Dmytro Doncow. Pawło Sudopłatow. Dwóch nieodrodnych synów południowej Ukrainy, dwóch zaciekłych ideowych wrogów. Pierwszego nienawidzili Sowieci, drugiego hołubią rosyjscy najeźdźcy. Ale jest jeszcze trzeci. W jego żyłach płynie koreańska krew, jest symbolem ukraińskiego oporu przeciwko inwazji Moskwy. Gubernator Witalij Kim.
Polacy stopniowo przywykają do trwającej od pół roku wojny na Ukrainie. Nietrudno zauważyć, że zaczynają godzić się z tragiczną rzeczywistością sąsiadów. Z przestrzeni publicznej powoli znikają ukraińskie napisy, atrybuty państwowe i narodowe. Opadają emocje. Zamiast wzniosłych uczuć uwagę coraz bardziej zajmuje codzienność, w której czai się konieczność trudnego współistnienia z dziesiątkami tysięcy uchodźców wojennych i migrantów zarobkowych z Ukrainy. Na to wszystko nakłada się ogólnoeuropejski kryzys energetyczny i inflacja.
Zdarza się, że uczucia pozytywne ustępują miejsca negatywnym. Czasem pomagają w tym obrazy i informacje docierające zza wschodniej granicy. Zajęcie przed siły Federacji Rosyjskiej w pierwszych tygodniach wojny, praktycznie bez większych walk, Chersońszczyzny - serca południa Ukrainy i jej faktycznego spichlerza - wywołało w wielu Polakach przekonanie, że obszar ten ma raczej słabe związki z ukraińskością. Podobnie jak i reszta południowej Ukrainy.
Świeża w zbiorowej polskiej świadomości jest pamięć o zajęciuprzez Rosję graniczącego z obwodem chersońskim, południowoukraińskiego Krymu, który w wyniku starannie przeprowadzonej militarnej aneksji prawie dziesięć lat temu stał się de facto nowym południoworosyjskim regionem. Podobnie więc wyglądają inne dramatyczne obrazy z południa Ukrainy - zaciekłe rosyjskie ataki na Mikołajów czy stosunkowo łatwe (w przeciwieństwie do Mariupola) zajęcie nadmorskiej części Zaporoża z portem w Berdiańsku. Pesymistyczny ogląd sytuacji dodatkowo pogłębiają wielomiesięczne zapowiedzi ukraińskiej kontrofensywy, która ma ruszyć na południu, a której próżno wypatrywać pomimo skutecznych ostrzałów okupowanych terytoriów z pomocą amerykańskiej Wunderwaffe - wieloprowadnicowych wyrzutni rakietowych pocisków kierowanych HIMARS.
Wszystko to skłoniło mnie do pochylenia się nad tą - jakże bliską mojemu sercu - południową, stepową Ukrainą. Bezpośrednią przyczyną napisania tego artykułu stały się rozważania moich przyjaciół i kolegów ze środowisk inteligencji. Wielokrotnie usłyszałem, jak - skądinąd wybitni specjaliści rozmaitych nauk humanistycznych, często zaliczający się do autorytetów środowisk uniwersyteckich - powtarzali z przekonaniem, że "przecież ziemie południa Ukrainy były od stuleci kolonizowane przez Rosję" albo że od zawsze "tak naprawdę" były rosyjskie, z lekceważącym pytaniem: "co tam było ukraińskiego?" i konkluzją, że dlatego "tak szybko się poddały".
Spróbujmy więc przyjrzeć się, na ile takie twierdzenia opierają się na prawdzie i sięgnąć głębiej do wiedzy o tym tak egzotycznym dla wielu Polaków obszarze. Tak, egzotycznym, bo powszechna wiedza o Ukrainie wśród naszych rodaków ogranicza się co najwyżej do mglistych wspomnień o sławiących ją wierszach Juliusza Słowackiego, naszego narodowego wieszcza urodzonego na Tarnopolszczyźnie i piszącego o Wołyniu. To także pokoleniowa pamięć o Kresach Wschodnich II Rzeczpospolitej, do których dodaje się Lwowszczyznę i ziemie wokół historycznego Stanisławowa. Przy czym współczesna ukraińska nazwa tego miasta - zmieniona ku czci miejscowego wielkiego poety lewicowej proweniencji, a niemieckiego pochodzenia Iwana Franki - z trudem przechodzi przez usta wielu Polakom. Szczególnie tym, których przodkowie pochodzą z tamtych okolic.
