Korea Południowa ma nowego ministra obrony. Kim Kwan Dzin zastąpił krytykowanego za opieszałość Kim Te Junga. Zdaniem ekspertów nie dojdzie jednak do eksalacji konfliktu między Koreami. - Rozpoczęcie większej wojny to porażka dla dynastii Kimów - uspokaja gen. Bronisław Balcerowicz.
Prezydent Korei Południowej Li Miung Bak powołał na stanowisko ministra obrony Kim Kwan Jina. Polityk zastąpi na tym stanowisku ministra obrony Kim Te Junga, który podał się do dymisji już w maju, po zatopieniu przez północnokoreańską łódź podwodną południowokoreańskiego okrętu wojennego, ale prezydent przyjął ją dopiero w czwartek. Wcześniej koreańskie media spekulowały, że nowym ministrem obrony będzie to Li Hi Won, dotychczasowy doradca prezydenta ds. bezpieczeństwa.
Kim Te Jung był ostro krytykowany za zbyt opieszałą i łagodną reakcję na wtorkowy atak ze strony Korei Północnej. Jak sam się tłumaczył, chciał uniknąć "wojny totalnej". Korea Północna wystrzeliła około 200 pocisków artyleryjskich w kierunku południowokoreańskiej wyspy Yeonpyeong na Morzu Żółtym. W wyniku ostrzału zginęły cztery osoby, a 18 zostało rannych. Armia Korei Południowej odpowiedziała na ten atak 80 pociskami.
"Z tej iskry nie rozgorzeje ogień"
Seul już ogłosił wspólne ze Stanami Zjednoczonymi manewry wojskowe, a amerykański lotniskowiec USS George Washington w niedzielę pojawi się u wybrzeży Półwyspu Koreańskiego. Z tonu nie spuszcza również Korea Północna. W oficjalnym dzienniku telewizyjnym prezenter ogłosił: – Koreańska Armia Ludowa przeprowadzi drugą a nawet trzecią rundę ataków bez wahania, jeśli podżegacze wojenni z Korei Południowej będą dalej lekkomyślnie nas prowokować.
Czy jesteśmy o krok od wojny? Waldemar Dziak, znawca tematyki koreańskiej, twierdzi, że nie. - Z tej iskry nie rozgorzeje ogień – mówi. Gdyby jednak armie koreańskie się starły, to która strona ma większe szanse na zwycięstwo? - Korea Północna ma przewagę w czołgach i artylerii dwukrotna. Jeżeli chodzi o cały arsenał - mówię o wojskach lądowych, które posiadają Koreańczycy z Północy - to on się bardziej nadaje do oporu – wyjaśnia generał Bronisław Balcerowicz.
1,1 mln kontra 700 tysięcy
Armia Korei Północnej liczy sobie ponad 1 mln 100 tys. żołnierzy różnych wojsk. Sąsiad z południa ma około 700 tys. Dodatkowo może liczyć na pomoc blisko 20 tys. stacjonujących na miejscu żołnierzy armii amerykańskiej.
Jeśli chodzi o sprzęt, Korea Północna w takim porównaniu wypada lepiej, ale tylko ilościowo. Armia Phenianu jest zacofana technicznie, podczas gdy ich przeciwnicy z Południa są wspierani przez Amerykanów. - Mają w elementarnym wyposażeniu wojsk lądowych sprzęt amerykański nasycony elektroniką – dodaje generał Balcerowicz.
"Istnieje ryzyko użycia broni chemicznej"
Jest jeszcze broń masowego rażenia - nuklearna, chemiczna, biologiczna. Czy Phenian jest jej w stanie użyć? - To ryzyko rzeczywiście istnieje ,przy czym jeśli chodzi o bron jądrową, to Koreańczycy posiadają zaledwie kilka ładunków. Mają natomiast środki, które można przenosić z powodzeniem na terytorium Korei Południowej. Istnieje ryzyko użycia broni chemicznej - czego mogą się obawiać mieszkańcy Seulu. Seul leży na granicy prawie, czyli jest w zasięgu dział artyleryjskich – wyjaśnia generał.
Korea Południowa w razie ataku mogłaby liczyć na wsparcie Stanów Zjednoczonych, co potwierdził po wtorkowych atakach Barack Obama.
- Korea Południowa jest naszym sojusznikiem. Tak jest od czasów wojny koreańskiej i my zdecydowanie potwierdzamy nasze zaangażowanie na rzecz obrony Korei Południowej w ramach tego sojuszu – zadeklarował amerykański prezydent.
"To jest tylko incydent"
Jedynym sojusznikiem Korei Północnej są Chiny. Ale tym na wojnie nie zależy. Bo w przypadku otwartego konfliktu Pekin najpewniej utraciłby całą Koreę Północną na rzecz Południa i Amerykanów. A Phenian to dla Chińczyków pomocne narzędzie przy negocjacjach w regionie. Najpewniej więc do wojny faktycznie nie dojdzie.
- Rozpoczęcie jakiejkolwiek większej wojny to juz jest porażka dla kolejnego Kima, dynastii Kimów. I to jest porażka reżimu – uważa gen. Balcerowicz. – To jest tylko incydent – dodaje Dziak.
Źródło: tvn24