Niespotykaną od czasów zimnej wojny aktywność wojskową Rosji na Bałtyku tłumaczyć można kilkoma przyczynami. Od strategicznych (militaryzacja polityki państwa, nasilenie konfrontacji z Zachodem) po taktyczne (zastraszanie krajów nadbałtyckich, testowanie obrony potencjalnych przeciwników).
Od czasów zimnej wojny kluczowe w konfrontacji ZSRR/Rosji z NATO były flanki. Południowa, czyli region Morza Czarnego i Kaukaz, oraz północna, czyli region Bałtyku i granice z krajami skandynawskimi. Zwycięska wojna z Gruzją (2008), umocnienie sojuszu z Armenią, wreszcie niewypowiedziana wojna z Ukrainą i aneksja Krymu bardzo wzmocniły militarnie południową flankę Rosji. Wraz z interwencją na Ukrainie Rosjanie zaktywizowali swoje działania wojskowe na Bałtyku. To tłumaczyć można chęcią wzmocnienia flanki północnej. Jeśli Krym i południe Ukrainy są istotne jako bazy wypadowe Floty Czarnomorskiej, to porty bałtyckie – niezamarzające przez cały rok – są ważne dla Floty Bałtyckiej. To nie przypadek, że Moskwa walczyła o jak najszerszy dostęp do Bałtyku już za panowania Iwana Groźnego (wojny inflanckie w XVI w.), a od zwycięstwa nad Szwedami w wojnie północnej (XVIII w.) zaczęła się era mocarstwowości rosyjskiej. Choć na tym etapie rosyjskiej ofensywy trudno o terytorialne zdobycze nad Bałtykiem, to liczne prowokacje mają zastraszać państwa nadbałtyckich i wykazać słabość NATO w tym regionie.
Bałtyk jak poligon
Już pierwszy rzut oka na mapę regionu pokazuje, że między wschodnią rubieżą NATO (Estonia, Łotwa, Litwa) a resztą Sojuszu leżą neutralne Finlandia i Szwecja. To one, zwłaszcza Szwecja, będą miały kluczowe znaczenie dla obrony Bałtów w razie rosyjskiej inwazji. To Sztokholm i Helsinki są najpoważniejszą przeszkodą dla każdego, kto chciałby zapanować nad Bałtykiem. Choć łącznie mają raptem 14 mln mieszkańców, to mają nieduże, ale bardzo sprawne siły morskie (np. u Szwedów pływa pięć okrętów podwodnych, przystosowanych do operowania w płytkich wodach Bałtyku) oraz groźne siły powietrzne – łącznie ponad 160 myśliwców (trzonem szwedzkie Gripeny i fińskie F-18 Hornety). Jeśli Rosja myśli o zajęciu w przyszłości byłych republik sowieckich nad Bałtykiem, musi zneutralizować bezpośrednie zaplecze, czyli Finlandię i Szwecję. Bez znaczenia jest tu, że Bałtowie należą do NATO, a Finowie i Szwedzi nie.
Aktywność rosyjska na Bałtyku, w powietrzu i na wodzie, wyraźnie zwiększona od początku tego roku, od sierpnia przyjęła rozmiary przewyższające wręcz to, co działo się za zimnej wojny. Nie chodzi tylko o ciągłe prowokacyjne loty samolotów bojowych, naruszanie przestrzeni powietrznej, symulowanie ataków, ale też ruchy sił morskich. Wejście rosyjskich jednostek na swe wody terytorialne zarejestrowała Finlandia, Litwinom Rosjanie zajęli kuter rybacki, a Szwedzi ostatnio – bezskutecznie – polowali na obcy obiekt podwodny u swych brzegów. Kilka dni temu samoloty rosyjskie - bombowce, myśliwce i latające cysterny - pojawiły się jednocześnie nad Atlantykiem, Morzem Północnym, Bałtykiem i Morzem Czarnym. Co najmniej 19 samolotów rosyjskich zostało we wtorek i środę przechwyconych przez lotnictwo NATO, w tym samoloty startujące z baz w Estonii i na Litwie. Łotysze alarmują z kolei, że doszło do bezprecedensowego wzrostu aktywności sił morskich Rosji w pobliżu granicy. - Wszystkie te procesy wywołują obawę. Pytam, do czego potrzebna jest taka demonstracja siły? Musi za tym stać jakiś polityczny powód. Nie powinniśmy bać się bezpośredniego zagrożenia, ale musimy widzieć pełny obraz tego, w jaką stronę pójdzie eskalacja. Wiemy, że każda eskalacja może prowadzić do nieprzewidywalnych ruchów – mówił we wrześniu Raimonds Graube, dowódca łotewskiej armii.