W potocznym przekonaniu częścią Ukrainy są oczywiście położone nieopodal Karpaty na czele z Huculszczyzną, gdzie - jak na dobranoc ongiś śpiewali mi, kiedy byłem dzieckiem, z dumą męscy krewni urodzeni i wychowani w międzywojennej Polsce - "… szum Prutu, Czeremoszu Hucułom przygrywa, a wesoła kołomyjka do tańca porywa…". Wszystkie te ziemie - Galicja, czy też Hałyczyna i zachodni Wołyń, które wielki znawca tematyki ukraińskiej Tadeusz Olszański nazywa po prostu Kresami Zachodnimi Ukrainy (pokazując celnie ich peryferyjność dla Ukrainy) - w umysłach Polaków kojarzą się po prostu z Ukrainą. I są najważniejszą dla Polaków Ukrainą.
Natomiast ta perspektywa w odczuciu Ukraińców jest zadziwiająca. To trochę tak, jak tłumaczył mi przed laty wybitny kijowski intelektualista: "Wyobraź sobie i porównaj - zakładając, że Polska to trochę dla Ukrainy jak Niemcy dla Polski… Stąd dla nas ta wasza perspektywa jest taka, jakby dla Niemców spoglądających na Polskę najważniejsze były województwa lubuskie i dolnośląskie z Wrocławiem na czele. A poza nimi dla Niemców Polska by w zasadzie nie istniała".
Na szczęście Ukrainą na mentalnej mapie Polaków są również niewątpliwie miejscowości odciśnięte w pamięci zbiorowej przez twórczość Henryka Sienkiewicza oraz jej odbicia zarówno w filmach Jerzego Hoffmana, jak i w banalnych lekcjach historii dotyczących wojen Kozaków, Tatarów i Turków z Rzeczpospolitą Obojga Narodów: Zbaraż, Beresteczko, Kamieniec Podolski, Kijów, Czernihów, Żółte Wody, Chocim, Kudak i szereg innych. Polski zachodniocentryczny przechył geograficzny w postrzeganiu Ukrainy w Polsce także dla mnie zawsze był zagadkowy. Choć południe i wschód Ukrainy są również obecne w dziełach Sienkiewicza – jednak jako "Dzikie Pola", "ziemie koczowania tatarskich ord", terytoria Chanatu Krymskiego, itd.
Rosyjskojęzyczne miasta, ukraińskojęzyczne wsie
Świeżo po drugim Euromajdanie, niemal dekadę temu, mój bliski znajomy - notabene wybitny ojczysty archeolog, prowadzący w swoim czasie między innymi wykopaliska na Ukrainie - prosił mnie o przywiezienie płyt CD z nagraniami folkowych i ludowych zespołów z Ukrainy. Udawałem się na konferencję naukową do Kijowa, więc zasugerowałem przywiezienie czegoś z tamtego obszaru. "Tylko nie ze wschodniej Ukrainy" - usłyszałem wówczas. Zabrzmiało to dla mnie jak nieprawdopodobna herezja, ponieważ od czasu, kiedy jako zafascynowany Ukrainą student odkryłem w bibliotece pięciotomową "Encyclopedia of Ukraine" wydaną w Kanadzie, Kijów i Kijowszczyznę postrzegałem nie tyle jako wschód, nawet nie jako oficjalne centrum, lecz raczej jako geograficzny północny zachód Ukrainy.
Centralne położenie w Ukrainie zajmuje miasto znane nam z historii i twórczości Sienkiewicza, występujące pod różnymi nazwami: jako Kudak, Jekaterynosław, Dniepropetrowsk, a obecnie Dniepr. Na południe od niego zaczyna się właśnie interesująca nas stepowa Ukraina. Dniepr to jedna z głównych kuźni kadr kierowniczych, "klanów" rządzących niepodległą Ukrainą. Stąd wywodzi się pierwszy demokratycznie wybrany prezydent Łeonid Kuczma, stąd pochodzi też Julia Tymoszenko i politycy znani z Euromajdanu, a wśród nich między innymi Ołeksandr Turczynow, były przewodniczący Rady Najwyższej Ukrainy, pełniący nawet obowiązki prezydenta kraju. Oraz oligarchowie, jak choćby Ihor Kołomojski. Co jest symptomatyczne, obecny prezydent Wołodymyr Zełenski również jest stamtąd, co prawda nie z samego Dniepra, lecz z położonego w obwodzie dniepropietrowskim Krzywego Rogu.
