Kiedyś bywało hucznie i uroczyście, ale w tym roku obchody rocznicy kubańskiej rewolucji wypadły nadzwyczaj skromnie. Zabrakło nawet jej głównego autora Fidela Castro, który schorowany nie pokazuje się już publicznie.
Główne uroczystości zorganizowano wieczorem w Santiago de Cuba, dawnej kwaterze głównej partyzantów Castro, gdzie ogłoszono początek rewolucji kubańskiej. W parku Cespedes wystawiono archiwalne zdjęcia, przypominające historię rewolucji. W wielu miejscach odbywały się też koncerty.
W Santiago nie było przywódcy rewolucji Fidela Castro. Był natomiast jego brat Raul, pełniący obecnie funkcję głowy państwa, który w swym przemówieniu tradycyjnie przypomniał, że Stany Zjednoczone wciąż pozostają państwem "agresywnym".
- Jeden po drugim - wszystkie amerykańskie rządy próbowały dokonać zmiany władzy na Kubie, angażując w ten czy inny sposób więcej lub mniej agresji - grzmiał Raul, dodając, że "opór był naszym hasłem i podstawą każdego naszego zwycięstwa w czasie trwającej pół wieku batalii".
Nawet przyjaciele się nie zjawili
Z pewnością Raulowi przyklasnęli latynoamerykańscy lewicowi przywódcy: prezydent Boliwii Evo Morales, prezydent Nikaragui Daniel Ortega i prezydent Wenezueli Hugo Chavez. Tyle, że nawet oni nie pofatygowali się na Kubę.
Nie zawiodła oczywiście prasa. Dziennik "Granma", przy okazji rocznicy, napisał o "heroicznym ludzie" Kuby, co biorąc pod uwagę stale pogarszające się warunki życia na wyspie rzeczywiście nie jest pochwałą pozbawioną sensu.
Źródło: PAP