Gdy inne państwa mogą już powoli zapominać o programie relokacji, Polska może jeszcze długo tłumaczyć się w unijnym Trybunale. Gdy rządy niezadowolone z pomysłu Brukseli wzięły problem na przeczekanie, Polska stawiała sprawę na ostrzu noża. Kwestia uchodźców kolejny raz pokazuje, że dla rządu PiS dyplomacja stała się tylko instrumentem dla osiągania wewnętrznych korzyści, a poniesione przy tym straty na arenie międzynarodowej są wliczone w koszty poparcia w krajowych sondażach. Komentarz Macieja Sokołowskiego, korespondenta TVN24 BiS w Brukseli.
We wtorek wygasła decyzja Rady Unii, która nakładała obowiązek relokacji 120 tysięcy uchodźców z Grecji i Włoch. Zgodnie z zapisanymi w tabelkach liczbami, do każdego unijnego kraju miała trafić określona grupa migrantów. Przy Polsce zapisano liczbę nieco większą niż pięć tysięcy. Także rząd Polski (wtedy PO) głosował za, choć cztery państwa były przeciwne, a jedno wstrzymało się od głosu. Decyzja miała obowiązywać przez dwa lata, czas ten upłynął właśnie 26 września.
Utopijny program
Program od początku działał źle. Utopijne założenia Komisji nie sprawdziły się w praktyce. Latem 2015 roku media zalały zdjęcia tłumów zmierzających do Europy i Bruksela wyobraziła sobie, że tysiące osób, które przez Morze Śródziemne przepłynęły do Europy, teraz z chęcią wsiądą na pokład samolotu by zamieszkać w Portugalii, Estonii czy w Czechach. Zgodnie z tym marzeniem, gdyby każdy unijny rząd miał pod opieką tylko kilka rodzin, to poradziłby sobie lepiej niż zalana falą uchodźców zachodnia Europa.
Nie udało się. Problemy były już na samym początku tej drogi, nie tylko dlatego, że trudno było oddzielić uchodźców, którzy uciekają przed wojną od imigrantów ekonomicznych. Sami uchodźcy kręcili głową, gdy proponowano im wyjazd do innego państwa niż Niemcy. Nawet bogaty Luksemburg nie był na tyle atrakcyjny, by znaleźć chętnych i wypełnić zakładany cel, choć w przypadku tego niewielkiego kraju, ten cel to tylko pół tysiąca osób.
W sumie udało się "relokować" nieco ponad 29 tysięcy uchodźców. Najwięcej trafiło oczywiście do Niemiec, ponad osiem tysięcy, ale to i tak sześć razy mniej niż zakładano. W wielu przypadkach nie udałoby się zapełnić chętnymi nawet jednego samolotu, w kilku przypadkach i autobus byłby pusty. Austria? Przyjęła tylko 15 osób. Do Bułgarii trafiło 50. Nieco więcej do Chorwacji, bo 78. Ale żadne z tych państw nie ma dziś problemów z Komisją Europejską, czy Trybunałem. Co innego Polska.
Polski problem z Trybunałem
Kilka miesięcy temu europejski komisarz zajmujący się migracją zajrzał w tabelki i zobaczył, że dwa kraje wciąż nie przyjęły nikogo. Te kraje to Polska i Węgry, a że Czechy także wstrzymały udział w programie, to Komisja rozpoczęła wobec tych trzech państw procedurę związaną z naruszeniem prawa.
Na początku września unijny Trybunał potwierdził, że decyzja w sprawie relokacji została podjęta prawidłowo i każdy rząd musi się do niej dostosować. Rząd PiS, choć na początku podkreślał, że dotrzyma podjętych zobowiązań, to z czasem zmienił zadnie i ogłosił, że nie zamierza tej decyzji wykonać.
W naszym kraju sprawa przyjmowania uchodźców od początku była rozgrywane politycznie. Podejmowanie decyzji w tej sprawie, nałożyło się z czasem kampanii wyborczej w Polsce i do dziś służy jako paliwo, do podgrzewania emocji wyborców. Argumenty używane przez polski rząd wiążą uchodźców wprost z terrorystami. Minister Błaszczak powtarza tę zbitkę słów, mimo, że zamachy, dokonywane w ostatnich latach w Europie, są najczęściej przeprowadzane przez napastników, którzy nie przybyli w ramach programu relokacji, ale od lat mieszkają lub też urodzili się na terenie Unii.
Słowa szefa MSW trafiają jednak na podatny grunt w kraju, stwarzają wrażenie, że istniało jakieś niebezpieczeństwo, przed którym rząd nas uchronił. Że gdyby nie twarda postawa Prawa i Sprawiedliwości, to Polskę zalałaby fala niebezpiecznych imigrantów.
Konfliktu można było uniknąć
Przykłady innych państw zaprzeczają tej tezie. Szczególnie warto zwrócić uwagę na bliskie nam państwa bałtyckie. Litwa i Łotwa i Estonia wzięły udział w programie, przyjmując kilkaset osób, ale nie zwiększyło to zagrożenia atakami i do zamachów nie doszło. Ich przyczyna leży przecież gdzie indziej. Co więcej, sama odmowa udziału w unijnym programie wcale nie zamyka polskich granic. Z brukselskiej dzielnicy Molenbeek, skąd do Paryża ruszyli terroryści, także do centrum Warszawy wciąż można dojechać bez żadnych kontroli granicznych.
Jeśli nawet pominiemy argumenty humanitarne i pytania czy to dobrze, że nie chcemy u siebie uchodźców, a nawet uznamy za słuszne stanowisko rządu, że uchodźców nie powinniśmy przyjmować, to ten sam cel można było osiągnąć bez konfliktu z Komisją.
Dla przykładu Słowacja, nasz partner z Grupy Wyszehradzkiej. Rząd tego kraju przyjął 16 osób, ale wobec niego nie wyciągnięto konsekwencji, bo nigdy nie powiedział wprost, że w programie nie bierze udziału, choć samą decyzję zaskarżył do Trybunału Sprawiedliwości. Podobnie w Austrii, gdy komisarz zadzwonił do Wiednia z pytaniem dlaczego nikogo nie przyjmują, kanclerz odpowiedział, że postarają się to zmienić. Austria przyjęła tylko 15 osób, ale Komisja nie rozpoczęła żadnego postępowania.
Cel zewnętrzny, czy wewnętrzny?
Inaczej jest w przypadku Polski, Węgier i Czech. W Pradze za kilka tygodni wybory, więc temat też wpisał się w retorykę kampanii. W Budapeszcie i w Warszawie spór o uchodźców stał się tylko jednym z elementów szerszego konfliktu z Unią, w którym Bruksela przedstawiana jest obca siła narzucająca swoje rozwiązania.
Ale jak pokazały inne stolice, nawet nie zgadzając się na system relokacji, sporu można było łatwo uniknąć dzięki dyplomatycznej zręczności. Jeszcze dziś europejski Komisarz wezwał Polskę do podjęcia współpracy i przyjęcia przynajmniej kilku osób. By uniknąć skargi do Trybunału, na tym ostatnim etapie, wystarczyć może, wyrażona przez Warszawę, symboliczna gotowość.
Gdyby w tej sprawie chodziło o kwestie dyplomacji i Warszawie zależało na relacjach międzynarodowych, można by jeszcze liczyć na złagodzenie polskiego stanowiska. Szczególnie, że dobra wola rządu, wytrąciłaby z ręki Komisji argument o "braku solidarności". Ale jeśli cel jest inny, opór wobec uchodźców jest potrzebny jako symbol płynącego z Brukseli zagrożenia, a konflikt ma służyć polityce wewnętrznej, to musimy szykować się na kolejną wizytę w luksemburskim Trybunale.
Autor: Maciej Sokołowski / Źródło: TVN24 BiS