Przed laty w rozmowie ze mną jeden w wybitnych ukraińskich politologów tak podsumował historyczną rolę Dniepra. Powiedział: "Najnowsze dzieje Ukrainy to ciągły spór o władzę pomiędzy Dniepropetrowskiem a Donieckiem i ich walka o Kijów, w której Polacy i Rosjanie z niezrozumiałych dla mnie przyczyn ciągle dopatrują się ważnej roli Galicji".
Jak jednak w takim kontekście wygląda i zachowuje się współcześnie południowa część Ukrainy? Spróbujmy przyjrzeć się temu regionowi, niezobowiązująco, na podstawie kilku biogramów wybitnych synów tej ziemi. Patrząc nań raz z lotu ptaka, a raz doń się przybliżając. Tak jak przed laty uczynił to mój przewodnik po tym dziwnym, a ciekawym stepowym świecie, wywodzący się stamtąd młody doktorant na stypendium w Warszawie, mój serdeczny przyjaciel Serhij.
On pierwszy zwrócił moją uwagę na to, że językiem, którym powszechnie na południu mówiły wszystkie tamtejsze grupy etniczne, od kilkuset lat był ukraiński. Pomimo sowieckich represji, ludobójczego głodu i polityki przymusowej rusyfikacji - zarówno carskiej, jak i sowieckiej - przetrwał, szczególnie na wsiach. Pomógł w tym fakt, że carowie Rosji od pokonania Tatarów i zniszczenia rządzącego tam Chanatu Krymskiego kolonizacji tego obszaru dokonywali rękami ukraińskich chłopów, Kozaków i drobnej szlachty. Ukraiński znali i posługiwali się nim także inni koloniści, których carat kierował na te ziemie: Niemcy, Żydzi, Serbowie, Bułgarzy, a nawet Grecy. Również ci, którzy chętnie osiedlali się na tych obszarach w XX wieku - Rosjanie, Koreańczycy sowieccy, Azerbejdżanie, repatriowani Tatarzy krymscy, Turcy meschetyńscy i inni - powszechnie używali ukraińskiego albo szybko zaczynali go używać.
Na dowód Serhij pokazywał mi miejscowe cmentarze na południu, a na nich groby swoich przodków, którzy na przełomie XVIII i XIX wieku przybyli na te terytoria z Wołynia. Ich nazwiska na grobach (nawiasem mówiąc, brzmiące z polska) nie zmieniały się przez pokolenia. Natomiast w I połowie XIX wieku zaczęły zmieniać się krzyże. Mój przyjaciel, skądinąd z wykształcenia historyk, tłumaczył mi, że jego przodkowie byli grekokatolikami. Jako ród drobnej szlachty po przejęciu Wołynia przez Rosję w wyniku rozbiorów Rzeczpospolitej Obojga Narodów, mając do wyboru prawosławie i rzymski katolicyzm, pozostawali przy zwierzchności papieskiej. Dopiero potem stopniowo przyjmowali prawosławie, co znalazło odzwierciedlenie w formie krucyfiksów i napisach nagrobnych, pozostali jednak przy języku ukraińskim. Mój przyjaciel, mieszkaniec rosyjskojęzycznego ówcześnie Kijowa, znał go z wiosek swych dziadków i ich krewnych, ze stepowej Ukrainy - Mikołajowszczyzny, Chersońszczyzny i Zaporoża.
Moje późniejsze doświadczenia z podróży na południowej Ukrainie tylko unaoczniły mi ogromny kontrast lingwistyczny pomiędzy rosyjskojęzycznymi miastami a ukraińskojęzycznymi wsiami. Uświadomiły mi także ważną rolę, jaką nadal pełni tam język ukraiński.
Doncow czy Sudopłatow?
W Polsce i w Rosji w kontekście współczesnej Ukrainy niewspółmiernie dużo mówi się o "banderowcach" i ideologii "banderowskiej", charakteryzując w ten sposób ideologię ukraińskiego nacjonalizmu integralnego. Stała ona u podstaw organizacji wzbudzających w świadomości Polaków co najmniej kontrowersje - Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińskiej Powstańczej Armii. Co trzeba podkreślić, działających jednak głównie również na Kresach Zachodnich Ukrainy.
