W niedzielę w Rumunii odbyła się pierwsza tura wyborów prezydenckich. Niespodziewanie najwyższy wynik zdobył skrajnie prawicowy radykał Calin Georgescu, startujący jako kandydat niezależny i "walczący z systemem". Na drugim miejscu uplasował się sondażowy faworyt - premier Marcel Ciolacu. Druga tura wyborów odbędzie się 8 grudnia.
Z danych Stałego Urzędu Wyborczego wynika, że Calin Georgescu uzyskał 22 procent poparcia po przeliczeniu głosów z niemal 93 procent komisji.
Georgescu w sondażach przed wyborami początkowo znajdował się poza kręgiem faworytów. W ostatnim, piątkowym badaniu uplasował się na czwartym miejscu.
Na drugim miejscu z wynikiem około 21 procent jest Marcel Ciolacu, obecny premier i szef postkomunistycznej Partii Socjaldemokratycznej PSD, który szedł do wyborów pewny swojego pierwszego wyniku, przewidywanego także przez sondaże exit poll w dniu wyborów.
Trzecią pozycję zajmuje Elena Lasconi, centroprawicowa liderka Związku Ocalenia Rumunii (17 procent), a za nią uplasował się George Simion, lider radykalnej konserwatywno-narodowej partii AUR (14 procent).
Media zaskoczone wynikiem
Rumuńskie media są zaskoczone wynikami I tury wyborów, a niemal na każdym portalu znalazł się artykuł, zatytułowany: "Kim jest Calin Georgescu?".
Jak oceniają media, do sukcesu wyborczego tego kandydata niewątpliwie przyczyniła się bardzo intensywna kampania w mediach społecznościowych, przede wszystkim na TikToku. - Stratedzy polityczni analizowali i projektowali życie polityczne, ale nie zrozumieli, że nie da się kontrolować internetu - powiedział w noc wyborczą jeden z rumuńskich dziennikarzy.
Według komentatorów wynik Georgescu to przede wszystkim głos rozczarowania klasą polityczną oraz wyraz protestu i to już nie tylko przeciwko partiom "mainstreamowym", ale nawet tym, które plasują się jako te walczące z systemem. Georgescu prześcignął George Simiona, skrajnie prawicowego populistę z partii AUR (Związek Jedności Rumunów), przestawianego przez władze jako "ekstremista". Jego poglądy są jeszcze bardziej radykalne niż te reprezentowane przez Simiona.
Drogi Georgescu i lidera AUR miały się rozejść po tym, jak ten pierwszy publicznie nazwał "bohaterami" sojusznika Hitlera marszałka Iona Antonescu i twórcę faszystowskiej i antysemickiej Żelaznej Gwardii Zeleę Condreanu.
"Jeden z najbardziej kategorycznych propagatorów antyzachodnich przekazów"
Georgescu krytykował NATO i tarczę antyrakietową w rumuńskim Deveselu, mówił, że NATO nie obroni Rumunii i żadnego kraju członkowskiego. Media odnotowują, że w przedwyborczych wywiadach Georgescu, któremu zarzuca się prorosyjskie poglądy (po inwazji Rosji na Ukrainę mówił, że Władimir Putin "bardzo kocha swój kraj i jest otoczony profesjonalistami"), odmawiał odpowiedzi na pytanie o to, czy podziwia rosyjskiego lidera, oskarżanego o zbrodnie wojenne.
Wysokiego poparcia dla Georgescu nie przewidziały ani sondaże przedwyborcze, ani wyniki przeprowadzonych podczas niedzielnego głosowania badań exit poll. Z tych ostatnich wynikało, że szanse na wejście do drugiej tury mają Marcel Ciolacu (25 proc.) i Elena Lasconi, liderka centroprawicowej partii AUR (18 proc.) Georgescu znalazł się na trzecim miejscu z 16 proc., a tuż za nim uplasował się Simion (14-15 proc. w zależności od sondażu).
"Ogromne zaskoczenie"
Calin Georgescu startował jako kandydat niezależny. To były członek AUR (Związek na rzecz Jedności Rumunów) słynący z kontrowersji i prorosyjskiej narracji.
- To ogromne zaskoczenie, bo sondaże dawały Georgescu od 4 w porywach do 10 procent. Tymczasem wyprzedził on lidera radykalnie prawicowej partii AUR (Związek Jedności Rumunów), który był mocnym pretendentem do drugiej tury - mówił Kamil Całus z Ośrodka Studiów Wschodnich.
Wysoki wynik kolejnego antysystemowego kandydata wywołał zaniepokojenie wśród rumuńskich ekspertów i w mediach. - Oznacza to, że populistyczne i antysystemowe siły, reprezentowane przez Simiona i Georgescu, mają w sumie co najmniej 30 procent głosów. Do tego dochodzi jeszcze bardziej radykalna Diana Sosoaca, która nie została dopuszczona do wyborów prezydenckich przez Sąd Konstytucyjny - komentowali rumuńscy dziennikarze.
Na trzecim miejscu znalazł się George Simion - lider radykalnie prawicowej partii AUR, który w trakcie kampanii zapowiedział, że "zakończy pomoc wojskową dla Ukrainy". Polityk, który wyrósł na hasłach przyłączenia Mołdawii do Rumunii, ma zakaz wjazdu do Mołdawii i na Ukrainę, ponieważ jego działania są postrzegane przez te państwa jako zagrożenie dla ich suwerenności. Simion odrzuca zarzuty o prorosyjskość.
Dopiero na czwartym miejscu znalazła się Elena Lasconi - przewodnicząca centroprawicowej partii USR (Związek Ocalenia Rumunii). Sprawdziła się jako burmistrzyni miasta Campulung, a większą rozpoznawalność zapewniła jej wcześniejsza pracy reporterki telewizyjnej. W kampanii wytykano jej brak wiedzy i wpadki w wypowiedziach na temat polityki zagranicznej.
Wybory w Rumunii
W wyborach prezydenckich brało udział 14 kandydatów. Są to szef PSD Marcel Ciolacu, lider Partii Narodowo-Liberalnej, były premier Nicolae Ciuca, szefowa USR (Związku Ocalenia Rumunii) Elena Lasconi, kierujący radykalnie prawicową partią AUR (Związek na rzecz Jedności Rumunów) George Simion, szef partii mniejszości węgierskiej Hunor Kelemen, Alexandra Pacuraru (Alternatywna Partia Godności Narodowej), Sebastian-Constantin Popescu (Partia Nowa Rumunia), Cristian Terhes (Rumuńska Narodowa Partia Konserwatywna), Silviu Predoiu (Partia Ligi Akcji Narodowej), Ludovic Orban (Siła Prawicy). Ten ostatni kandydat wycofał się ze startu na rzecz Eleny Lasconi.
Największe szanse na wejście do drugiej tury przedwyborcze sondaże dawały piątce kandydatów. Oprócz premiera Marcela Ciolacu, byli to George Simion, Elena Lasconi, Nicolae Ciuca, kolejny były premier i lider Partii Narodowo-Liberalnej (PNL) i kandydat niezależny Mircea Geoana. Nieoczekiwanie jednak na początku stawki pojawił się słynący z kontrowersji Calin Georgescu.
Druga tura wyborów odbędzie się 8 grudnia. W niedzielę za tydzień w Rumunii odbędą się natomiast wybory parlamentarne.
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: EPA/ROBERT GHEMENT