- Miasto jest podzielone na pół. Połowa sprzyja nowym, ukraińskim władzom, a połowa popiera separatystów. Niektórzy uważają, że czas najwyższy, by nadeszli Rosjanie i wyzwolili Mariupol, bo w referendum opowiedzieli się za tzw. Doniecką Republiką Ludową - mówił w TVN24 sepcjalny wysłannik stacji, który ostatni tydzień spędził w ukraińskim porcie stojącym na drodze nacierających Rosjan i prorosyjskich separatystów do Krymu.
- W dzielnicach, na które spadają rakiety, nie da się żyć. Mieszkańcy uciekają, spędzają większość czasu w piwnicach. Z drugiej strony widzi się ludzi na plaży; tych, którzy się opalają. To jest półmilionowe miasto i to są paradoksy, które nas też dziwiły - mówił Bojanowski, tłumacząc, jak wyglądał jego pobyt w Mariupolu w ubiegłym tygodniu. - We wschodnich dzielnicach toczy się wojna, w centrum zwyczajne życie - dodał.
"Od ostrzału do ostrzału"
Najbardziej cierpią ludzie, którzy muszą stale się kryć przed obiema armiami. Rosyjskie wojska lub separatyści "podjeżdżają na moment na środek osiedla i wystrzeliwują rakietę, i za moment znikają, po czym Ukraińcy uderzają w to miejsce" - tłumaczył Bojanowski to, jak wygląda walka na przedpolach Mariupola reporter TVN24.
- To jest życie od ostrzału do ostrzału. Kiedy uda się na moment wyjść w słońce, ogrzać się, wtedy jest czas, żeby w ogóle zebrać myśli i zastanowić się, co dalej. To są dramatyczne decyzje, bo ludzie są tam zakorzenieni, a czasem decydują się na wyjazdy, na ucieczkę - mówił o mieszkańcach portu.
Bojanowski wyjaśnił, że w Mariupolu ludzie chodzą jeszcze do pracy, żyją z dnia na dzień, bo "Donieck funkcjonuje coraz słabiej, a Ługańsk nie funkcjonuje już prawie wcale". W tym ostatnim "nie ma wody, nie ma prądu".
Autor: adso\mtom / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24