|

Abramowicz, Liga Krymu i Gazprom jak Coca-Cola. Rosyjska polityka na europejskich boiskach

GettyImages-975072246
GettyImages-975072246
Źródło: Getty Images

Tegoroczny finał Ligi Mistrzów miała gościć Rosja. Ale w ramach nałożonych na nią sankcji samoloty z najlepszymi drużynami Europy zostały przekierowane z Petersburga do Paryża. Dla rosyjskich klubów te rozgrywki zostały na razie zamknięte, a Gazprom zniknął z band reklamowych i przedmeczowych spotów. Trzeba było armatnich salw, by piłkarska Europa przebudziła się z letargu i zrozumiała, że latami była narzędziem rosyjskiej polityki.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Putin chujło! - skandowali na ulicach Charkowa kibice miejscowego Metalista. Był rok 2014, Rosja właśnie zaanektowała Krym, a bezradni wobec tego Ukraińcy przynajmniej tak mogli dać upust swojej złości. Przyśpiewka na stadionową nutę zrobiła błyskawiczną karierę. Dotarła nawet do ukraińskiego parlamentu, gdzie przy oklaskach deputowanych intonował ją ówczesny minister spraw zagranicznych, a obecnie ambasador w Polsce Andrij Deszczycia.

Jak chce miejska legenda, wieść o kibicowskim zawołaniu nie ominęła też uszu jego bohatera. Gdy w lutym i marcu Rosjanie bez opamiętania bombardowali Charków tłumaczono, że Władimir Putin żywi osobistą nienawiść do tego miasta i jego mieszkańców, którzy ośmielili się umieścić jego nazwisko w tak wulgarnym zestawieniu.

Ukraińskie trybuny nigdy nie pozostawały obojętne na polityczne wydarzenia. Już w czasach radzieckich niosły się na nich pieśni o niepodległości, a politruków kłuły w oczy niebiesko-żółte flagi. O ile jednak wtedy Moskwa do pewnego stopnia tolerowała kibicowskie "wyskoki", w 2014 roku sama przeszła do piłkarskiej ofensywy, wykorzystując futbol do usankcjonowania swojej władzy na odebranych Ukrainie terenach.

Już kilka miesięcy po zajęciu Krymu drużyny z półwyspu grały w lidze rosyjskiej. Pierwszy w nowej rzeczywistości mecz między zespołami z Symferopola i Sewastopola miał groteskową oprawę politycznego festynu. Orkiestra odegrała rosyjski hymn, kibicom rozdawano balony i kartony w barwach rosyjskiej flagi.

"Tu jest Rosja" - krzyczały na zamówienie władz miejscowe trybuny.

Zdjęcie przed meczem zespołów z Symferopola i Sewastopola
Zdjęcie przed meczem zespołów z Symferopola i Sewastopola
Źródło: Screen z niedostępnego już wideo kanału RT

"Spragnieni piłki kibice z Krymu"

Zawłaszczenie krymskiej piłki miało dla Rosji priorytet z dwóch powodów: swoim ludziom dać igrzyska, obcym pokazać, że skoro drużyny z Krymu grają w lidze rosyjskiej, to przecież pochodzą z rosyjskich miast. Plan - tyleż prosty, co bezczelny - storpedowała poddana politycznej presji Zachodu UEFA.

Rosjanie usłyszeli, że dopóki ich polityczną władzę na Krymie uznają tylko oni sami i ich wierni potakiwacze z Białorusi, Syrii, Kuby czy Nikaragui, krymskie drużyny w rosyjskich rozgrywkach ligowych grać nie będą.

W obawie przed wykluczeniem z międzynarodowych rozgrywek Rosja nie poszła na konfrontację z UEFA, ale przygotowała propagandową odsiecz. Po sieci zaczęły krążyć materiały z angielskimi napisami, w których "spragnieni piłki kibice z Krymu" apelowali do piłkarskich decydentów, by ci nie odbierali im ukochanych zespołów.

- Chcemy po prostu oglądać mecze. Nie mieszajmy do tego polityki - mówili. Ignorując fakt, że sprawa siłowego wcielenia krymskiego futbolu w rosyjski system od początku - i to z winy Rosji - była wyłącznie polityczna.

