Seria ataków w Tajlandii "poprzedzona rozkazem od jednej osoby"


Ataki bombowe i podpalenia, do których dochodziło w czwartek i piątek w tajlandzkich kurortach wakacyjnych, były "wyraźnie połączone" - oświadczyła policja w niedzielę. W ciągu niespełna 24 godzin w atakach zginęły cztery osoby. Policja poinformowała także, że wydano list gończy za mężczyzną, który miał być powiązany z podpaleniami.

Do ataków dochodziło w czwartek i piątek w kurortach w południowej Tajlandii.

- Te akty zostały popełnione przez grupę w wielu rejonach jednocześnie. Były poprzedzone rozkazem od jednej osoby - powiedział Pongsapat Pongcharoen, wiceszef tajlandzkiej policji.

Policjant dodał, że w związku z podpaleniem supermarketu w Nakhon Si Thammarat wydano list gończy za powiązaną z nim osobą.

Policja: lokalny sabotaż

Między czwartkowym wieczorem a piątkiem rano w sumie w pięciu miastach Tajlandii zdetonowano zdalnie co najmniej 12 ładunków wybuchowych. Według agencji EFE, powołującej się na policję, w atakach zginęło co najmniej czterech Tajlandczyków. W eksplozjach w Hua Hin, ok. 200 kilometrów na południowy zachód od Bangkoku, rannych zostało czterech Niemców, trzech Holendrów, dwóch Włochów i obywatel Austrii.

Według komentatorów czas zorganizowania ataków i ich lokalizacja wskazują, że stoją za nimi przeciwnicy rządzącej junty. Do zamachów doszło niecały tydzień od referendum, w którym ponad 60 proc. wyborców zagłosowało za nowym, kontrowersyjnym projektem konstytucji, mającym otworzyć drogę do wyborów. Referendum było największym testem opinii publicznej od przejęcia władzy przez armię i jest postrzegane jako impuls dla legitymacji rządu i jego planów. Frekwencja wyniosła ok. 55 proc.

Tajlandzka policja poinformowała w piątek, że główną rozpatrywaną wersją jest "sabotaż lokalny" w celu zdestabilizowania kraju. "Terroryzm międzynarodowy" jest mniej prawdopodobny.

Autor: pk/kk / Źródło: reuters, pap