Z ulic tybetańskiej stolicy Lhasy zniknęli mnisi - alarmuje kanadyjski dziennik, którego reporter jako jeden z pierwszych miał możliwość odwiedzenia Tybetu po zniesieniu chińskiej blokady dla mediów.
Tybet dla zagranicznych dziennikarzy był zamknięty od ubiegłego tygodnia. W sobotę przez Lhasę przebiegał bowiem kolejny, z punktu widzenia Pekinu najbardziej niebezpieczny, etap sztafety z ogniem olimpijskim. Chińczycy obawiali się bowiem zamieszek Tybetańczyków, które dziennikarze mogliby pokazać światu.
Sztafeta przebiegła bez zarzutu i niepokojów, więc Pekin postanowił z powrotem wpuścić dziennikarzy do swojej prowincji.
Mnisi zniknęli z ulic
Jeden z pierwszych przedstawicieli mediów, dziennikarz kanadyjskiego "The Globe and Mail", który dotarł na miejsce alarmuje, że z Lhasy praktycznie zniknęli mnisi, do tej pory tradycyjny widok w tybetańskiej stolicy. Nie widać ich nawet w historycznej dzielnicy wokół słynnej świątyni Dżokhang, najświętszej w buddyzmie tybetańskim.
Mnichów nie widać ich też w Sera, drugim pod względem wielkości buddyjskim klasztorze w Tybecie. Z mieszkających tam 550 mnichów widać było w weekend zaledwie 10.
Według Tybetańczyków na wygnaniu mnisi poddawani są od trzech miesięcy surowym restrykcjom, kontrolom dokumentów w całym mieście i u bram klasztorów.
Źródło: PAP, tvn24.pl