Tortury i zbiorowe egzekucje. Wojna w Meksyku za kasę z USA


Wojna, którą prezydent Meksyku wypowiedział narkokartelom idzie fatalnie. Po obu stronach konfliktu walczy się za pomocą amerykańskiej broni i za amerykańskie pieniądze. Czyja jest ta wojna? - zastanawia się w czwartek autor dziennego komentarza "New Yorkera". Odkąd prezydent Felipe Calderon zmilitaryzował konflikt i "spuścił swe psy" - jak pisze "NY" - zginęło ponad 45 tys. ludzi.

Dzień wcześniej organizacja pozarządowa Human Rights Watch podała do wiadomości publicznej wyniki śledztwa, które przeprowadziła w Meksyku.

Wynika z niego, że żołnierze nagminnie posługują się torturami i groźbami, by wydobyć z nie zawsze winnych podejrzanych przyznanie się do popełnianych przez kartele zbrodni - podała w czwartek agencja Reutera. Wojsko ucieka się też do wymuszeń oraz morderstw i odpowiada za "znikanie" podejrzanych.

Militaryzacja oznacza brutalizację

Według "NY" wojna, którą na początku swej kadencji w 2006 roku wypowiedział kartelom narkotykowym prezydent Meksyku Felipe Calderon idzie fatalnie i nie przynosi lepszych skutków niż mroczne taktyki jego poprzedników.

Polegały one na układaniu się z niektórymi bossami karteli, wyznaczaniu półlegalnych tras przerzutu narkotyków, krążeniu łapówek i dorywczym atakowaniu niewspółpracujących z władzami karteli.

Skutkiem obecnej wojny jest to, że liczba zabójstw, która przed prezydenturą Calderona spadła w Meksyku o 50 proc. zwiększyła się od 2006 roku trzykrotnie. Odkąd Calderon zmilitaryzował konflikt i "spuścił swe psy" - jak pisze "NY" - zginęło ponad 45 tys. ludzi.

Z drugiej strony, jak dowodzi raport Human Rights Watch, ceną wojny jest cicha legalizacja przemocy i tortur.

To wielostronny, mroczny konflikt, w którym modus operandi walczących ze sobą stron to tortury, zbiorowe egzekucje, ćwiartowanie zwłok i zatykanie odciętych głów na piki. Wyrafinowane techniki zastraszania i brutalne ataki na służby publiczne, dziennikarzy, sędziów, policjantów, burmistrzów i przypadkowych przechodniów - wylicza nowojorski magazyn.

A przy tym wszystkim podaż marihuany i twardych narkotyków w USA - na głównym rynku zbytu karteli - nie zmalała.

Wojna dolarami zasilana

Amerykańskie służby bezpieczeństwa i agencja antynarkotykowa (Drug Enforcement Agency - DEA) walczą z latynoamerykańskim narkobiznesem bezpośrednio i pośrednio - finansując, szkoląc i uzbrajając odpowiednie meksykańskie służby i wojsko.

Druga strona też ma pieniądze i broń z Ameryki. Kartele zbijają fortuny na sprzedaży narkotyków USA i tam też kupują wyrafinowaną broń, korzystając z otwartego, poddanego jedynie luźnym i złudnym regulacjom rynku broni. W przybliżonej ocenie, co roku do Meksyku trafia 30 mld dolarów jako zapłata za marihuanę, kokainę i narkotyki syntetyczne.

"Jesteśmy głęboko winni" tego, co się dzieje w Meksyku i tego, jak się toczy wojna przeciw narkotykom - pisze autor komentarza w "New Yorkerze". Za to niewiele amerykańskiej krwi zostało przelanej, choć przelewa się jej wiele za amerykańskie pieniądze.

Broń made in USA

Waszyngton przeznaczył za prezydentury George'a W. Busha 1,8 mld dol. na broń i pomoc dla wojsk Calderona. Ale jednocześnie łatwiejszy dostęp do broni zyskały gangi. Administracja Busha ułatwiła bowiem kupowanie broni automatycznej.

W niektórych stanach, jak Arizona, można kupić karabiny przeznaczone na wojnę, a nie na polowanie lub do samoobrony i amunicję zwaną "antypolicyjną", przebijającą kewlarowe kamizelki. Od 2009 do kwietnia 2010 roku 60 tys. sztuk broni zarekwirowanej w Meksyku pochodziło z USA.

W USA kupowanie wszelkiej broni jest bardzo łatwe, nawet "antypolicyjnej". Zwłaszcza na południu, gdzie można ją dostać bez licencji, czy zaświadczenia o przeszkoleniu. Bez rejestracji, sprawdzania, czy nabywca nie jest notowany, bez zgody szeryfa oraz licencji Biura ds. Alkoholu, Tytoniu, Broni Palnej i Materiałów Wybuchowych. By obejść wszelkie przepisy wystarczy udać się na targi broni.

Amerykańscy narkomani finansują wojnę

Z raportu ONZ w sprawie narkotyków z 2010 roku wynika, że jeden na pięciu Amerykanów używa marihuany, nieporównywalnie więcej niż w Meksyku. Wojnę narkotykową napędza eksport na chłonny rynek USA. "Jeśli palisz, byłoby bardziej etycznie palić swoje" - komentuje "NY", powracając do dyskusji o legalizacji narkotyków.

Ponad tuzin amerykańskich stanów przyjęło nowe przepisy zezwalające - w mniejszym lub większym stopniu - na używanie marihuany. Ale to co da się zrobić w wypadku "trawy" ma inne implikacje zdrowotne, społeczne i etyczne w przypadku twardych narkotyków - pisze "New Yorker".

Sytuacja jest "perwersyjna" - konkluduje "NY" - Waszyngton szkoli i finansuje meksykańskie siły porządkowe i wojsko, które walczy z uzbrojonymi przez amerykański liberalny rynek broni kartelami, które finansują gustujący w narkotykach Amerykanie.

Źródło: PAP