Pochylmy się więc nad mało znanym w naszym kraju twórcą ideologii ukraińskiego nacjonalizmu integralnego. Stworzył go - na obraz i podobieństwo nacjonalizmu skrajnej prawicy francuskiej - jednak nie Stepan Bandera, w dużej mierze marginalna, choć symboliczna postać ruchu OUN i UPA, a Dmytro Doncow. Nieodrodny syn południowej Ukrainy.
Urodzony i wychowany na przełomie XIX i XX wieku, w czasach panowania Imperium Rosyjskiego na południowej Ukrainie, Doncow sporą część życia mieszkał i tworzył w przedwojennej Rzeczpospolitej. Podziwiał marszałka Józefa Piłsudskiego. Natomiast nigdy organizacyjnie nie był związany z OUN i UPA, choć stał się twórcą ich skrajnie prawicowych ideologii. Ale zawsze, konsekwentnie, jako głównego przeciwnika narodu ukraińskiego opisywał Rosję i naród rosyjski, a w swych skrajnie prozachodnich i prawicowych publikacjach wymagał od rodaków radykalnego zerwania z Rosją i zwrotu na Zachód. Zmarł w roku 1973, dożywszy sędziwego wieku w kanadyjskim Montrealu.
Sowiecka Ukraina skazała go na zapomnienie, ale po odzyskaniu przez Ukrainę niepodległości zaczął urastać do ważnego symbolu odrodzonej państwowości, szczególnie na Kresach Zachodnich, w Kijowie oraz na południu. Dziś rosyjscy okupanci starają się zatrzeć na jego rodzinnej Chersońszczyźnie ślady pamięci Doncowa - niszczą tablice, przemianowują ulice. Pojawia się pytanie, na kogo starają się go zamienić?
Rosyjscy najeźdźcy sięgają tu po innego Ukraińca z Melitopola, którego wizja Ukrainy była skrajnie różna od wizji Doncowa, który podobnie jak Doncow nosił rosyjskobrzmiące nazwisko i tak jak on zawsze uważał się za Ukraińca, ale całe swoje życie poświęcił zwalczaniu ideologii, której Dmytro Doncow, jego rodak-melitopolanin był twórcą.
Pawło Sudopłatow. W Polsce niewiele o nim wiadomo. Między innymi dlatego, że w zbiorowej świadomości wciąż pokutują skutki działań propagandowych z czasów Polski Ludowej, kiedy pokazywano jedynie wycinek działań ruchu ukraińskich nacjonalistów - ten skierowany przeciwko II Rzeczpospolitej, Polsce Podziemnej oraz Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej.
W tak nakreślonym schemacie ukraiński bohater sowieckiej proweniencji czynnie zwalczający ukraińskich nacjonalistów mógłby popsuć kreślony przez PRL ogólny obraz Ukraińców. Kreowano ich odgórnie na nacjonalistycznych anty-Polaków, z którymi heroicznie rozprawiali się bohaterowie czołowych tworów propagandy, znakomicie rozpoznawalnych przez starsze pokolenie Polaków książek w rodzaju "Śladów rysich pazurów", "Łun w Bieszczadach" czy filmów jak monumentalny "Ogniomistrz Kaleń".
Tymczasem ukraińscy nacjonaliści integralni wychowani na dziełach Doncowa byli przede wszystkim antysowietami i rusofobami, a jednym z najwybitniejszych sowieckich specjalistów w ich zwalczaniu był właśnie Pawło Sudopłatow, generał NKWD oraz współpracownik prawej ręki sowieckiego dyktatora Józefa Stalina, samego Ławrientija Berii.
Życiorysy Sudpłatowa i Doncowa to awers i rewers tej samej melitopolskiej monety. Historia Doncowa to nudny opis życia wybitnego intelektualisty rzuconego w burzliwe wydarzenia XX wieku. Natomiast życiorys jego adwersarza sprawia wrażenie sensacyjnego scenariusza, który jest tak awanturniczy i pełen adrenaliny, iż wydaje się, że nie może być prawdziwy do końca.
Sudopłatow urodził się w 1907 roku, więc był młodszy do Doncowa o ponad pokolenie. Pochodził z rodziny średniozamożnych chłopów, podczas gdy Doncow wywodził się z bogatej, zajmującej się handlem i posiadającej ogromne majątki szlachty wyrosłej z rodów miejscowych Kozaków zaporoskich. Sudopłatow, syn młynarza, jako dwunastolatek zaciągnął się i walczył w Armii Czerwonej w wojnie domowej na Ukrainie. Można powiedzieć, że dosłownie był synem pułku.
