W tym miejscu Rosja osłabła i nie chce konfrontacji z Turcją

Źródło:
PAP

Turcja widzi, że równowaga sił w Syrii uległa zmianie i wspierając rebeliantów walczących z reżimem w Damaszku, stanowi duży problem dla Rosji i Iranu - ocenia ekspertka amerykańskiego think tanku Brookings Institution, Asli Aydintasbas. Jak zaznacza, "Rosja ze względu na swoje osłabienie i stosunki gospodarcze z Turcją nie będzie dążyć do bezpośredniej konfrontacji z tym krajem".

– W ofensywie rebeliantów walczących przeciwko syryjskiemu wojsku bierze udział wspierana przez Turcję Syryjska Armia Narodowa (SNA) – wyjaśnia analityczka, zaznaczając, że w jej ocenie Turcja pomogła w koordynacji trwającej ofensywy i wydała na nią zgodę. Aydintasbas podkreśla, że "Syryjska opozycja w dużej mierze jest zależna od Turcji" i "gdyby Ankara nie dała zielonego światła, (bojownicy - red.) nie mogliby pójść naprzód".

- Turcja widzi, że równowaga sił w Syrii uległa zmianie: zarówno Iran, jak i Rosja są słabsze – zaznacza.

Rosja przekierowała zasoby, w tym systemy S-300, do obrony rosyjskich wojsk w Ukrainie i Rosji, zaś Iran jest zaangażowany w Libanie. - Dla Turcji jest to więc okazja, by zmienić sytuację na korzyść syryjskiej opozycji, którą wspiera – dodaje.

Równocześnie eksperta uważa, że "Rosja potrzebuje Turcji ze względów gospodarczych, nie chce więc powrotu do (sytuacji z - red.) 2020 roku, gdy doszło do starcia z siłami tureckimi i wspieranymi przez Turcję". - Rosja zdaje sobie sprawę, że jest słabsza i równowaga sił przechyliła się na korzyść Erdogana, dlatego będzie ostrożna i będzie dążyć do ustabilizowania sytuacji – zaznacza.

Czytaj również: Niespodziewany ruch Rosji w Syrii

Motyw działań Turcji

Rząd w Ankarze ma nadzieję, że jeśli rebelianci zajmą większe i aktywne gospodarczo terytorium, część syryjskich uchodźców obecnie przebywających w Turcji, wróci do swojego kraju. Ekspertka szacuje, że można mówić o 4,5 miliona takich osób. Dodaje jednak, że uchodźcy raczej zostaną w Turcji. – To osoby, które żyją w Turcji od 10 lat, ich dzieci chodzą tam do szkół. Ci ludzie nie będą chcieć wrócić – wyjaśnia.

Według niej Ankara chce również wykorzystać obecną sytuację do odbicia większego terytorium z rąk bojówki o nazwie Syryjskie Siły Demokratyczne (SDF), zwłaszcza przy granicy z Turcją.

Ugrupowanie odegrało przed laty decydującą rolę w pokonaniu dżihadystycznego Państwa Islamskiego (IS) w Syrii, trzon SDF stanowią jednak wspierane przez Zachód kurdyjskie siły YPG, które według Ankary są odnogą Partii Pracujących Kurdystanu (PKK), uznawanej przez Turcję za organizację terrorystyczną.

Władze Turcji zaprzeczają jednak roli Ankary w bieżących wydarzeniach w Syrii. Omer Celik, wiceprzewodniczący i rzecznik rządzącej Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP), oświadczył w środę, że "twierdzenia, że Turcja zainicjowała ostatnie wydarzenia, są bezpodstawne".

Czytaj również: Obawy Izraela. Chodzi o arsenał z bronią chemiczną

Dynamiczny rozwój konfliktu

Według analityczki najbardziej na uniknięciu bezpośrednich turecko-kurdyjskich starć zależy Stanom Zjednoczonych, ponieważ mogłyby one znacznie skomplikować sytuację w północnej Syrii i tym samym zlokalizowane tam amerykańskie sojusze.

W ubiegłym tygodniu rebelianci pod dowództwem islamistów z organizacji Hajat Tahrir asz-Szam (HTS), która nie jest bezpośrednio wspierana przez Ankarę, wkroczyli do Aleppo. W niedzielę wspierane przez Turcję frakcje, współpracujące z HTS, rozpoczęły operację w kierunku strategicznie ważnego miasta Tel Rifaat, które znajduje się pod kontrolą syryjskich sił kurdyjskich.

To najpoważniejsze starcia w Syrii od 2020 r., kiedy ustała większość walk w trwającej od 2011 r. wojnie domowej. W wyniku konfliktu zginęło co najmniej pół miliona osób, a kilkanaście milionów straciło domu i musiało uciekać.

Autorka/Autor:kgr/adso

Źródło: PAP

Źródło zdjęcia głównego: EPA/MOHAMMED AL RIFAI