Ostatni przelot rosyjskich bombowców Tu-95 Bear okazał się być zdecydowanie bardziej złożony, niż początkowo podawały brytyjskie media. Maszyny zwróciły uwagę trzech krajów NATO. Najostrzej zareagowali Brytyjczycy, którzy po raz pierwszy w takim przypadku wezwali na wyjaśnienia ambasadora Rosji w Londynie. Tu-95 miały zagrozić lotnictwu cywilnemu. Rosjanie problemu nie widzą.
Para rosyjskich bombowców strategicznych Tu-95 określanych przez NATO jak Bear (ang. niedźwiedź) wystartowała w środę z bazy Engels w pobliżu Saratowa, na południu europejskiej części Rosji. Samoloty dostały zadanie wykonania długiego lotu szkoleniowo/patrolowego nad Atlantykiem. Podczas misji trwającej 19 godzin Rosjanie wywołali alarm nie tylko w Wielkiej Brytanii.
Długi lot pod kontrolą NATO
Tradycyjnie jako pierwsi lot Tu-95 zauważyli Norwedzy. Rosyjskie maszyny wyruszające nad Atlantyk siłą rzeczy przelatują blisko Norwegii, która wychwytuje je przy pomocy radarów dalekiego zasięgu. Kiedy Rosjanie zbliżyli się do granicy norweskiej przestrzeni powietrznej, na spotkanie wysłano im parę F-16 dyżurujących w bazie Bodo. Norwegowie stwierdzili, że dwa Tu-95 mają dodatkowo eskortę myśliwców przechwytujących MiG-31, które zawróciły na granicy swojego zasięgu w połowie Norwegii. Bombowce pobrały paliwo z latającego tankowca Ił-78 i poleciały dalej.
Wbrew podawanym wcześniej przez brytyjskie media informacjom RAF otrzymało ostrzeżenie o nadlatujących Rosjanach od centrum dowodzenia obroną przeciwlotniczą NATO w niemieckim Brunssum. Brytyjczycy nie zostali "zaskoczeni" przez Tu-95, które "nagle” pojawiły nad kanałem La Manche, ale wiedzieli o nich, zanim jeszcze zbliżyły się do północnych granic Wielkiej Brytanii. Dlatego na spotkanie Rosjan wysłano parę myśliwców Typhoon dyżurujących w bazie Lossiemouth w Szkocji. Rosyjskie bombowce ominęły Wielką Brytanię od północy, następnie Irlandię od zachodu i ruszyły na południe nad Atlantyk.
Rosjanie byli cały czas w eskorcie brytyjskich myśliwców, które się zmieniały. Kolejne typhoony wystartowały z bazy Coningsby w Anglii. Dodatkowo wysłano w powietrze brytyjską latającą cysternę. Gdy Rosjanie zbliżyli się do granic francuskiej przestrzeni powietrznej, wysłano im też na spotkanie myśliwce Mirage 2000.
Rozbieżne oceny
Etapem lotu Tu-95, który wywołał największą irytację Brytyjczyków, był wlot nad zachodni odcinek kanału La Manche. Na tym obszarze znajduje się wiele korytarzy powietrznych dla lotnictwa cywilnego, a Rosjanie mieli się nie kontaktować z kontrolą ruchu powietrznego, mieli wyłączone transpondery i nie poinformowali zawczasu o tym, jaką trasę planują obrać. W ocenie brytyjskiego MSZ stanowiło to zagrożenie dla lotnictwa cywilnego i wymagało nakazania zmiany kursu wielu samolotom pasażerskim.
Rosyjski ambasador Aleksandr Jakowienko ocenił, że zarzuty stawiane przez brytyjskie władze są niezrozumiałe. - Lot (...) został przeprowadzony w ścisłej zgodności z międzynarodowymi normami prawnymi (...), bez naruszania przestrzeni powietrznej państw trzecich, dlatego też nie może być uznawany za zagrażający, destabilizujący czy zakłócający - głosi wydany przez niego komunikat. Zgodnie z rosyjską interpretacją dopóki bombowce nie naruszają granic przestrzeni powietrznej, wszystko odbywa się bez zarzutu.
Po przeleceniu nad zachodnią częścią kanału La Manche rosyjskie bombowce zawróciły i wróciły do Engels tą samą trasą. Norwegowie zaobserwowali, że w pobliżu ich granic Tu-95 ponownie pobrały paliwo z latającego tankowce Ił-78. Według informacji rosyjskiego ministerstwa obrony cały lot trwał 19 godzin i został przeprowadzony wzorowo.
Autor: mk/ja / Źródło: tvn24.pl, Reuters, BBC, PAP
Źródło zdjęcia głównego: RAF