Kurs na wojnę
17 sierpnia 2007 Władimir Putin ogłosił, że Rosja wznawia stałe loty patrolowe bombowców strategicznych „w bardziej oddalonych rejonach działań wojennych”. Dziś świat już się przyzwyczaił do wizyt rosyjskich „niedźwiedzi”, czyli bombowców strategicznych (mogących przenosić broń atomową). Pojawiają się u granic USA i Kanada, blisko Japonii, nad Bałtykiem, czy ostatnio nawet w pobliżu Półwyspu Iberyjskiego. Nie wiadomo tak naprawdę, czy na pokładzie mają głowice jądrowe, nie reagują na sygnały z kontroli naziemnej lub innych samolotów, w ogóle nie nawiązując łączności radiowej. Ich loty niosą ze sobą duże ryzyko, gdyż samoloty NATO czy japońskie, towarzyszą Rosjanom w powietrzu na bardzo dużym stopniu niepewności i ryzyka.
Coraz częstsze i bardziej ryzykowne loty bombowców, ale też innych samolotów, wpisują się w realizowaną od kilku lat przez Kremla politykę militaryzowania polityki Rosji. Od początku tego roku lotnictwo NATO przechwytywało samoloty rosyjskich sił powietrznych ponad 100 razy, czyli trzy razy więcej niż w 2013 r. Aktywność Rosjan, zwłaszcza nad Bałtykiem, to element nowej agresywnej strategii Sił Zbrojnych FR wobec głównego przeciwnika, czyli NATO.
Towarzyszy temu wzmacnianie sił lądowych na odcinku bałtyckim – co pokazuje, że nie chodzi tylko o postraszenie krajów leżących nad tym morzem, bo do tego wystarczyłyby powietrzne morskie prowokacje.
Stałe wzmacnianie przez Rosję sił w Północno-Zachodnim Okręgu Wojskowym doprowadziło do tego, że NATO straciło swoją przewagę konwencjonalną na Bałtyku, którą miało po 1991 r. W ramach reform Anatolija Sierdiukowa (2008-2011) zlikwidowano małe, nieukompletowane i niedozbrojone jednostki i bazy w rejonie Bałtyku. Zamknięto też kilka większych, m.in. Pułk Lotnictwa Bombowego (Su-24) w bazie Smurawjewo nad jez. Pejpus. Ale jednocześnie wzmocniono inne jednostki, tam gdzie było 50 proc. stanu osobowego, dziś jest 100 proc. Co ciekawe, decyzja o wzmocnieniu jednostek i baz w regionie Bałtyku zapadła jeszcze w 2009 r. A więc w czasie, gdy USA i NATO próbowały „resetować” relacje z Rosją, w krajach bałtyckich nie było ani jednego żołnierza z krajów sojuszniczych, nie było też planów ewentualnościowych NATO dla krajów bałtyckich (scenariusze wojskowej pomocy w razie zagrożenia). W tymże 2009 r. w bazie Władimirski Łagier powstała 25. Brygada Zmotoryzowana. Potem były kolejne.
Północna flanka NATO
Rosja nie osiągnie pełnej strategicznej przewagi nad Bałtykiem, dopóki kilkadziesiąt kilometrów od Sankt Petersburga będzie granica NATO, dopóki kaliningradzka ekslawa będzie izolowana przez terytoria krajów NATO. Tak jak aneksja Krymu dała Rosji panowanie nad północną i wschodnią częściami Morza Czarnego, tak tylko eliminacja Sojuszu Północnoatlantyckiego ze wschodnich wybrzeży Bałtyku zadowolić może Rosję.
