestu, ci którzy weszli na teren Kapitolu, lecz nie brali udziału w przemocy i dewastacji budynku, jedynie korzystali ze swoich praw i nie powinni być karani.
Na miejscu było wielu dziennikarzy oraz kontrdemonstrantów, zmieszanych w jeden tłum. Według waszyngtońskiej policji, w wydarzeniu udział wzięło 400-450 osób, nie licząc policjantów.
- Mainstreamowe media i (spikerka Izby Reprezentantów - red.) Nancy Pelosi zastraszali nas, w internecie mówiono, że to 'protest pod fałszywą flagą', ale wy tu przyszliście, żeby domagać się sprawiedliwości dla więźniów politycznych - mówił ze sceny organizator demonstracji Matt Braynard, były działacz kampanii wyborczej Donalda Trumpa. Oskarżył Pelosi - która potępiła uczestników marszu - że w ten sposób zaatakowała konstytucyjne prawo do zgromadzeń.
Jeden z demonstrantów: Ameryki już nie ma, żyjemy w komunistycznej dyktaturze
Inni mówcy opisywali rzekome prześladowania i szykany ze strony FBI i innych amerykańskich służb wobec uczestników marszu 6 stycznia. Powtarzali też oskarżenia o sfałszowanych wyborach.
- Ameryki już nie ma. Żyjemy w komunistycznej dyktaturze. Takie rzeczy dzieją się tylko w Rosji, Chinach, Korei Północnej - powiedział Randy, jeden z uczestników demonstracji, ubrany w koszulę w barwy USA i trzymający flagę Chin oraz odwróconą flagę Ameryki. Jak dodał, oczywiste jest, że to Trump był prawdziwym zwycięzcą wyborów w 2020 roku. Stwierdził, że jego porażka była w istocie wynikiem spisku "głębokiego państwa", w którym udział wziął również czołowy ekspert dr Anthony Fauci, który miał "stworzyć COVID razem z Chinami".
Mężczyzna ubrany w kostium Batmana powiedział, że przyszedł, by "bronić więźniów politycznych" i ich praw. - To dzień dla Batmana - dodał.
Inny uczestnik protestu, trzymający transparent z pytaniem: "Czy USA zmieniły się już w Rosję?", ocenił, że odpowiedź na to pytanie jest twierdząca, a Ameryka jest obecnie "państwem policyjnym".
- Służby dopuszczają się masowych prześladowań konserwatystów pod pretekstem walki z ekstremizmem - przekonywał.
Przeciwniczka demontracji: to żałosny spektakl
Wśród licznej grupy dziennikarzy było wielu przedstawicieli rosyjskich telewizji, w tym kanału Russia Today (RT), Rossija-1 i NTV.
Było też wiele osób domagających się surowego ukarania uczestników szturmu na Kapitol, a także członków ruchu Black Lives Matter i innych kontrdemonstrantów.
- To żałosny spektakl, ale cieszę się z tego, że jest tu tak niewielu ludzi - powiedziała kobieta trzymająca tabliczkę "J6=zdrajcy". - Najwyraźniej się przestraszyli - dodała.
Zarzuty za wydarzenia z 6 stycznia
Jak dotąd federalna prokuratura postawiła zarzuty 643 osobom uczestniczącym w szturmie na Kapitol. Większość z nich została oskarżona o nieuprawnione wkroczenie na teren Kapitolu oraz zakłócenie porządku publicznego. Ponad 165 osób usłyszało ponadto zarzuty napaści na policjantów, z czego ponad 50 napaści z użyciem niebezpiecznej broni. Jedynie kilkudziesięciu uczestników zamieszek przyznało się do winy, a tylko kilku zostało skazanych. Jak dotąd najsurowszym wymiarem kary było 8 miesięcy więzienia dla Paula Hodgkinsa z Florydy, który wdarł się na teren izby plenarnej Senatu, choć nie brał udziału w przemocy i dewastacji mienia.
Źródło: PAP, Reuters