W czwartkowej rezolucji Parlamentu Europejskiego nie zaatakowano ani prezydenta Aleksandara Vuczicia, ani żadnej partii, ale praktycznie całą Serbię - ocenił lider Serbskiej Partii Postępowej oraz minister obrony Serbii Milosz Vuczević. Polityk porównał wezwanie PE do zbadania zarzutów dotyczących fałszerstw wyborczych, do których miało dojść podczas grudniowego głosowania, do ultimatum przekazanego Belgradowi przez Austro-Węgry w 1914 roku, po zamachu w Sarajewie na arcyksięcia Franciszka Ferdynanda. Niewykonanie tego ultimatum przez Serbię doprowadziło do wybuchu I wojny światowej.
Posłowie Parlamentu Europejskiego przyjęli w czwartek w Strasburgu rezolucję wzywającą do wszczęcia niezależnego międzynarodowego śledztwa w sprawie nieprawidłowości, do których miało dojść podczas grudniowych wyborów parlamentarnych i lokalnych w Serbii. Spora część wątpliwości dotyczy głosowania w stolicy Serbii - Belgradzie.
PE wezwał również Komisję Europejską do natychmiastowego rozpoczęcia przeglądu środków przekazanych rządowi Serbii oraz do ich zawieszenia, jeśli władze w Belgradzie nie będą gotowe do wdrożenia kluczowych zaleceń związanych z wyborami lub jeśli międzynarodowe dochodzenie wykaże, że władze były bezpośrednio zaangażowane w oszustwa wyborcze.
"Nie zaatakowano ani prezydenta, ani żadnej partii, ale praktycznie całą Serbię"
Lider Serbskiej Partii Postępowej (SNS) oraz minister obrony Serbii Milosz Vuczević porównał przyjętą rezolucję PE do ultimatum przekazanego Belgradowi przez Austro-Węgry w 1914 roku, po zamachu w Sarajewie na arcyksięcia Franciszka Ferdynanda. Odrzucenie jednego z przedstawionych w nim punktów doprowadziło do wybuchu I wojny światowej.
"Serbia jest suwerennym i niezależnym krajem, jej obywatele zdecydowali, kto będzie rządził w ciągu najbliższych czterech lat" - napisał na Instagramie polityk.
Jego zdaniem w rezolucji "nie zaatakowano ani prezydenta Aleksandara Vuczicia, ani żadnej partii, ale praktycznie całą Serbię". "Tu nie chodzi o wybory, ale o nasze stosunki z Kosowem, Republiką Serbską, Rosją" - ocenił Vuczević. "Jesteśmy jedynym krajem europejskim, który nie wprowadził sankcji wobec Rosji" - przypomniał.
Do rezolucji odniósł się również minister spraw zagranicznych Serbii Ivica Daczić, który ocenił, że "pełni ona rolę polityczną, ma pomóc ulubieńcom (europarlamentarzystów) w Serbii". "Moim zdaniem są to partie i koalicje o wyraźnie antyserbskim charakterze" - zaznaczył, mówiąc o obecnych podczas obrad PE posłach serbskiej opozycji. Daczić podkreślił, że "nie ma dowodów na twierdzenia opozycji o kradzieży wyborów".
Nowy skład parlamentu, opozycja złożyła przysięgę na korytarzu
We wtorek powołano nowy skład Zgromadzenia Narodowego Republiki Serbii, wybranego w grudniowym głosowaniu, którego wyniki od momentu ich ogłoszenia są podważane przez serbską opozycję i międzynarodowych obserwatorów. Rządząca SNS zdobyła 128 miejsc w 250-osobowym Zgromadzeniu Narodowym oraz utrzymała władzę w stołecznym Belgradzie.
Pierwszy w raz od przywrócenia w latach 90. systemu wielopartyjnego w serbskim parlamencie złożono dwie przysięgi - chociaż ich treść nie różniła się. Część opozycji złożyła ślubowanie w holu parlamentu. Koalicja Serbia Przeciw Przemocy - największe ugrupowanie opozycyjne - wyjaśniała decyzję, mówiąc że nie chciała składać przysięgi z osobami, które zdobyły mandaty, "kradnąc wybory".
Posiedzenie przebiegło przy gwizdach opozycji i bez wyboru marszałka. Nie jest jasne, kiedy odbędzie się głosowanie nad przewodniczącymi jednoizbowego parlamentu Serbii.
Jeszcze przed zaprzysiężeniem przed mównicą zebrali się parlamentarzyści opozycji z transparentami oskarżającymi władzę o fałszerstwa wyborcze. Opozycja prawicowa - koalicja NADA - dołączyła do protestu, oskarżając większość parlamentarną i rząd o porażkę polityki względem nieuznawanego Kosowa - byłej prowincji kraju.
Jak podały lokalne media, "tym, co było niezwykłe i niespotykane w epoce demokracji, była ogromna liczba policjantów" zgromadzonych wokół budynku parlamentu w Belgradzie. Liderka Serbii Przeciwko Przemocy Marinika Tepić oceniła, że sytuacja przypominała "stan wyjątkowy".
Źródło: PAP