Doniesienia o przeprowadzeniu w sobotę przez syryjskie siły rządowe ataku chemicznego we Wschodniej Gucie to prowokacja - oświadczył w poniedziałek szef MSZ Rosji Siergiej Ławrow. Jak zaznaczył, Moskwa jest przeciw wskazywaniu winnych bez dowodów.
Ławrow zapewnił, że Rosja opowiada się za uczciwym dochodzeniem w sprawie domniemanych ataków chemicznych w Syrii. - Kiedy apeluje się o dochodzenie, sprawiedliwe i natychmiastowe, to jesteśmy tylko za - zaznaczył.
Dodał też, że rosyjscy wojskowi nie znaleźli śladów broni chemicznej na miejscu domniemanego ataku.
Szef rosyjskiej dyplomacji podkreślił, że należy zbadać, kto przeprowadził poniedziałkowy nalot na lotnisko wojskowe Syrii. - W Waszyngtonie negowali, jakoby naloty przeprowadzał ktoś z członków ich koalicji. To po raz kolejny świadczy o tym, że w Syrii robi się coraz niebezpieczniej, pojawili się tam gracze, których nikt nigdzie nie zapraszał, którzy sami się tam zaprosili - podkreślił.
Według Ławrowa nalot na syryjską bazę lotniczą może doprowadzić do bardzo niebezpiecznego rozwoju sytuacji. - Mam nadzieję, że wojskowi USA i krajów, wchodzących w skład koalicji, zdają sobie z tego sprawę - podsumował.
Niespodziewany atak
W poniedziałek rano doszło do ataku rakietowego na bazę syryjskich sił powietrznych w prowincji Hims - poinformowała oficjalna syryjska agencja prasowa Sana. Reżim prezydenta Baszara al-Asada podejrzewa, że ataku dokonały USA. Przedstawiciele Waszyngtonu zaprzeczyli jednak, by amerykańskie siły zbrojne rozpoczęły ataki z powietrza na syryjską bazę lotniczą.
Ministerstwo obrony Rosji, cytowane przez rosyjskie media, powiadomiło z kolei, że atak na bazę syryjskich sił powietrznych T-4 w prowincji Hims w środkowej Syrii przeprowadziły dwa izraelskie myśliwce F-15. Samoloty operowały z libańskiej przestrzeni powietrznej, wystrzeliwując osiem pocisków rakietowych. Syryjska obrona powietrzna zestrzeliła pięć z ośmiu rakiet - przekazał resort obrony Rosji. Według niego trzy pozostałe uderzyły w zachodnią część bazy T-4.
Autor: mm/adso / Źródło: PAP