Wszelkie deklaracje o poparciu dla Donalda Tuska, jakie padają dziś, mogą mieć znaczenie tylko dla bieżącej debaty politycznej, nie dla jego wyboru. Pierwsza kadencja szefa Rady Europejskiej upływa 1 czerwca… przyszłego roku. Do tego czasu większe znaczenie będą miały głosy brytyjskich wyborców lub fale uchodźców, które mogą zmyć perspektywę drugiej kadencji.
W tym roku Donalda Tuska czeka jeszcze kilka ważnych sprawdzianów.
23 czerwca ten pierwszy, którego wynik będzie najbardziej jednoznaczny. Wielka Brytania zdecyduje czy pozostać w Unii. To szef Rady, razem z brytyjskim premierem, przygotowali projekt porozumienia Zjednoczonego Królestwa ze zjednoczoną Europą, a później to były polski premier prowadził negocjacje. Jeśli w referendum wygra opcja "zostajemy", to wygra też Donald Tusk. Jeśli wygrają zwolennicy Brexitu, to unijne szczyty będą musiały zajmować się wyprowadzaniem dużego państwa z organizacji. Tego nikt wcześniej nie robił i nie ma w Brukseli urzędnika, który chciałby być z tym kojarzony.
Także pod koniec czerwca państwa wspólnoty kolejny raz będą przedłużać sankcje na Rosję. Już na początku swojej kadencji Donald Tusk sprytnym ruchem uzależnił czas trwania sankcji od realizacji porozumień z Mińska. Porozumienia nie zostały zrealizowane, co jednak nie oznacza, że kary zostaną automatyczne odnowione. Przy tej okazji każde państwo chce ugrać coś dla siebie, a jasne poglądy Tuska w tej sprawie nie ułatwiają mu negocjacji. Jeśli jednak utrzyma jedność Unii w czerwcu oraz powtórzy to pod koniec grudnia, to bez wątpienia do listy jego sukcesów dopiszemy duży plus. Dużym minusem przy nazwisku szefa Rady byłoby jednak gdyby Unia pokłóciła się w tej sprawie, a niektóre państwa wyłamały z sankcji.
Trzecim i może najważniejszym testem dla sprawności szefa Rady jest kryzys związany z uchodźcami. To Tusk swoją twarzą firmuje porozumienie z Turcją, to on musiał wybierać między "otwarciem drzwi" Angeli Merkel a płotami na granicy Wiktora Orbana. Były premier w poszukiwaniu kompromisu pojechał na Bałkany i w końcu zwrócił się po pomoc do Ankary. Kolejne pomysły europejskich komisarzy, którzy nie muszą obawiać się o swoją pięcioletnią kadencję, nie ułatwiają mu zadania, ale jeśli za rok strefa Schengen będzie nadal istnieć, nie będzie też przeszkód dla przedłużenia kadencji.
To tylko kilka z punktów, które mogą być brane pod uwagę przy ponownym wyborze. Ale oczywiście, mówimy tu też o rozgrywce czysto politycznej. Gdy w 2014 roku obsadzano najważniejsze gabinety w europejskiej dzielnicy w Brukseli, najwięcej delikatności wymagała budowa skomplikowanej układanki wpływów największych europejskich frakcji. Socjaldemokraci dostali szefa Parlamentu i szefową dyplomacji, chadecy zapewnili sobie stanowiska szefów Komisji i Rady. Kadencja Martina Schulza, obecnego przewodniczącego europarlamentu, powinna upłynąć w tym samym czasie co pierwsza kadencja Donalda Tuska. Aktywność Schulza wyraźnie pokazuje, że jego ambicje polityczne są znacznie większe i być może będzie chciał wstrząsnąć całą tą misterną konstrukcją by zapewnić sobie lepszą pozycję. A jeśli lista kryzysów, z którymi zmaga się Unia, do przyszłego roku się wydłuży, mogą pojawić się głosy, że trzeba coś zmienić, na przykład zmienić szefa Rady. Donald Tusk jest dopiero drugą osobą na tym stanowisku, więc Europa nie ma w tym zakresie długich tradycji.