Stanęło na pozornie kompromisowym rozwiązaniu: utworzeniu na Krymie oddzielnej ligi. Nowy twór chętniej zaaprobowali Rosjanie. Nie zyskali pełnej puli, ale opłaciło się im licytować wysoko, bo koniec końców wydarli z ukraińskiej piłki cały Krym, z pierwszym mistrzem niepodległej Ukrainy, Tawriją Symferopol.

- Ukraińska Tawrija przeniosła się do obwodu chersońskiego, by grać w III lidze. Inne kluby przestały istnieć. Po niektórych zostały nazwy albo barwy, ale to już inne drużyny, utworzone przez Rosjan - mówi mi ukraiński dziennikarz Mark Temnicky.

Liga Krymu stała się oczkiem w głowie rosyjskiego ministerstwa sportu. Każdy z ośmiu klubów dostał profesjonalną stronę internetową i dofinansowanie. Z ligi się nie spada, ale organizacyjna mizeria sprawia, że w ciągu siedmiu lat istnienia rozgrywek część drużyn upadła. Poziom? Amatorski. W składach praktycznie sami Rosjanie, na trybunach garstka kibiców. Na niektórych meczach frekwencja nie przekracza pięćdziesięciu widzów. Ale mecze można oglądać w internecie, bo tego wymaga ich propagandowy wymiar.

Po rosyjskiej agresji na Ukrainę tamtejsza liga została zawieszona. Rozgrywki na Krymie trwają jednak bez zakłóceń. Dlaczego miałyby nie trwać, skoro według Rosjan wojny nie ma.

Gazprom jak Coca-Cola

Systemowe wykorzystywanie piłki Rosjanie praktykowali już wcześniej. Co najmniej od 2006 roku, gdy Gazprom podpisał umowę sponsorską z niemieckim Schalke. W oficjalnej inauguracji tej współpracy uczestniczył sam Władimir Putin, dając jasny sygnał, o co w tej transakcji chodzi. Bo przecież nie o reklamę w celu zwiększenia zysków. Gaz to nie paczka chipsów, po którą zachęcony spotem kibic sięgnie w przerwie meczu, ani nie linie lotnicze, którymi poleci na swoje wymarzone wakacje.

Chodziło jedynie o budowę pozytywnego wizerunku Gazpromu i, jak to określił w "Królach strzelców" Zbigniew Rokita, "wypranie reputacji" Rosji. A ta była wówczas mocno nadszarpnięta. Ledwie kilka miesięcy wcześniej Rosjanie zakręcili Ukrainie kurek z gazem. Chcieli w ten sposób szantażować Kijów, ale echo pustej rury poniosło się także po zachodzie Europy. Pojawiły się obawy, że pewnego dnia z wyimaginowanych powodów Gazprom wstrzyma też dostawy do innych krajów. Takie głosy były dla Rosji bardzo niepokojące, bo właśnie ruszała budowa Gazociągu Północnego - Nord Stream 1. Logo Gazpromu na koszulkach Schalke miało udowadniać, że nie taki Gazprom straszny, jak go niektórzy malują.

Identyczne ruchy zostały wykonane w okresie planowania budowy South Streamu. Logo Gazpromu trafiło wówczas na koszulki serbskiej Crveny Zvezdy. Trwały też rozmowy dotyczące sponsorowania Lewskiego Sofia.

Gazprom sponsoruje drużynę z Belgradu
Gazprom sponsoruje drużynę z Belgradu
Źródło: Alan Harvey/SNS Group via Getty Image

Ostatecznie Gazociąg Południowy nie powstał, ale Gazprom na koszulkach piłkarzy z Belgradu pozostał i utwardza prorosyjskie nastawienie serbskiego społeczeństwa. Już po napaści na Ukrainę na trybunach Crveny Zvezdy powiewały flagi Rosji i rozbrzmiewały przyśpiewki ku jej chwale. Na swojej stronie klub zamieścił gratulacje dla świeżo upieczonego mistrza Rosji, też sponsorowanego przez Gazprom, Zenita Sankt Petersburg.

