Wojna w Ukrainie trwa sześć miesięcy. Wkład w jej relacjonowanie w TVN24 mają także ukraińscy dziennikarze Alina Makarczuk i Ołeh Biłecki. Pół roku od pierwszego rosyjskiego ataku opowiedzieli o ich własnej, wojennej perspektywie i wspominali moment, w którym dowiedzieli się o rozpoczęciu walk.
Mija pół roku od rozpoczęcia wojny w Ukrainie. Do ataku Rosji doszło 24 lutego po godzinie 5 czasu ukraińskiego (4 w Polsce), kilka minut po ogłoszeniu przez Putina "specjalnej operacji wojskowej", mającej według rosyjskiej propagandy na celu "demilitaryzację i denazyfikację Ukrainy".
Rosyjską inwazję relacjonują na antenie TVN24 także ukraińscy dziennikarze - Alina Makarczuk oraz Ołeh Biłecki. To dzięki nim dowiadujemy się z czym, jako przedstawiciele zaatakowanego kraju, muszą się też mierzyć.
Alina Makarczuk: tamtej nocy nie mogłam zasnąć
W środę wspominali poranek 24 lutego i moment, w którym dowiedzieli się o inwazji i wybuchu wojny.
- Pamiętam, że tamtej nocy nie mogłam zasnąć, a że pracuję też w radiu, to radio chciało mnie wysłać do Kijowa jako korespondentkę. Po długich przemyśleniach stwierdziłam, że pierwszy cel ataków to może być lotnisko Boryspol, jak w czasie II wojny światowej. Już prawie kupiłam bilet na samolot, który miał tam lądować, i po prostu w ostatniej chwili stwierdziłam, że poczekam jeszcze jeden dzień i jeśli nic się nie wydarzy 24 lutego (to był czwartek - red.), to polecę w piątek, sobotę, niedzielę, później. No ale wybuchła wtedy wojna, już nie wyjechałam, wszystkie loty zostały odwołane - mówiła Alina Makarczuk.
Ołeh Biłecki: pamiętam przez sen jakiś nietypowy dźwięk
Moment, kiedy dowiedział się o wybuchu wojny, wspominał też Ołeh Biłecki. - Pamiętam przez sen, bo wtedy spałem, jakiś niecharakterystyczny, nietypowy dźwięk. Była to pierwsza eksplozja, być może to była pierwsza rakieta. Zauważyłem, że to nie jest typowe, że nic takiego wcześniej nie słyszałem. (...) W trakcie tego snu pomyślałem, że nie może czegoś takiego być, (że mamy - red.) XXI wiek, ale później się dowiedziałem, że to jest prawda - mówił w TVN24.
Makarczuk: mój świat się wtedy zawalił i odrodził jednocześnie
Alina Makarczuk w poprzedniej rozmowie tego dnia na antenie TVN24 przyznała, że 24 lutego "jej świat się wtedy zawalił i odrodził jednocześnie". - Jak patrzysz, jak twój kraj jest niszczony, jak słyszysz o tym, że desant się wysadził w Hostomelu, jak słyszysz, że wojsko rosyjskie jest na przedmieściach Kijowa, jak słyszysz, że twoja babcia robi siatki maskujące, a tata zapisał się do wojska, który nigdy w wojsku wcześniej nie był, to są to rzeczy, które są bardzo trudne - mówiła. - Z drugiej strony wiesz, że optymizm to jedyne, co ci pozostaje - dodała.
- Patrząc na opór Ukraińców, na determinację, na ten zryw społeczny, jesteś dumna ze swojego narodu jak nigdy wcześniej - powiedziała Makarczuk. Przyznała, że "dziś, w dniu niepodległości Ukrainy, jest bardzo dumna".
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Dzień Niepodległości Ukrainy. Przesłanie prezydenta Wołodymyra Zełenskiego do narodu
"Każdy na froncie wie, że to jest nasze być albo nie być"
Jak mówiła dziennikarka, tata powiedział jej wczoraj "bardzo cenne słowa". - Że nie można niepodległości mieć cały czas, trzeba o nią zawsze walczyć. Uważam, że to jest taki wniosek z tego, co spotkało Ukraińców. Niestety nasz kraj był cały czas przez wschodnią sąsiadkę rozgrabiany, okupowany. Już Piotr I zakazywał drukowania książek po ukraińsku, język ukraiński 134 razy był zakazywany w naszej historii - powiedziała.
- Uważam, że dziś każdy, kto jest na froncie, łącznie z moim tatą, wie, że to jest nasze być albo nie być. Wiedzą, że trzeba postawić temu kres, żeby nie przerzucić tego na kolejne pokolenia - podsumowała Makarczuk.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24