Kadencja jego poprzednika, Hermana van Rompuya, została przedłużona bez żadnych kontrowersji. Były belgijski premier został wybrany jednomyślnie, w marcu 2012 roku nie było nawet innych kandydatów. Nie było na to czasu, Unia w samym środku kryzysu strefy euro, była zajęta innymi sprawami. Nikt nie miał ochoty rozpoczynać dyskusji o stanowiskach, a sam Rompuy oceniany był jako spokojny negocjator nie wzbudzający żadnych emocji.
Styl Polaka jest inny. Nie we wszystkich stolicach podoba się, że szczytom nie przewodniczy już bezstronny i bezbarwny mediator. Dziś poglądy szefa Rady na kwestię sankcji, polityki wschodniej czy migracyjnej są oczywiste. Tusk przewodzi w zestawieniach najbardziej cytowanych brukselskich polityków, a dziennikarze z którymi rozmawiam podkreślają, że jego konferencje prasowe są najbardziej konkretne.
Kontrowersje wzbudzały też metody prowadzenia unijnych szczytów. Herman an Rompuy trzymał na sali wszystkich szefów państw, od początku do końca. Każdy mógł zabrać głos, ale nie wynikało z tego nic konkretnego. Donald Tusk obserwował to jako polski premier i gdy przesiadł się na fotel szefa Rady, zmienił metody. Rozmowy prowadzone są w mniejszym gronie, gdy pojawiają się kontrowersje, do pokoju zapraszane są dwie, trzy osoby, które mają największe problemy z porozumieniem. W czasie gdy Tusk przeprowadza dwustronne rozmowy, inni szefowie państw się nudzą, oglądają filmy z Louisem de Funesem lub idą na słynne brukselskie frytki - tak jak ostatnio Angela Merkel.
Pozostali szefowie państw wracają do stołu rozmów dopiero wtedy gdy Donald Tusk jest już pewny porozumienia i dopiero wtedy pojawia się na nim coś do jedzenia. Zagraniczni korespondenci śmieją się, że to metoda osiągania kompromisu za pomocą głodu, szczególnie gdy kolejny raz docierają do nas "przecieki", że szef Rady ponownie zapowiedział premierom i prezydentom: "nie wypuszczę was do domu tak długo, aż nie znajdziemy porozumienia". Początkowo szefowie państw pominiętych podczas negocjacji w mniejszym gronie protestowali. Bo też o czym mieli potem opowiadać dziennikarzom gdy cały szczyt spędzili w kuluarach? Ale po pewnym czasie głosy sprzeciwu ucichły bo metoda okazała się skuteczna.
Głosy płynące z Warszawy, choć krytyczne wobec byłego polskiego premiera, są w Brukseli słyszane, ale traktowane jako element wewnętrznej walki politycznej. Szczególnie, że nawet polskie delegacje rządowe, opuszczając szczyty Unii także wypowiadają się o roli szefa Rady pozytywnie. Partyjne kalkulacje i analizy jak i kiedy opuści Belgię oraz na jakim koniu wjedzie do Polski Donald Tusk, są oczywiście ciekawe, ale to temat na zupełnie inną dyskusję.
Choć Donald Tusk cały czas ostrożnie powtarza, że nie myśli jeszcze o drugiej kadencji, to dziś trudno wskazać stolice, które otwarcie by go krytykowały. Także kalendarz będzie po jego stronie. Gdy w lutym przyszłego roku będzie zapadała decyzja w sprawie kolejnej kadencji, będzie jeszcze przed wyborami w Niemczech, które odbędą się dopiero we wrześniu i przed kwietniowymi wyborami prezydenckimi we Francji. Jeśli do tego czasu David Cameron pozostanie premierem Wielkiej Brytanii (czyli jeśli wygra referendum) to lista nazwisk, które decydowały o wyborze w 2014 roku i które popierały Polaka, nie bardzo się zmieni. A te osobiste relacje między politykami na tym stanowisku także mają duże znaczenie.
Biorąc pod uwagę, że wybór nie będzie wymagał jednomyślności i gdy szefowie państw będą podnosić ręce przy stole w Brukseli, wystarczy większość kwalifikowana, głos Polski nie będzie tu decydujący. Nawet gdyby Warszawa uzyskała poparcie Grupy Wyszehradzkiej, nie zdołałaby zablokować kandydatury Donalda Tuska, a jedynie wzbudziłaby zdziwienie, że próbuje odwołać kandydata ze swojego regionu.
Autor: Maciej Sokołowski / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock