Kłamstwo zazwyczaj ma krótkie nogi, o czym boleśnie przekonał się pewien amerykański oficer. Dowódca atomowego okrętu podwodnego postanowił zakończyć krótki romans udając własną śmierć. Przypadkiem sprawa wyszła na jaw i kapitan niczym już nie dowodzi, a jego kariera legła w gruzach.
Afera z komandorem Michaelem P. Wardem II zaczęła się mniej więcej rok temu, a swój finał znalazła na początku września br., kiedy wewnętrzna komisja US Navy uznała go za winnego szeregu występków przeciwko dobremu imieniu amerykańskiego oficera.
Media uzyskały dostęp do końcowego raportu z dochodzenia i ujawniły całą niecodzienną historię upadku kapitana.
Niewierność nie popłaca
Śledczy ustalili, że 43-letni komandor, mający żonę i dwójkę dzieci, jesienią 2011 roku nawiązał za pośrednictwem portalu randkowego znajomość z 23-letnią mieszkanką stanu Virginia. Para szybko nawiązała romans i widywała się okazjonalnie podczas wizyt oficera na szkoleniach w wojskowej uczelni Joint Forces Staff College.
Mężczyzna utrzymywał jednak swoją partnerkę w kompletnej niewiedzy co do jego prawdziwej tożsamości. Komandor posługiwał się imieniem Tony Moore i zapewniał kobietę, że jest żołnierzem sił specjalnych. Z tego powodu miał być często niedostępny i komunikował się tylko za pomocą e-maili.
Po półrocznym romansie, komandor postanowił zakończyć swoją "przygodę". Nie uczynił tego jednak z podniesioną przyłbicą, ale postanowił jeszcze bardziej zwieść kochankę. Mężczyzna stworzył kolejną fałszywą tożsamość - Boba, który miał być przyjacielem rzekomego żołnierza sił specjalnych i zawiadomił kobietę o śmierci jej kochanka.
- Tony prosił mnie, żebym się z tobą skontaktował jeśli to się stanie - miał napisać komandor jako "Bob". - Jest mi bardzo przykro, ale on odszedł. Próbowaliśmy wszystkiego, aby go uratować. Nie mogę powiedzieć nic więcej. Przykro mi, ale tak musi być.
Bolesny upadek
W tym momencie misterny plan oficera zaczął się rozsypywać. Kobieta postanowiła bowiem pojechać do domu komandora i symbolicznie uczcić tam jego pamięć. Na miejscu przywitał ją jednak nowy właściciel domu mężczyzny, który poinformował ją, że jej kochanek jak najbardziej żyje, nie jest żadnym operatorem sił specjalnych, ale oficerem US Navy i właśnie przeprowadził się do Connecticut celem objęcia dowodzenia nad atomowym okrętem podwodnym USS Pittsburgh.
Nie jest jasne czy kobieta znalazła wówczas swojego niewiernego kochanka, ale śledczy US Navy ustalili, że mniej więcej w tym samym czasie komandor dowiedział się, że kobieta jest w ciąży. Oficer postanowił więc zakończyć maskaradę, wrócił ze zmarłych i skontaktował się z kochanką. Para spotkała się celem ustalenia "jak poradzić sobie z dzieckiem".
Wynik spotkania nie jest znany, ale kilka tygodni później kobieta poroniła z powodu problemów zdrowotnych. Od tego momentu relacje kochanków niemal całkowicie ustały i z końcem lipca sprawa wydawała się zakończona.
Niegodny swojego stanowiska
Komandor Ward nie uniknął jednak karzącej ręki sprawiedliwości. W sierpniu jeden z członków rodziny jego kochanki skontaktował się z NCIS, czyli biurem dochodzeniowym US Navy. Śledczy szybko zbadali sprawę i całe postępowanie oficera stało się znane jego przełożonym.
Ci natomiast nie potraktowali go pobłażliwie. Komandor Ward z dniem piątego września został pozbawiony dowództwa USS Pittsburgh, zaledwie tydzień po jego formalnym objęciu. W zamian skierowano go "za biurko" w bazie okrętów podwodnych w New London, co niemal na pewno oznacza koniec kariery.
Komisja dyscyplinarna uznała go winnym postępowania nielicującego z godnością oficera i dżentelmena, cudzołóstwa (formalnie karanego w siłach zbrojnych USA) oraz zaniedbania obowiązków. - Nieszczerość i zwodniczość postępowania komandora Warda w stosunku do tej kobiety było skandaliczne i niezgodne z wymaganiami stawianymi przez US Navy przed swoimi oficerami - napisano w końcowym raporcie z dochodzenia.
Autor: mk//gak / Źródło: Danger Room
Źródło zdjęcia głównego: US Navy