- Nie usuniemy tego logo. Gazprom był z nami w najgorszych chwilach. Crvena Zvezda mogłaby dziś nie istnieć, gdyby nie jego wsparcie. To, co dzieje się w Europie, to jakaś antyrosyjska histeria - mówił dyrektor generalny klubu Nikola Terzić.

Skoro punktowy sponsoring tak doskonale się sprawdzał, dlaczego by nie sięgnąć wyżej? W 2012 roku Gazprom został sponsorem UEFA. Logo konsorcjum znalazło się na stadionowych bandach i w wyświetlanych przed meczami spotach. W kolejnych latach do portfolio Gazpromu trafiały kolejne duże piłkarskie imprezy: mistrzostwa świata, EURO, Liga Narodów, Superpuchar Europy, młodzieżowa Liga Mistrzów. Gazprom, niczym Coca-Cola czy Mastercard, zaczynał kojarzyć się z piłką.

"Pranie reputacji" trwało w najlepsze.

Oligarchiczna dyplomacja

UEFA i FIFA krok po kroku uzależniały się od rosyjskich pieniędzy, ale też stawały podatne na polityczne wpływy swoich sponsorów. Protegowani Kremla już nie tylko przyjaźnili się z najważniejszymi ludźmi światowej piłki, ale sami decydowali o jej kształcie. W komitecie wykonawczym FIFA zasiadał Witalij Mutko, pełniąc jednocześnie funkcję rosyjskiego ministra sportu. I to w czasie, gdy FIFA rozstrzygała kwestię przyznania praw do organizacji mundialu w 2018 roku.

Powierzenia mistrzostw Rosji nie zmieniły ani powszechne oskarżenia o korumpowanie piłkarskich oficjeli, ani aneksja Krymu i wojna w Donbasie.

- Mundial został przyznany Rosji i tam się odbędzie - powtarzał niewzruszony szef FIFA Sepp Blatter. Na jednej z poświęconych mistrzostwom konferencji Krym został zaznaczony jako część Rosji.

Władimir Putin podczas ceremonii otwarcia mistrzostw świata w 2018 roku
Władimir Putin podczas ceremonii otwarcia mistrzostw świata w 2018 roku
Źródło: Getty Images

Rosja nie zorganizowałaby tych mistrzostw, gdyby nie podlewane ogromnymi pieniędzmi kontakty z piłkarskimi działaczami. Seppa Blattera gościł na Kremlu sam Władimir Putin. Pierwsze skrzypce w rosyjskiej delegacji na decydujący kongres w RPA grał łącznik rosyjskiej polityki i zachodnioeuropejskiego futbolu Roman Abramowicz.

Gdy w 2003 roku kupował londyńską Chelsea, Abramowicz był człowiekiem w zasadzie anonimowym. Pieniądze lubią ciszę, a jeśli ktoś robił je w Rosji lat 90., chciał, by ta cisza na zawsze zastąpiła pytania o pochodzenie jego majątku. Abramowicz nie był też chętny do rozmów o swojej znajomości z Władimirem Putinem, wypominanej mu przez co bardziej podejrzliwych kibiców. Nieufność ustała, gdy w klubowej gablocie zaczęły pojawiać się kolejne trofea.

Abramowicz pokazał, że piłka może dać przepustkę również na polityczne salony. Z nieznanego szerzej pana z podejrzaną walizką pieniędzy stał się rozpoznawalnym i szanownym na Zachodzie biznesmenem. Przetarł szlak dla inwestorów z USA, szejków z Półwyspu Arabskiego i kolegów z rosyjskiej oligarchii.

W holenderskie Vitesse zainwestowali wspólnicy Abramowicza, bracia Czyhryńscy. Dmitrij Rybołowlew kupił AS Monaco i belgijskie Cercle Brugge. Potentat bankowy Władimir Romanow nabył szkockie Hearts, a w angielskim Bournemouth rządzi Maksim Demin. Piłka przyciągnęła też Aliszera Usmanowa i Iwana Savvidisa. Ten ostatni, właściciel greckiego PAOK-u, był w przeszłości deputowanym do Dumy z list putinowskiej Jednej Rosji. Greckich kibiców to jednak nie interesuje, bo zapewnił ich klubowi sukcesy.

