Nasilają się protesty w Tajlandii. Po tym, gdy w niedzielę co najmniej kilkanaście tysięcy osób wyszło na ulice Bangkoku, domagając się reform politycznych, w poniedziałek wspierające ich happeningi zorganizowali uczniowie liceów.
Zapoczątkowane przez organizacje studenckie antyrządowe protesty odbywają się w Tajlandii niemal codziennie od połowy lipca. Protestujący domagają się ustąpienia blisko powiązanego z armią rządu, nowych wyborów i reform politycznych, w tym ograniczenia roli monarchii. Po raz pierwszy w historii kraju instytucja monarchii jest tam otwarcie i publicznie krytykowana.
Uczestnicy niedzielnej manifestacji, która odbyła się przed stołecznym Pomnikiem Demokracji, wznosili hasła "koniec z dyktaturą" i "precz z feudalizmem". Według policji w zgromadzeniu, które trwało do późnych godzin nocnych, wzięło udział około 10 tysięcy osób. Organizatorzy mówili z kolei o ponad 20 tysiącach. Niezależnie od tego, która z podanych liczb jest bliższa prawdy, był to największy protest uliczny od czasu wojskowego przewrotu z 2014 roku.
W poniedziałek poparcie dla protestów w Bangkoku masowo wyrażali uczniowie i uczennice liceów w całym kraju. Odśpiewując hymn wykonywali gest z trzema połączonymi palcami, którego używają członkowie prodemokratycznego ruchu. W solidarności z uczestnikami demonstracji licealiści przyczepiają też do plecaków białe wstążki.
Antyrządowe protesty podsycane oskarżeniami o korupcję
Miejscowe media głównego nurtu unikają szczegółowego relacjonowania trwających od kilku tygodni protestów, ponieważ ograniczają je przepisy o obrazie majestatu, w praktyce uniemożliwiające krytykę króla i rodziny panującej.
Od 1932 roku w Tajlandii formalnie panuje ustrój demokratyczny, ale dziedziczny władca pozostaje niezwykle wpływowy. Kluczową rolę w rządzeniu krajem odgrywają wojskowi, którzy dokonali od tamtej pory kilkunastu udanych zamachów stanu. W wyniku ostatniego, w 2014 roku, władzę przejął przywódca junty, generał Prayuth Chan-ocha.
Pięć lat później kierowana przez niego partia wygrała częściowo wolne wybory, a Prayuth rządzi od tamtej pory jako cywilny premier, pozostając w ścisłym sojuszu z tronem. Zdaniem opozycji zasady, na których odbyły się wybory, gwarantowały, że generałowie utrzymają ster rządów.
Król Maha Vajiralongkorn, który od 2016 roku panuje jako Rama X, po wstąpieniu na tron znacznie powiększył swoje uprawnienia. Przejął także bezpośrednią kontrolę nad częścią wojska i pałacowym skarbcem o wartości dziesiątek miliardów dolarów.
Jak oceniają komentatorzy, wymierzone przeciwko rządowi i monarchii nastroje są podsycane oskarżeniami o korupcję pod adresem członków rządu, aresztowaniami studenckich liderów oraz ekonomicznymi skutkami pandemii koronawirusa.
W poniedziałek upubliczniono dane, z których wynika, że gospodarka Tajlandii skurczyła się w drugim kwartale 2020 roku o 12,2 procent. Rząd przewiduje, że z powodu kryzysu pracę może stracić ponad 8 milionów osób. Gazeta "Bangkok Post" napisała w poniedziałek o obawach, że rosnące polityczne napięcie może zniweczyć wysiłki na rzecz ratowania gospodarki i odstraszyć inwestorów. Wśród argumentów podczas wieców i demonstracji przeważają jednak hasła prodemokratyczne i równościowe.
Rząd szuka "porozumienia między pokoleniami"
Komentator krytycznego wobec rządzących dziennika "Khao Sod" pisał w sobotę o "dwóch Tajlandiach", które weszły na kolizyjny kurs. Jedna z nich to studenci i licealiści, którzy z trybun podczas protestów wzywają do przeprowadzenia wyborów, domagają się nowej konstytucji i monarchii funkcjonującej podobnie jak w krajach takich jak Wielka Brytania. "Drugą Tajlandię" zamieszkują starsze pokolenia, według których młodzi demonstranci są naiwni i zmanipulowani przez różne grupy polityczne.
Gazeta wyraziła obawy, że przedłużający się konflikt może doprowadzić do przemocy, przypominając o masakrze z 1976 roku, kiedy policja i rządowe oddziały paramilitarne zabiły kilkadziesiąt osób uczestniczących w manifestacji na jednej z uczelni.
Tegoroczne protesty przebiegają jednak pokojowo. Rząd obrał strategię wstrzemięźliwości, zaś policja i inne służby otrzymały nakaz powstrzymania się od stosowania przemocy. Rzeczniczka rządu Traisulee Traisoranakul powiedziała w niedzielę agencji Reutera, że premier Prayuth wyraził zmartwienie protestami i polecił członkom swojego gabinetu podjęcie kroków, zmierzających do budowy "porozumienia między pokoleniami".
Źródło: PAP