Najpierw precedensowy pozew sądowy byłego oficera KGB, dziś wpływowego oligarchy, przeciwko FSB. Potem szokujący przeciek w internecie z detalami opisujący skalę korupcji w najtajniejszym zarządzie FSB. Wreszcie przeciek w prasie brytyjskiej o tajnej wewnętrznej instrukcji FSB z 2003 r., zezwalającej na ściganie i mordowanie za granicą wrogów putinowskiego państwa.
Uderzenie w Zarząd "K"
51-letni Aleksandr Lebiediew to absolwent MGiMO, oficer wywiadu KGB. Odszedł ze służby w 1992 r. w stopniu podpułkownika. Dziś kontroluje 1/3 lotniczego giganta Aerofłot, kilka gazet brytyjskich i rosyjskich. Od blisko roku prowadzi podjazdową wojnę z FSB. Co ciekawe, wcale mu to nie szkodzi.
Zaczęło się w listopadzie 2010. Zamaskowani i uzbrojeni w broń maszynową funkcjonariusze FSB wtargnęli i przeszukali biura Narodowego Banku Rezerw (NRB) – należącego do Lebiediewa. Pojawiły się spekulacje, że rajd był klasycznym "maskowym show" - próbą zastraszenia i wymuszenia haraczu. Po tej akcji Lebiediew skarżył się nawet publicznie Putinowi na jego kolegów z Łubianki. Nie poskutkowało.
Oligarcha pozywa więc Zarząd "K" (kontrwywiadowczego zabezpieczenia systemu kredytowo-finansowego), komórkę wchodzącą w skład Służby Bezpieczeństwa Ekonomicznego (SEB) – struktury FSB, nadzorującej kwestie finansów i gospodarki w Rosji.
Na czele "K" stoi gen. Wiktor Woronin, związany z siłowikami z najbliższego otoczenia Władimira Putina. Znalazł się na amerykańskiej "czarnej liście" osób z zakazem wjazdu do USA w związku z tzw. sprawą Magnickiego. To właśnie Zarząd "K" wykrył rzekome defraudacje w zachodniej firmie inwestycyjnej Hermitage Capital. Jej rosyjski prawnik Siergiej Magnicki zmarł potem w areszcie.
Krucjata Lebiediewa przeciwko FSB wpisuje się w wewnętrzne rozgrywki na Łubiance. Wiadomo, że nie chodzi ani o przeprosiny ani o te parę milionów odszkodowania. Sprawa może za to być pretekstem do zrobienia czystki w Zarządzie "K", a nawet całej SEB FSB. Wygląda na to, że albo Lebiediew świadomie bierze udział w tej grze, albo dał się w nią wmanewrować.
"Wydział wewnętrzny" na celowniku
Nerwową atmosferę w służbach specjalnych potwierdza przeciek w stylu Wikileaks z jednej z najtajniejszych służb na świecie – Zarządu Bezpieczeństwa Wewnętrznego (USB) FSB. To odpowiednik wydziału wewnętrznego w policji. Klasyczna bezpieka w bezpiece.
Na Łubiance zapanował popłoch. Szukają w swoich szeregach "zdrajcy". Powód? Opublikowanie w internecie materiałów podpisanych przez niejakiego Gleba Własowa. Własow ujawnia szokujące fakty korupcji w FSB, w czym prym ma wieść USB (Zarząd 9).
Widać, że autor albo sam jest (lub był) wysoko postawionym oficerem FSB, albo ma informatorów ulokowanych blisko kierownictwa Łubianki. Własow dobrze orientuje się w strukturze kadr, swobodnie operuje nazwiskami oficerów ze stanowisk kierowniczych, ujawnia tajnych współpracowników w biznesie.
Opisuje na przykład, jak podczas niedawnej przemiany rosyjskiej milicji w policję i związanej z tym weryfikacji wszystkich funkcjonariuszy, oficerowie Zarządu "M" FSB (nadzoruje m.in. MSW) dostawali łapówki w wysokości od 50 do 200 tys. dolarów za wydanie pozytywnej opinii od poszczególnych weryfikowanych oficerów milicji.
Ale najwięcej kompromitujących informacji Własow podaje na temat innego zarządu – bezpieczeństwa wewnętrznego. Dziś USB FSB to najpotężniejsza struktura w systemie służb specjalnych Rosji. Dysponuje własnymi siłami specjalnymi (specnaz), liczną agenturą i gigantycznym archiwum "haków" na urzędników, oficerów i biznesmenów, gromadzonym od czasów KGB. W dzisiejszej Rosji "opieka" (kosztowna, a jakże) Zarządu 9. to najlepsza polisa bezpieczeństwa i bezkarności.
"Przeciek Własowa" może pozbawić oficerów USB tego źródła dochodów – wielokrotnie obfitszego od oficjalnych pensji. Chyba że znajdzie się paru "kozłów ofiarnych" i ogłosi "nowe otwarcie" w tej newralgicznej strukturze.
Kompromat na kontrwywiad
13 października przed brytyjskim sądem ruszą przesłuchania w sprawie okoliczności zabójstwa Aleksandra Litwinienki. Temat rosyjskich służb specjalnych i ich aktywności zagranicznej wrócił na łamy wyspiarskiej prasy.
Kilka dni temu "The Daily Telegraph" opublikował szczegóły "tajnej dyrektywy", która pozwala agentom FSB likwidować "wrogów państwa" za granicą. W dokumencie mowa jest o "obserwacji, identyfikacji i możliwym sprowadzeniu" tych osób do Rosji.
Ale jest też oddzielny punkt, który mówi, że w niektórych przypadkach, na mocy oddzielnej decyzji, możliwe jest likwidowanie na terytorium krajów WNP i UE "liderów nielegalnych terrorystycznych i ekstremistycznych grup i organizacji, a także osób, nielegalnie zbiegłych z Rosji i poszukiwanych przez federalne służby specjalne".
Ta dyrektywa jest datowana na 19 marca 2003 i podpisana przez generała FSB Michaiła Nieczajewa. Do swojej śmierci w 2007 roku kierował on Departamentem Operacji Kontrwywiadowczych Służby Kontrwywiadu FSB. Krótko mówiąc, chodzi o ludzi od "mokrej roboty".
Rosjanie twierdzą, że rzekoma dyrektywa to fałszywka. FSB oficjalnie głosu nie zabrała, za to specjaliści od tematyki służb specjalnych wskazują na literówki i błędy formalne w dokumencie. Prawda to czy nie, nie zmienia to faktu, że w lipcu 2006 rosyjskie państwo oficjalnie zalegalizowało zabijanie "terrorystów" poza granicami państwa. Na wniosek ówczesnego prezydenta Władimira Putina.
Pytanie więc, komu szkodzi publikacja "dyrektywy" z 2003? Z pewnością podsyca nerwową atmosferę na Łubiance. Powoduje, że o FSB dużo ostatnio mówi się nie tylko w Rosji, ale i na świecie. A jak wiadomo, służby specjalne nie są zachwycone trafiając na pierwsze strony gazet. Nic więc prostszego, niż i w tym wypadku wykorzystać skandal jako pretekst do czystki – w tym wypadku w kontrwywiadzie FSB (wbrew nazwie, ma on kompetencje także czysto wywiadowcze).
Grzegorz Kuczyński
Źródło: tvn24.pl