Status poważanego inwestora stał się dla Savvidisa immunitetem przed unijnymi sankcjami. Powinny go objąć już osiem lat temu, gdy Bruksela "czarnolistowała" biznesmenów działających na Krymie. Ale ani prowadzenie tam rozlicznych interesów, ani organizowanie prokremlowskich wieców, ani przerzucanie papierosów do Donbasu nie dało Brukseli pretekstu do pokazania Savvidisowi czerwonej czy choćby żółtej kartki.

O tym, jak bardzo piłka potrafi wybielić, przekonano się też w Anglii. Gdy brytyjski rząd nałożył na Romana Abramowicza sankcje, kibice Chelsea zagłuszyli skandowaniem jego nazwiska minutę ciszy pamięci ofiar rosyjskiej agresji.

Czas na rewanż

Rosjanie doskonale wyczuli moc sprawczą futbolu. Latami inwestowali w zachodnioeuropejską piłkę nie dla zabawy czy miłości do tego sportu, ale dla korzyści czysto politycznych i społecznych. Sprzyjała im zachłanność działaczy na przelewy w gazorublach i ich narracja o rzekomej apolityczności sportu - paradoksalnie polityczny slogan, będący odpowiedzią na każde niewygodne pytanie.

Zbudowana przez Rosjan pozycja doprowadziła do tego, że nawet po lutowym ataku na Ukrainę i rozpętaniu tam wojny FIFA i UEFA długo zwlekały z podjęciem - wydawałoby się oczywistych - decyzji o wykluczeniu Rosji i tamtejszych klubów z międzynarodowej rywalizacji i walki o wyjazd na mistrzostwa świata do Kataru. A gdy już do tego doszło, przewodniczący UEFA rzucił: - Łamie mi się serce, gdy widzę, że sportowcy muszą zapłacić za nie swoją decyzję i nie swoją wojnę.

Tę decyzję należy jednak traktować jako rewanż za lata wykorzystywania piłki przez Kreml i nadzieję na dotarcie do sumień rosyjskich kibiców. Nawet karmiący się wyłącznie państwową propagandą muszą zadawać sobie pytania o powody piłkarskiej rewolucji. Dlaczego reprezentacja, zamiast grać z Polską o bilety do Kataru, grała sparing z własną młodzieżówką? Dlaczego Spartak Moskwa został wyrzucony z Ligi Europy, a reprezentacja kobiet niedopuszczona do mistrzostw Europy? Dlaczego Petersburg nie zorganizował finału Ligi Mistrzów?

W tak żyjącym sportem społeczeństwie oglądanie międzynarodowej rywalizacji przez lornetkę nie spotka się z akceptacją. Zwłaszcza że przez tę lornetkę coraz mniej widać: Premier League nie zamierza sprzedawać praw do transmisji meczów żadnej rosyjskiej telewizji. Z pokazywania niektórych rozgrywek rosyjskie stacje rezygnują same, bo mierżą je antywojenne hasła na bandach reklamowych i telebimach.

Kylian Mbappe odbiera nagrodę dla najlepszego młodego zawodnika mistrzostw świata w Rosji
Kylian Mbappe odbiera nagrodę dla najlepszego młodego zawodnika mistrzostw świata w Rosji
Źródło: Ian MacNicol/Getty Images

Krajowa piłka nie jest alternatywą. Rosyjska liga, co prawda, dograła sezon do końca, ale w międzyczasie opuściło ją kilkunastu obcokrajowców - w tym Grzegorz Krychowiak. Kilkunastu kolejnych, m.in. Sebastian Szymański, zamierza odejść latem.

Sportowe sankcje, choć niedoceniane, mogą na froncie z Rosją odegrać bardzo istotną rolę. Wszak już Goebbels miał mawiać do swoich współpracowników, że utrata miasta na froncie wschodnim mniej obniża morale społeczne niż przegrana piłkarskiej reprezentacji.

Czytaj także: