Rybacy twierdzą, że przez rosnącą populację fok szarych połowy w Bałtyku są coraz mniejsze. Nie tylko polscy, także na przykład szwedzcy. Choć Szwedzi znani są z dbałości o środowisko naturalne, zdecydowali się na odstrzał niewielkiej części populacji tych ssaków. To radykalne rozwiązanie nie budzi sprzeciwu tamtejszych obrońców praw zwierząt. Reporter "Czarno na białym" spotkał się z łowczynią fok. Tłumaczyła mu, że to polowanie jest jej misją, motywowaną również miłością do tych zwierząt.
Reporter TVN24 Cyprian Jopek odwiedził Hudiksvall, nadbałtycką szwedzką miejscowość położoną 300 kilometrów na północ od Sztokholmu. Tu mieszka Anna-Carin Westling, łowczyni bałtyckich fok. Jest krajową rekordzistką. W zeszłym roku odstrzeliła ponad 60 sztuk. Westling tłumaczy, że liczba odstrzelonych fok "zależy od pogody i tego, jak długo jest na morzu".
Polowanie na foki to sposób, w jaki w Szwecji, Norwegii, Finlandii i Estonii pomaga się rybakom. Tylko w Szwecji w bieżącym roku odstrzelonych zostanie 600 tych ssaków.
"O wiele lepszy jest szybki strzał"
- To jest moje hobby. Zaczęło się cztery lata temu, gdy zobaczyłam polowanie na foki. Byłam tym zafascynowana i zaczęłam co dzień jeździć na takie polowania. Czułam, że chcę to robić - opowiada Anna-Carin Westling.
- Musimy wybrać: albo kontrolujemy liczbę fok, albo pozwalamy, żeby zaczęło brakować ryb dla wszystkich. Mniej ryb i więcej fok oznacza więcej chorób wśród tych zwierząt. Problem będzie wtedy narastał. Według mnie o wiele lepszy jest szybki strzał niż powolna śmierć fok - przekonuje.
Westling tłumaczy, że skóra i mięso z foki to jej zysk z polowania. Nie może ich nikomu odsprzedać, są tylko na własny użytek. Pokazuje reporterowi odzież, jaką szyje dla siebie i rodziny. - Zamiast to wyrzucić na śmietnik, zawsze coś z tego zrobię - podkreśla.
W Szwecji obowiązuje zakaz handlu produktami z fok. Za to, co robi Anna-Carin. państwo bezpośrednio jej nie płaci. Jedyne pieniądze, jakie może dostać od instytucji państwowych, to zapłata za próbki, które pobierze z odstrzelonej foki i wyśle do badań w stołecznym laboratorium. Każda odstrzelona sztuka musi zostać zgłoszona.
"To dla rybaków pomoc tylko tymczasowa"
Westling prowadzi szkolenia dla myśliwych, chcących polować na foki.
- Trzeba przejść przez specjalny kurs - potwierdza Tom Arnbom, ekspert do spraw fok ze szwedzkiego oddziału WWF.
Zwraca uwagę, że odstrzał zwierząt nie rozwiązuje problemu. - W jakimś sensie daje rybakom poczucie, że mogą coś w tej sprawie zrobić. To kwestia bardziej psychologiczna. Szwecja pozwala na odstrzał fok tylko wokół łowisk. To dla rybaków pomoc tylko tymczasowa, a nie rozwiązanie problemu - uważa.
"Poławiamy połowę tego co kiedyś było"
Łowczyni fok często towarzyszy rybakom w połowach, ze swoim myśliwskim sztucerem. Polowanie może się odbywać tylko w odległości do 200 metrów od łowiska. Odstrzał prowadzony jest od kwietnia do końca grudnia.
- Poławiamy połowę tego, co kiedyś było. Foki albo zjadają ryby, albo je odstraszają. Jesienią jest najgorzej, bo 80 procent ryb jest nadjedzonych - zauważa Carl Åke Wallin-Rönnskär, rybak ze Stocki.
Inny rybak, Leif Söderberg, przekonuje, że nadgryziona przez fokę ryba nie nadaje się już do spożycia. - Jakby to rozkroić na filet, to w mięsie byłyby ślady zębów, nikt nie chciałby tego zjeść. Foki mają na swoich zębach dużo bakterii - mówi.
"Zjadają ryby przy sieciach rybackich"
Reporter "Czarno na białym" spotkał się z Henrikiem Anderssonem, pracownikiem szwedzkiego urzędu, który współdecyduje o odstrzale fok.
- Jeśli spojrzeć na proporcję, jak wiele jest fok, a ile z nich zostaje odstrzelonych, to widać, że to niewiele. Ale w ten sposób można odstraszyć foki polując na nie w pobliżu sieci rybackich, tak żeby zmienić ich nawyki - przekonuje.
Polowanie na foki w Skandynawii było tradycją, która w połączeniu z coraz bardziej zanieczyszczonym morzem w latach 70. prawie doprowadziła do wymarcia całej populacji tych zwierząt w Bałtyku. Dlatego w latach 80. na dekadę odstrzał został wstrzymany. Do czasu gdy okazało się, że liczba fok wzrosła tak bardzo, iż stały się dla szwedzkich rybaków poważnym problemem.
"Musi być szybko i bezboleśnie"
- Mówiąc o fokach, nie pokazuje się dużych osobników. Wszyscy znają tylko obraz małej, słodkiej, uroczej foczki. Nie mówi się o tym, że to są drapieżniki i o problemach jakie stwarzają. Nie pokazuje się dwóch stron tego medalu - przekonuje Anna-Carin Westling.
Westling ma 53 lata, troje własnych dzieci i troje adoptowanych. Jest babcią dla siedmiorga wnucząt. Utrzymuje się przede wszystkim ze sprzedaży kosmetyków. Myślistwa nauczyła się od rodziców, z którymi polowała na łosie. Polowanie to nie tylko jej pasja. Jak przekonuje - to jej misja.
- To jest bardzo ważne, żeby strzał był celny, żeby nie zranić zwierzęcia, bo wtedy będzie tylko cierpiało. Muszę trafić prosto w głowę. Musi być szybko i bezboleśnie - podkreśla.
Zagrożenie dla samych fok
Westling pytana, czy jej zdaniem jedynym rozwiązaniem jest odstrzał, ocenia, że nie ma innego. - Oczywiście możemy to wszystko zostawić tak jak jest, żeby problem narastał - stwierdza.
- Żeby różnica była zauważalna, to trzeba byłoby odstrzelić 10 tysięcy, może nawet 20 tysięcy fok. Ale to w Szwecji jest po prostu niemożliwe. Jedynym rozwiązaniem jest stworzenie nowych sprzętów rybackich, które będą odporne na działania fok, a to jest bardzo trudne. Potrzebne są także nowe techniki połowu - uważa Tom Arnbom ze szwedzkiego oddziału WWF.
- Populacja foki szarej rośnie w szybkim tempie i to może być problemem także dla tych zwierząt. Niedługo na forum zarówno Unii Europejskiej, jak i państw leżących nad Morzem Bałtyckim będziemy zmuszeni rozpocząć dyskusję nad tym, jak poradzić sobie z rosnącą liczbą fok w całym Bałtyku - zwraca uwagę Henrik Andersson.
Autor: tmw//rzw / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24