Jest prezydentem, chce być też szefem rządu. Erdogana może powstrzymać "człowiek-duch"


W Turcji o godzinie 6 czasu polskiego w niedzielę otwarto pierwsze lokale referendalne. Uczestnicy referendum rozstrzygną, czy wprowadzone zostaną do konstytucji poprawki zmieniające ustrój z parlamentarnego na prezydencki. Prezydent Recep Tayyip Erdogan apelował w sobotę o wysoką frekwencję.

Do wzięcia udziału w referendum uprawnionych jest ok. 55,3 mln osób. Lokale wyborcze otwarte będą od godz. 6 do 15 czasu polskiego na wschodzie Turcji i od godz. 7 do 16 w pozostałej części kraju.

Pierwsze wstępne wyniki spodziewane są w niedzielę wczesnym wieczorem.

Erdogan, który w sobotę wystąpił na czterech wiecach w Stambule, powiedział, że jeśli w niedzielnym referendum większość obywateli zagłosuje za zmianą systemu politycznego z parlamentarnego na prezydencki, pozwoli to zapewnić krajowi bezpieczeństwo, stabilność i rozwój gospodarczy.

"Unia Europejska trzyma nas na dystans"

Prezydent odniósł się też do kwestii przywrócenia w Turcji kary śmierci; taką możliwość sygnalizował wielokrotnie po udaremnionym przewrocie stanu z lipca 2016 roku.

- Bracia, moja decyzja w sprawie kary śmierci jest wiadoma. Jeśli parlament zagłosuje za (jej przywróceniem) i da mi (ustawę w tej sprawie) do podpisania, zgodzę się (...). Jeśli tak się nie stanie, zorganizujemy drugie referendum i decyzję podejmie naród - oświadczył.

Jak dodał, niedzielny plebiscyt "utoruje drogę" do przywrócenia kary śmierci, a także będzie "punktem zwrotnym" w relacjach Ankary z Unią Europejską. - Od 54 lat trzymają nas na dystans - powiedział.

Jak przypomina dpa, UE zapowiedziała, że powrót Turcji do orzekania kary śmierci będzie oznaczał zerwanie negocjacji w sprawie przystąpienia Ankary do Wspólnoty. Od 1963 roku Turcja ma status członka stowarzyszonego Wspólnot Europejskich.

Erdogan zapewnił, że pogodzi się z decyzją wyborców, którzy w niedzielę zagłosują na "nie".

- Na tym polega demokracja - powiedział.

Jednocześnie zaznaczył, że w jego ocenie przeciw proponowanym przez rząd zmianom głosować będą w referendum zwolennicy zdelegalizowanej Partii Pracujących Kurdystanu (PKK) oraz islamskiego kaznodziei Fethullaha Gulena, którego Erdogan obarcza winą za ubiegłoroczny pucz.

Kurdowie zdecydują?

Prokurdyjska partia HDP również zorganizowała w sobotę wiec, apelując do wyborców o głosowanie na "nie" w referendum.

Spot HDP nakręcony na użytek kampanii przeciw zmianie systemu politycznego Turcji z parlamentarnego na prezydencki pokazuje rozmowę o referendum w tej sprawie, prowadzoną między małym chłopcem a filmowanym z dystansu mężczyzną. Nie widać twarzy mężczyzny, ale jego ubiór i sposób poruszania się nie pozostawiają wątpliwości - to Selahattin Demirtas, przebywający od kilku miesięcy w więzieniu przywódca HDP. Gra go wynajęty przez partię aktor.

- Za każdym razem, gdy widzę ten spot, ogarnia mnie smutek - mówi dziennikarka Leyla, sama zaangażowana w kampanię przeciw zmianie konstytucji. - Demirtas jest jednym z moich ulubionych polityków. Jako jedyny dorównuje charyzmą Erdoganowi. Fakt, że udało mu się zredukować Demirtasa do statusu człowieka-ducha, jest dla mnie tragicznym symbolem rzeczywistości, w jakiej obecnie żyjemy - dodaje.

Eksperci oceniają, że Kurdowie, który stanowią prawie 20 proc. obywateli kraju mogą być jednym z czynników, które przesądzą o wyniku referendum.

Ci bardziej konserwatywni zwykle popierają rządzącą islamską Partię Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP), ale w ostatnich kilku wyborach coraz więcej przedstawicieli kurdyjskiej mniejszości głosowało na HDP. To właśnie ta partia w 2015 r. stanęła na drodze niezwyciężonego dotąd Erdogana, powstrzymując AKP od uzyskania absolutnej większości w parlamencie, a tym samym od możliwości zmiany systemu politycznego Turcji drogą parlamentarną.

Kampania z kieszeni podatników

W Ankarze szef największej partii opozycyjnej CHP, Kemal Kilicdaroglu, ostrzegał przed osłabieniem roli parlamentu w systemie prezydenckim. - Jutro zdecydujemy, czy chcemy demokratycznego systemu parlamentarnego, czy jednego człowieka (tj. Erdogana - red.) - mówił.

Erdogan nazwał Kilicdaroglu kłamcą. - Jutro naród da ci taką nauczkę, że nie będziesz mógł pozostać na obecnym stanowisku - powiedział, odnosząc się bezpośrednio do lidera opozycji.

Przedstawiciel CHP w Najwyższej Komisji Wyborczej, Mehmet Hadimi Yakupoglu, powiedział w rozmowie z dpa, że rządząca Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP), z której wywodzi się Erdogan, w kampanii niezgodnie z prawem wykorzystywała państwowe środki do agitowania za głosowaniem na "tak".

- Dzięki temu AKP mogła bez przeszkód uprawiać propagandę. Mogła wykorzystywać należące do państwa samoloty i samochody, a za wszystko płaciła nie z własnej kieszeni, lecz z kieszeni podatników - powiedział.

Ogromna władza prezydenta

Zmiana konstytucji, która jest przedmiotem niedzielnego referendum, zakłada m.in., że prezydent będzie jednocześnie szefem państwa i rządu, będzie mógł sprawować władzę za pomocą dekretów, a także rozwiązywać parlament. Wzrośnie także jego wpływ na wymiar sprawiedliwości.

Jeśli dojdzie do zmiany systemu politycznego, sprawowanie urzędu prezydenta nadal będzie ograniczone do dwóch kadencji, ale ich liczenie rozpocznie się na nowo od wyborów zaplanowanych na listopad 2019 roku. Dzięki tym zmianom Erdogan mógłby więc pozostać przy władzy przynajmniej do 2029 roku.

Jeśli zmiany zostaną zaaprobowane w referendum, wejdą w życie wraz z najbliższymi wyborami parlamentarnymi, zaplanowanymi na 2019 rok.

Autor: ToL//plw / Źródło: PAP