Od kilku dni w południowej części amerykańskiego stanu Kalifornia szaleją pożary. Ostatni z nich, nazwany Lilac, wybuchł 7 grudnia i opanował okolice San Diego. Żywioł zniszczył prawie 1700 hektarów na północy miasta, co stanowi niemal 90 proc. tego terenu. Dostał się także do odległego o ponad 70 km ośrodka San Luis Rey, który zajmuje się szkoleniem koni.
Gdy ognień bezpośrednio zagroził zwierzętom, obecni na miejscu wolontariusze postanowili zrobić wszystko, by zwierzęta mogły uciec. Jeden z nich udostępnił nagranie, na którym widać jak luzują barierki, by konie mogły się uratować.
Jak powiedział agencji Reutera jeden ze świadków, w ośrodku znajdowało się około 500 koni. Według lokalnych mediów, 46 zwierząt zginęło w pożarze.
Jeden z treserów, Brian Kozak, powiedział, że widział wiele martwych koni w stajniach. W czasie sytuacji kryzysowej personel ośrodka nie był w stanie policzyć, ile zwierząt przeżyło.
Zabójczy żywioł
Żywioł zaatakował południową Kalifornię w czasie przygotowań do świąt. Ogień, podsycany porywami gorącego fenowego wiatru Santa Ana, w krótkim czasie ogarnął teren porośnięty wysuszoną przez długotrwałą suszę roślinnością.
W nocy z czwartku na piątek kolejne ognisko pożaru wybuchło w pobliżu San Diego. Trzy osoby zostały poparzone, spłonęło 20 budynków, parking przyczep i uprawa awokado.
W piątek wieczorem czasu lokalnego prezydent Donald Trump ogłosił stan wyjątkowy dla całego stanu. W sumie pożoga pochłonęła 800 budynków i zmusiła do ucieczki 212 tysięcy mieszkańców.
Autor: aw//ŁUD / Źródło: San Diego Union Tribune, Reuters