W tym okresie, gdy uniwersytecko wykształcony Doncow pisał nacjonalistyczne traktaty o wolnym od moralności woluntaryzmie narodu ukraińskiego i jego sile życiowej oraz biologicznej walce o przetrwanie, Sudopłatow w biegu kształcił się zaocznie, a przede wszystkim szkolił się i awansował w hierarchii sowieckiego wywiadu, głównie dzięki zuchwałym operacjom specjalnym. Warto dodać, że niczym najlepszy agent Jej Królewskiej Mości posiadał licencję na zabijanie, tyle tylko, że sowiecką. Brał udział między innymi w wojnie domowej w Hiszpanii po stronie popieranej przez komunistów lewicy rewolucyjnej. Rozsławił się na przykład zorganizowaniem transportu do Moskwy przejętych przez Stalina złotych rezerw walutowych rządu hiszpańskiego, zorganizował też zamach na osobistego wroga Stalina, Lwa Trockiego.
Jednocześnie, będąc podwójnym agentem, awansował wewnątrz posługującej się terrorystycznymi metodami walki politycznej Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów. Poszedł w górę na tyle wysoko, że w przededniu II wojny światowej zbliżył się pułkownika Jewhena Konowalca, szefa OUN, z którym się zaprzyjaźnił. Następnie zgładził go za pomocą podarowanej bombonierki z ukrytą w środku bombą. Tym samym Sudopłatow (podobnie jak wiele razy wcześniej i później) czynnie wpłynął na bieg historii Ukrainy. Udanym skrytobójstwem doprowadził do rozpadu OUN na dwie zwalczające się zaciekle frakcje: banderowców i melnykowców.
Później organizował równie skuteczne zamachy na wysokiej rangi duchownych Kościoła grekokatolickiego znanych z ukraińskiego patriotyzmu, najwyższej rangi dowódców UPA oraz ukraińskich komunistów oskarżanych o "odchylenie nacjonalistyczne". Jako dobrze znający specyfikę Polaków został również oddelegowany przez Moskwę do werbunku naszych rodaków, urzędników, którzy mieli pracować dla polskiego rządu londyńskiego na uchodźstwie.
U szczytu swej kariery Sudopłatow padł ofiarą czystek wewnątrz sowieckich służb specjalnych. Najgorsze represje spotkały go, jako wiernego stalinowca i prawą rękę Berii, w okresie destalinizacji w drugiej połowie XX wieku. Więziony, schorowany, odzyskał wolność po kilkunastu latach odbywania wyroku. Ostatecznie zrehabilitowano go dopiero kilka lat po śmierci, w latach 90., ale już wcześniej stał się autorem poczytnych wspomnień i żywą legendą najpierw sowieckiego, a później rosyjskiego wywiadu. Starości dożył w Moskwie. Jako ofiara niesprawiedliwości systemu był otoczony czcią i opieką przez funkcjonariuszy odradzających się w niepodległej Rosji służb specjalnych opartych na metodach sowieckich. Na YouTubie można obejrzeć długie wywiady z Sudopłatowem, uznawane za kanoniczne dla funkcjonariuszy Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Zdradza w nich kulisy swojej dawnej pracy oraz sensacyjne sekrety sowieckiej historii.
Sudopłatow do końca życia uważał się za Ukraińca. Natomiast dziś przez rosyjską propagandę, usprawiedliwiającą inwazję, uważany jest za symbolicznego patrona podboju ziem ukraińskich. Symptomatyczne jest, że po zajęciu Melitopola Rosjanie demonstracyjnie odkręcili tablicę pamiątkową ku czci Doncowa, zamieniając ją na analogiczną ku czci Sudopłatowa. Podobnie zamienili nazwy ulic. Będący w kontakcie ze mną uchodźcy z Chersońszczyzny z sarkazmem przyznają, że spodziewają się w najbliższym czasie kolejnych kroków, na przykład zmiany nazwy położonej w obwodzie chersońskim wsi Doncowe na Sudopłatowe.
Przykład Sudopłatowa pokazuje, że brak poparcia dla nacjonalistycznych uczuć narodowych i patriotycznych na południu Ukrainy nie idzie wcale w parze ani z niechęcią do używania języka ukraińskiego, ani z brakiem ukraińskiej świadomości narodowej. Natomiast może iść w parze z brakiem poparcia dla niepodległości Ukrainy, szczególnie w kontekście pozytywnej relacji stołecznego Kijowa do Zachodu i wrogiej wobec Moskwy. Pojawia się pytanie, jaką twarz ma obecnie ukraińskie południe: Doncowa czy Sudopłatowa?
A może Kim?
Na ich tle wybija się jeszcze jedno oblicze, będące syntezą postaw dwóch opisanych powyżej wybitnych synów Melitopola, ideowych wrogów o diametralnie różnych poglądach. Paradoksalnie współcześnie symbolem południa jest młoda, męska, przystojna twarz o azjatyckich rysach.
Obecnie najbardziej znaną osobą z południa Ukrainy, a zarazem symbolem oporu wobec rosyjskiej agresji, jest ukraiński Koreańczyk - Witalij Kim. To lokalny, zdolny biznesmen zasiadający na stanowisku gubernatora obwodu mikołajowskiego. Podobnie jak inni miejscowi Koreańczycy bezbłędnie włada językiem ukraińskim, rosyjskim i koreańskim. I wyznaje prawosławie.
Tu warto dorzucić dygresję, skąd na południu Ukrainy, na pstrokatym narodowościowo stepie, wzięli się przodkowie Kima oraz inni ich rodacy. Otóż pierwsi Koreańczycy przybyli tam jeszcze w pierwszej połowie XX wieku, choć nie z Korei, a z Uzbekistanu. Tam oraz do Kazachstanu zsyłały Koreańczyków władze stalinowskiego Związku Radzieckiego, stosując "profilaktyczne" deportacje jeszcze przed II wojną światową. Ogromny odsetek Koreańczyków zmarł lub zginął podczas tej zbrodniczej operacji.
Pytany przeze mnie o te czasy pewien mądry starzec, urodzony w Taszkiencie koreański weteran lotnictwa armii Związku Radzieckiego, tłumaczył mi z sarkastycznym uśmiechem: "Widzisz synku, mój ojciec, bogaty kupiec i marynarz, rosyjski poddany, za cara miał swój statek we Władywostoku i pływał nim za granicę, po towar na Pacyfiku. A Stalin jego i naszą rodzinę deportował do serca Azji. Za co? Bo byliśmy podobni do Japończyków, oczy mamy skośne jak oni. I przez to, według Stalina, między nami mogli się ukryć japońscy szpiedzy".
Jak więc trafili na ziemie południa? Jej żyzne stepowe ziemie to prawdziwy spichlerz Ukrainy. Przywódcy koreańskich społeczności opowiadali mi, że pozwolono im na to w ramach nagrody za ich pracowitość i smykałkę, jeszcze w czasach sowieckich. Ówczesne państwowe gospodarstwa rolne i rolnicze spółdzielnie produkcyjne wobec ucieczki wykwalifikowanych pracowników do miast potrzebowały dobrych - i najlepiej niepijących - fachowców. Szczególnie takich, którzy po okresie ludobójczego głodu oraz wojny potrafiliby odbudować skomplikowane systemy nawadniania stepów ukraińskich. Dlatego też bardziej rzutcy kołchozowi i sowchozowi dyrektorzy zachęcali do przeprowadzki pracowitych Koreańczyków z Uzbeckiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej, jako specjalistów od rolnictwa irygacyjnego.
Sprowadzeni w ten sposób osadnicy użytkowali tamtejsze żyzne ziemie na zasadach półrynkowych i stopniowo wrastali w nie na stałe. Kiedy w 1991 roku rozpadł się Związek Radziecki, prawdziwy ludzki potok sowieckich Koreańczyków - jak nazywano potomków osób deportowanych z Azji Centralnej - napłynął z Uzbekistanu wraz z Tatarami powracającymi do swej stepowej, krymskiej ojczyzny. Ich kilkudziesięciotysięczna społeczność jeszcze silniej wrosła i umocniła wielonarodowy, ukraiński naród polityczny Południa Ukrainy. Jego symbolem stał się właśnie Witalij Kim.
"Dzień dobry. My z Ukrainy"
Spokojnie i demonstracyjnie odmawia nasuwającej się naturalnie odpowiedzi, kiedy dziennikarze rzucają do niego: "Chwała Ukrainie". Zamiast wspominać o chwale bohaterów, w duchu dawnych organizacji wyrosłych w cieniu idei Doncowa, używa własnego powitania, rozpowszechnionego przez transmitowane w mediach społecznościowych pogadanki ku pokrzepieniu serc i komunikaty wojenne. Społeczność Mikołajowszczyzny rano i wieczorem słyszy w internecie wypowiadaną nienaganną ukraińszczyzną przez swojego gubernatora formułkę: "Dzień dobry / Dobry wieczór. My z Ukrainy".
Hasło to trafiło już na koszulki, gadżety, do internetu i zakorzeniło się w społecznej świadomości. W Polsce dumnie witają się tymi słowami ukraińscy uchodźcy.
Witalij Kim stał się symbolem patriotyzmu południa w nowej odsłonie - unikającej drażniącego nacjonalizmu integralnego Doncowa i promoskiewskiej drogi Sudopłatowa. Jednocześnie zapisuje się wyraźnymi literami w najnowszej historii Ukrainy. To jego bohaterska postawa uniemożliwiła zdobycie Mikołajowa rosyjskiej armii z marszu, tak jak udało się to najeźdźcom z Chersoniem. W odwecie za to omal nie stracił życia, kiedy Rosjanie przeprowadzili atak rakietowy na budynek jego administracji. Zginęły wówczas dziesiątki współpracowników gubernatora Kima.
A trzeba przyznać, że ostrzały Mikołajowa były niezwykle zaciekłe. Rosjanie zabili między innymi zamożne, znane małżeństwo przedsiębiorców, rolniczych oligarchów - Raisę i Ołeksija Wadaturskich. Wart 450 milionów dolarów majątek dawał Wadaturskiemu piętnaste miejsce na ukraińskiej liście "Forbesa", a jego stanowczy sprzeciw wobec rosyjskiej inwazji i przekazywanie wysokich sum na ukraińską armię sprawiły, że dla najeźdźców stał się ważnym celem.
Wadaturski i Kim nie są odosobnionymi przypadkami wśród mieszkańców południa Ukrainy. Niemal milion wyświetleń zdobyło w sieci nagranie, na którym Ajder Rustemow, krymski Tatar i mufti okupowanego Krymu, rozmawiał z wziętymi do niewoli rosyjskimi żołnierzami, swoimi współwyznawcami. Cierpliwie tłumaczył, dlaczego z punktu widzenia teologii islamskiej udział w najeździe wojsk Putina to grzech śmiertelny, a walka i opór to moralny obowiązek każdego obywatela Ukrainy wyznającego islam. Natomiast inny znany tatarski mufti Ukrainy, Said Ismagiłow, zrezygnował z posługi duchownego, wstąpił w szeregi wojsk terytorialnych i zajął się transportem rannych ukraińskich żołnierzy. Własnym samochodem wywozi ich spod ostrzału, z linii frontu.
Podobnie postąpił inny znany Koreańczyk z południa, Pawło Li - celebryta, a zarazem gwiazda ukraińskiego teatru, seriali i filmów. To on między innymi podkładał głos do ukraińskiego dubbingu "Hobbita" i "Króla Lwa", a całość jego twórczości filmowej pod nazwiskiem Pavlo Lee można bez trudno odnaleźć w internecie. W pierwszych dniach rosyjskiej inwazji stał się patriotycznym symbolem nie tylko południa Ukrainy, ale i całego kraju. Podobnie jak Ismagiłow zaciągnął się do obrony terytorialnej i zajął transportowaniem rannych. Zginął w ostrzale rakietowym w drugim tygodniu wojny niedaleko Kijowa, pomiędzy Buczą a Irpieniem.
Dlatego warto pamiętać, wbrew najróżniejszym internetowym podżegaczom, że współcześni Ukraińcy Południa to nie zmitologizowani "banderowcy" ani promoskiewscy "Sowieci"; nie są to ani zwolennicy ani idei Doncowa ani Sudopłatowa. Warto też pamiętać, że ukraińskie Południe wciąż się bije o niepodległość, a walczą za nie także różnoetniczni bohaterowie, którzy pomimo śmiertelnych zagrożeń i osobistych tragedii zaczynają każdy poranek z uśmiechem na ustach, słowami: "Dzień dobry. My z Ukrainy".
Autorka/Autor: Mariusz Marszewski, historyk, wschodoznawca, antropolog kultury. Redaktor czasopisma "Kavka z - Przeszłość - Teraźniejszość - Przyszłość". Ekspert niezależny
Źródło: tvn24.pl