Same trzy kraje bałtyckie nie są żadnym militarnym problemem. Różnica potencjałów na korzyść Rosji jest miażdżąca, zarówno w przypadku Estonii (CZYTAJ WIĘCEJ), jak i Łotwy (CZYTAJ WIĘCEJ). Nic w tym dziwnego, skoro Litwa w 2014 r. przeznaczyła na obronę 0,9 proc. PKB. Do 2017 r. ma zwiększyć te wydatki do poziomu 2 proc. Łotwa chce ten poziom osiągnąć w 2014, teraz też ma 0,9 proc. Kluczowe jest więc pytanie nie o to, czy i jak długo Bałtowie mogą zbrojnie przeciwstawiać się Rosji, ale czy, w jakim stopniu i jak szybko przyjdzie im z pomocą reszta NATO? Jeśli wierzyć „Spieglowi”, który powołał się na wewnętrzne dokumenty Sojuszu zawierające oceny zdolności bojowej, NATO nie jest w stanie obronić za pomocą broni konwencjonalnej krajów bałtyckich przed atakiem Rosji. Jak pisze „Der Spiegel”, Sojusz potrzebowałby około sześciu miesięcy, by odpowiedzieć na agresję na swe nadbałtyckie rubieże. „Nie zdążylibyśmy nawet na paradę zwycięstwa Rosjan” - cytuje tygodnik anonimowego eksperta niemieckiego rządu.
Kraje bałtyckie to poligon doświadczalny dla Putina. Tutaj sprawdza on siłę NATO. Sprawdza, czy wciąż istnieje ono jako sojusz obronny („jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”). Jak powiedział były już szef dyplomacji szwedzkiej Carl Bildt, że kraje bałtyckie to papierek lakmusowy relacji Zachodu z Rosją. To, co wyczyniają tej jesieni rosyjskie samoloty i okręty w rejonie Bałtyku, mają pokazać całemu regionowi, a szczególnie Bałtom i mogącym rozważać członkostwo w Sojuszu Skandynawom, że obietnice, jakie Barack Obama złożył na początku września w Tallinie, jak i w ogóle gwarancje wynikające ze słynnego art. V, nie są nic warte.
Bałtycki stress test?
„Możemy tylko skonstatować, że Rosja zmieniła swoją strategię. Nie tylko na Ukrainie. Oprócz tego rejestrujemy rosnącą wojskową aktywność Rosji w innych częściach Europy, na granicach państw członkowskich Sojuszu i - na przykład - na Morzu Bałtyckim” - powiedział kilka dni temu dziennikowi „The Wall Street Journal” Jens Stoltenberg, nowy sekretarz generalny NATO. Kto jak kto, ale Norweg powinien szczególnie dobrze zdawać sobie sprawę z rosyjskiego zagrożenia. To norweskie myśliwce musiały kilka dni temu poderwać się do przechwytu jednej z czterech dużych eskadr rosyjskich, które wywołały burzę na arenie międzynarodowej. Premier Norwegii Erna Solberg zapowiedziała już, że nie pójdzie w ślady Danii w wysłaniu F-16 na pomoc USA w nalotach na Państwo Islamskie. - Mam wrażenie, że zdaniem wszystkich naszych przyjaciół w NATO naszym kluczowym zadaniem teraz jest tak naprawdę zapewnić dobre rozpoznanie na północy – stwierdziła Solberg.
Rozpoznanie, obok zastraszania i prowokowania, to jedno ze słów-kluczy, jeśli chodzi o wytłumaczenie rosyjskiej aktywności na Bałtyku. Ich samoloty systematycznie zbierają informacje. Prowokując działania lotnictwa NATO, Szwedów i Finów, Moskwa bada też czas i rodzaj reakcji na jej agresywne działania. Dopiero co (20-24 października) samolot rozpoznania radioelektronicznego Ił-20 latał sobie wzdłuż granic przestrzeni powietrznej Litwy, Łotwy i Estonii. Jak podało łotewskie ministerstwo obrony, samolot ten co najmniej raz przekroczył granice Estonii o 500 metrów i pozostawał w przestrzeni powietrznej tego kraju przez około minutę. W przypadku Sojuszu to nie dziwi, ale dlaczego tak bardzo interesują Rosję kraje neutralne? Otóż system obronny Szwecji stał się obiektem szczególnego zainteresowania Moskwy po tym, jak ta uznała, że w razie wojny z NATO, Sztokholm nie zachowa neutralności. - Jakie są intencje takiej aktywności? Możemy tylko spekulować. Z mojego punktu widzenia, to może być pokaz wojskowej siły jako część informacyjnej operacji lub testowanie stanu gotowości sił powietrznych NATO – mówi gen. Jonas Zukas, dowódca wojska litewskiego.
