Anastazja, Wita i Jana zostały pojmane przez rosyjskich żołnierzy w różnych miejscach, lecz poznały się w aresztach. Dziś są stypendystkami polskiego Funduszu imienia błogosławionego Klemensa Szeptyckiego, który wspiera finansowo ukraińskie sieroty wojenne i kobiety, powracające z niewoli. Opowiedziały, w jakich warunkach były przetrzymywane przez Rosjan.
- W Rosji byłyśmy bite i zmuszane do śpiewania rosyjskiego hymnu. Za każdym razem, przy wyprowadzaniu z celi, bili nas po nogach, po kilka razy dziennie. Bili za to, że nie chciałyśmy się uczyć ich hymnu, czy za to że nie odpowiadałyśmy na ich pytania – opowiada PAP Anastazja.
Ta 20-letnia dziewczyna jest żołnierką, która walczyła w okupowanym dziś przez Rosjan Mariupolu. Została pojmana, gdy jej oddział wycofywał się z Kombinatu Metalurgicznego im. Illicza i trafił na pozycje rosyjskie.
- Zostaliśmy zatrzymani, kiedy Rosjanie przeszukali nasze rzeczy i zrozumieli, że jesteśmy wojskowymi. Przywieźli nas do ogromnego hangaru, w którym kobiety i ranni trzymani byli osobno. Mężczyźni byli w innym miejscu. Karmili nas jednym kawałkiem chleba na dzień i dawali po łyku wody. Tak przeżyliśmy kilka dób. Spaliśmy na podłodze, nie było czym się nakryć – relacjonuje.
40 kobiet w jednej celi
W kolejnym etapie Anastazja trafiła do dawnej kolonii karnej w Ołeniwce, w kontrolowanej przez Rosję części obwodu donieckiego. Jest to jeden z tak zwanych obozów filtracyjnych, w których Rosjanie sprawdzają, czy zatrzymani Ukraińcy są niebezpieczni dla rosyjskiego reżimu.
- Tam było nas 40 kobiet w jednej celi, która przeznaczona była dla sześciu osób. Znowu spałyśmy na podłogach – opowiada.
Z Ołeniwki dziewczyna trafiła do rosyjskiego Taganrogu. To właśnie tam była bita i poniżana za odmowę śpiewania rosyjskiego hymnu. Potem Anastazja została przetransportowana na Krym. - Choć byłyśmy tam trzymane w celi specjalnej dla jeńców wojennych, to byłyśmy zmuszane do pracy przy remoncie pomieszczeń aresztu – mówi młoda wojskowa.
Sprawdzała dokumenty podróżnych
Wita jest funkcjonariuszką Państwowej Straży Granicznej Ukrainy. W nocy z 23 na 24 lutego, gdy Rosja rozpoczęła otwartą inwazję na jej kraj, sprawdzała dokumenty podróżnych, przekraczających granicę z Rosją w Bacziwsku w obwodzie sumskim.
- Trafiłam do niewoli 24 lutego i jeszcze tego samego dnia zostałam przewieziona do Rosji, do Siewska w pobliżu ukraińskiej granicy. Potem trafiłam do aresztu śledczego w Kursku. Przyjęli nas tam, jak to się mówi, jak trzeba. Strażniczki były bardzo brutalne, ciągały za włosy, cały czas pobierały od nas odciski palców – wspomina.
- W Rosji cały czas powtarzano nam, że Ukraina nas nie chce, że nas nie potrzebuje. Wmawiano nam, że nikt tam na nas nie czeka – opowiada. - Kiedy zachorowałam w areszcie, nie mogłam doprosić się jakiejkolwiek pomocy. Czułam się tak słabo, że upadłam na podłogę. Dziewczyny z celi podniosły alarm i w końcu się mną zainteresowano. Starałam się trzymać, myśląc o dzieciach. Musiałam przetrwać, żeby wrócić do domu. Rodzina, dzieci, mąż – to pomaga – wyznaje Wita.
Najgorszy był brak pewności co do jutra
Dziennikarka Jana 24 lutego była w zamkniętej strefie czarnobylskiej, dokąd przyjechała w odwiedziny służącego w wojsku brata.
- Od razu zaczęłam przekazywać naszym dane o rosyjskich oddziałach, które wkroczyły do strefy. Niestety, kiedy zniszczona została wieża telekomunikacyjna, nie mogłam wyczyścić swego telefonu. Zostałam zatrzymana i przewieziona do aresztu w Kursku. Spędziłam tam pół roku – mówi.
Według Jany w pierwszym okresie pobytu w Rosji najgorszy był brak pewności co do następnego dnia. - Strach przyszedł dopiero potem. Najgorzej było, kiedy słyszałam, jak biją naszych chłopaków. Nie możesz na to w żaden sposób zareagować – relacjonuje.
- Słyszysz krzyki torturowanych, wołasz strażników i pytasz, dlaczego są bici. Oni odpowiadają: kto jest bity? Widziałaś to na własne oczy? – pytają. Mówisz im, że słyszysz krzyki, a oni śmieją ci się prosto w twarz – opowiada.
Po wymianie jeńców i powrocie do kraju trzy kobiety wróciły do rodzin i własnego życia. - Nadal jest mi ciężko, ale staram się wrócić do normalnego życia. Pracuję, jak wcześniej, w Straży Granicznej, mieszkam w Kijowie – mówi Wita.
- Ja nadal jestem dziennikarką, znów pracuję w swojej gazecie – informuje Jana. - A ja wróciłam na front. Teraz walczę w obwodzie donieckim - dodaje Anastazja.
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: Ministerstwo Obrony Ukrainy/Facebook