Zachodnie służby specjalne i wojsko mają poważny problem. W trakcie libijskiej wojny domowej z arsenałów zginęło pięć tysięcy groźnych rakiet przeciwlotniczych SA-7. Nowe władze nie mogą się ich doliczyć. - Pociski mogły trafić w ręce terrorystów, od Kenii do Kunduzu – powiedział włoski admirał Gianpaolo di Paola w rozmowie z tygodnikiem "Der Spiegel". – To ogromne zagrożenie dla transportu lotniczego - dodał wojskowy.
Proliferacja ręczne odpalanych rakiet przeciwlotniczych jest powodem zaniepokojenia krajów zachodnich od końca zimnej wojny. USA od ponad dekady prowadzą specjalny program, w ramach którego skupują pociski na całym świecie. Do tej pory Amerykanom udało się zneutralizować około 32 tysięcy ręcznie odpalanych rakiet przeciwlotniczych.
Jednak wybuch wojny w Libii niemal całkowicie zniwelował dekadę starań. Jak mówili już na początku konfliktu amerykańscy eksperci, "wszystko trzeba będzie zaczynać od nowa".
Powszechna dostępność
Ich pesymistyczne prognozy sprawdzają się. W Libii wojna dobiega końca, więc nowe władza starają się opanować chaos w kraju i objąć kontrolą uzbrojenie, które zrabowano ze składów wojska Muammara Kaddafiego. Jednak według ocen Narodowej Rady Libijskiej, około pięciu tysięcy rakiet przeciwlotniczych SA-7 Strieła "zaginęło". Udało się doliczyć około 15 tysięcy, spośród niemal 20 tysięcy zakupionych przez reżim Kaddafiego.
Wiedząc o zaniepokojeniu państw zachodnich, NRL stara się potraktować poszukiwanie zaginionych rakiet priorytetowo. Jednak wyniki są mizerne, ponieważ nowym libijskim władzom udało się do tej pory znaleźć i zneutralizować około 180 SA-7. Los pozostałych kilku tysięcy nie jest znany. Część prawdopodobnie znajduje się w rękach rebelianckich bojówek.
- Niestety część z nich mogła trafić w niepowołane ręce poza granicami Libii - stwierdził Mohamed Hadia, generał odpowiedzialny za uzbrojenie w nowym libijskim ministerstwie obrony.
W minionym tygodniu izraelski portal Debka podał, powołując się na źródła w izraelskim wywiadzie, iż na pustyni w Egipcie znaleziono kilkanaście skrzyń transportowych po rakietach przeciwlotniczych z Libii. Nie przechwycono samych pocisków i przemytników, ale według Izraelczyków uzbrojenie trafiło do Hamasu w Strefie Gazy i Hezbollahu w Libanie. Istnieje obawa, że to tylko część szerszego procederu i groźne rakiety są już w rękach licznych w tym regionie organizacji terrorystycznych.
Ataki z zaskoczenia
Według admirała di Paoli, który jest szefem komitetu wojskowego NATO, przenośne rakiety przeciwlotnicze są "poważnym zagrożeniem dla lotnictwa cywilnego". W podobnym tonie wypowiedział się generał Hadia: - Społeczność międzynarodowa jest słusznie zaniepokojona tymi pociskami - stwierdził Libijczyk.
Według amerykańskiego Departamentu Stanu, od 1975 roku ponad 40 cywilnych samolotów zostało trafionych właśnie takimi przenośnymi rakietami. 28 maszyn rozbiło się, a ponad 800 osób zginęło. W 2002 roku rakiety SA-7 odpalono w kierunku izraelskiego samolotu startującego z Mombasy w Kenii. Pociski nie trafiły, a do ataku przyznała się Al-Kaida.
W 2003 roku w Iraku rebelianci zdołali trafić samolot transportowy firmy DHL koło lotniska w Bagdadzie, który pomimo poważnych uszkodzeń zdołał wylądować. W tym samym miejscu i roku rakieta SA-7 trafiła wojskowy transportowiec C-17, który również zdołał wylądować.
Źródło: spiegel.de, tvn24.pl