Zneutralizować neutralnych
Rosyjskim generałom i politykom sen z powiek spędza wizja Szwecji i Finlandii w NATO. Jeszcze poprzedni szef sztabu generalnego gen. Nikołaj Makarow, gdy składał wizytę w Helsinkach w czerwcu 2012, ostrzegł Finów przed współpracą z NATO. Podczas wykładu za plecami miał mapę regionu z narysowaną linią podziału na strefy wpływów Rosji i Sojuszu. Kraje bałtyckie, ale też Finlandia, były po stronie rosyjskiej. Kilkanaście dni później Władimir Putin spotkał się z prezydentem Finlandii i zagroził działaniami odwetowymi, gdyby Finowie przyjęli na swoje terytorium jaką broń ofensywną NATO. Helsinki wyciągnęły wnioski. Choćby przesuwając siły z zachodu na wschód swego kraju. Zapadła m.in. decyzja o zamknięciu bazy lotniczej w Satakuncie w zachodniej Finlandii i o przerzucie samolotów do Karelii i Laplandii. - Nasze operacyjne otoczenie zmienia się. Granice między pokojem, kryzysem i wojnem zmieniają się w obszar szarej niestabilności – mówił we wrześniu dowódca wojska fińskiego gen. Jarmo Lindberg.
Jeszcze bardziej Rosjanie boją się zbliżenia do Sojuszu Szwecji. Ze względu na położenie, to klucz do sukcesu w wojnie na Bałtyku. Gdyby nie pozwoliła siłom NATO korzystać ze swego terytorium, kraje bałtyckie w razie agresji rosyjskiej, byłyby zupełnie osamotnione. Oficjalnie neutralna, w czasach zimnowojennych Szwecja nieoficjalnie współpracowała z NATO. I budowała własny potencjał obronny. Pod koniec lat 50. XX w. szwedzkie siły powietrzne były czwartymi na świecie! Z ponad 800 samolotami ustępowały jedynie ZSRR, USA i W. Brytanii. Ale zimna wojna się skończyła i Szwecja zaczęła szybko się rozbrajać. Odchodząc od systemu obrony terytorialnej do służby kontraktowej i redukując nakłady na wojsko: z 3 proc. PKB w 1980 r. do dzisiejszych 1,2 proc. Współczesna Szwecja nie jest już zdolna do samodzielnej obrony. Pod koniec 2012 r. burzę wywołały słowa szefa sztabu generalnego gen. Sverkera Göransona, który stwierdził, że w razie obcej agresji Szwecja jest w stanie bronić się maksymalnie tydzień. Wskazał też zagrożenie: Rosję. Niedługo potem w sąsiedniej Finlandii podobna burza wybuchła po słowach cenionego eksperta prof. Alpo Juntunena, mówiącego, że w razie wojny z Rosją Finlandia może w miarę skutecznie bronić tylko południa kraju. Sztokoholm i Helsinki zaczęły więc szukać oparcia na zewnątrz. Szwedzi przyjęli tzw. deklarację solidarności, w myśl której, nie pozostaną bezczynni w razie „katastrofy lub ataku zbrojnego” na jedno z państw UE oraz na pozostające poza Unią nordyckie Norwegię i Islandię. Jednocześnie Szwecja od tych państw oczekuje tego samego. We wrześniu 2014 i Szwedzi i Finowie podpisali na szczycie NATO w Newport umowy HNS (Host Nation Support). To zdecydowanie ułatwia Sojuszowi korzystać z terytoriów Szwecji i Finlandii. Rosja odbiera to jako kolejny krok tych państw w stronę Sojuszu – stąd aktywność jej samolotów i okrętów u granic skandynawskich sąsiadów.
Po pierwsze, ma to zastraszyć Sztokholm i Helsinki, aby wstrzymały rozwój współpracy wojskowej z NATO. Mało to skuteczne, zresztą nowy szwedzki rząd oficjalnie zadeklarował, że nie chce do Sojuszu, a w Finlandii przeciwko wejściu do NATO jest blisko 60 proc. ludzi.
Po drugie, Rosjanie zbierają w ten sposób informacje o przeciwniku i jego systemie reagowania na wypadek wojny.
Po trzecie, Moskwa próbuje przekonać Szwedów, że w razie konfliktu szybko zajmie kluczowe tereny w Szwecji (m.in. strategiczną Gotlandię) i uniemożliwi pomoc NATO dla krajów bałtyckich. Bez tej pomocy Bałtowie upadną błyskawicznie, a Sojusz straci zupełnie wiarygodność na świecie jako blok obronny zdolny realizować zobowiązania sojusznicze.
Autor: Grzegorz Kuczyński / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: RAF, tvn24