Dziennikarze CNN pojechali do wsi położonych w obwodzie charkowskim, gdzie - jak podali - mogli zobaczyć skutki bombardowania z użyciem amunicji zapalającej. Ta uznawana jest za wyjątkowo niehumanitarną.
Cyrkuny położone są niedaleko Charkowa w północno-wschodniej części Ukrainy. "Putin chciał tu zdławić wszelkie przejawy życia. Przejeżdżamy przez kłęby dymu unoszącego się tu po ataku Rosjan na cywilną wioskę z użyciem amunicji zapalającej. Pola, domy, nawet powietrze przesycone jest ogniem" - opisali dziennikarze amerykańskiej stacji CNN.
Reporterzy rozmawiali z mieszkanką wsi, Wierą, która - jak twierdzi - widziała spadające pociski. - Fosfor czy jakieś inne jasne iskry tu się sypały. Wcześniej spadła tu bomba i zniszczyła trzy domy - wspomniała.
Reporterzy opisali, że tego typu pociski zapalające "przepalają wszystko na swojej drodze", a w Cyrkunach pociski te zrzucone zostały po fali ostrzału pociskami konwencjonalnymi. "A to rodzi pytanie: po co Rosjanie dorzucają ogień po ciężkim bombardowaniu?" - zapytali w reportażu.
Dziennikarze w nieopodal położonej wsi Czerkaśki Tyszky rozmawiali z Walentyną, która opisała podobny rosyjski atak. Wspomniała przy tym swojego męża Wiktora. - Tu była eksplozja, dym wszędzie dookoła. Wiktor poszedł na strych zobaczyć, co się dzieje. Natychmiast miała miejsce druga eksplozja. Krzyknęłam: "Wiktor!". Nie odpowiedział. Skoczyłam do ogrodu. Nie ma go tam. Poszłam na strych. Nie było go tam - mówiła.
Zwłoki mężczyzny leżały w ogrodzie. Mąż Walentyny miał dziurę w klatce piersiowej i oderwane ucho. Krótko przed śmiercią biegł sprawdzić, co stało się z domem sąsiadów.
Źródło: CNN