Z chwilą śmierci królowej Elżbiety brytyjscy urzędnicy stanęli przed zadaniem zorganizowania podróży do Wielkiej Brytanii setek zagranicznych dygnitarzy, którzy przybędą do Londynu, by uczestniczyć w pogrzebie monarchini. To ogromne logistyczne wyzwanie. Trzeba bowiem upewnić się, że przywódcy pojawią się we właściwym miejscu i we właściwym czasie, a także zapewnić im bezpieczeństwo - pisze BBC.
Brytyjski urzędnik, z którym rozmawiała BBC porównał to do zorganizowania "100 państwowych wizyt na wysokim szczeblu jednego dnia". Ryzyko błędów i incydentów dyplomatycznych jest ogromne - ocenia brytyjski nadawca.
Nic dziwnego, że brytyjskie MSZ zostało postawione w stan najwyższej gotowości. Resort spraw zagranicznych utworzył na tę okazję specjalną siedzibę o nazwie "Hangar", gdzie pracują zespoły zajmujące się protokołem, bezpieczeństwem, komunikacją oraz dyplomacją.
Pierwsze zadanie polegało na rozesłaniu zaproszeń. Przyjęto zasadę, że w pogrzebie może uczestniczyć głowa każdego państwa, z którym Wielka Brytania utrzymuje stosunki dyplomatyczne. Są jednak wyjątki.
Nie zaproszono nikogo z Syrii, Wenezueli, Afganistanu czy Mjanmy, z uwagi na napięte relacje z tymi krajami. - Nie mogliśmy zaprosić nikogo z Mjanmy. Przecież oni właśnie wsadzili do więzienia naszego byłego ambasadora - tłumaczył brytyjski urzędnik uczestniczący w przygotowaniach do pogrzebu królowej. W Londynie nie zobaczymy w poniedziałek także przedstawicieli Rosji oraz Białorusi. Z kolei Iran, Korea Północna i Nikaragua zostały poproszone o przysłanie tylko wysokiego rangą dyplomaty.
Ale restrykcji co do listy gości jest więcej. Zaproszeni zostali poinformowani, że mogą zabrać ze sobą tylko jedną osobę towarzyszącą. Może to być ich małżonek albo szef rządu.
Oznacza to również brak obecności byłych przywódców. W pogrzebie Elżbiety II prawdopodobnie nie weźmie więc udziału także były prezydent USA Barack Obama, który - jak przypomina BBC - miał bliskie relacje z królową.
Wyjątki poczyniono tylko dla 14 krajów Brytyjskiej Wspólnoty Narodów, dla których król Karol III jest obecnie głową państwa. Kraje te mogą wysłać swoich premierów, gubernatorów generalnych (przedstawicieli króla w danym kraju) oraz wysokich komisarzy (odpowiednicy ambasadorów), każdemu z nich będzie mogła towarzyszyć tylko jedna osoba. Pozwolono im również zaprosić 10 innych gości - wybitnych postaci, które w jakiś sposób reprezentują i odzwierciedlają swoje społeczności - pisze BBC.
Wiele zaproszeń zostało wysłanych późnym wieczorem w weekend. To dlatego tak długo czekano na oficjalne potwierdzenie przez Biały Dom uczestnictwa w pogrzebie Joe Bidena. Prezydent USA już w czwartek (w dniu śmierci królowej) zapowiedział, że uda się do Londynu. Biały Dom potwierdził jego podróż dopiero w niedzielę, nie mógł bowiem uczynić tego przed oficjalnym otrzymaniem zaproszenia - wyjaśnia BBC. Ostateczny termin potwierdzenia uczestnictwa w pogrzebie minął w czwartek.
W związku ze śmiercią królowej Elżbiety głowy państw musiały przeorganizować swoje kalendarze. Wielu z nich planowało udział w obradach Zgromadzenia Ogólnego ONZ, które rozpoczęły się we wtorek w Nowym Jorku.
Premier Saint Kitts i Nevis Terrance Drew był zmuszony wysłać do Wielkiej Brytanii swojego ministra spraw zagranicznych, gdyż w dniu pogrzebu królowej przypada święto niepodległości tego wyspiarskiego kraju na Morzu Karaibskim.
"Logistyczny koszmar"
Kolejnym zagadnieniem jest program wizyty zagranicznych gości. Ci, którzy do Londynu przybędą już w niedzielę, wezmą udział w przyjęciu z królem Karolem w Pałacu Buckingham. Dla przywódców, którzy wyrażą taką chęć, zostanie zorganizowana wizyta w Pałacu Westminsterskim, gdzie znajduje się trumna z ciałem królowej.
Kolejnym wyzwaniem będzie przetransportowanie dygnitarzy do Opactwa Westministerskiego w dniu pogrzebu. Jak ocenia BBC, będzie to "logistyczny koszmar".
Wielka Brytania utrzymuje stosunki dyplomatyczne z około 185 krajami. Oznacza to, że w uroczystości pogrzebowej uczestniczyć będzie około 370 osób. Nie zabraknie również przedstawicieli rodzin królewskich z innych państw europejskich. W zwykłych okolicznościach każda głowa państwa podróżowałaby własną limuzyną. Tym razem nie będzie na to czasu, dlatego większość gości spotka się w bezpiecznym miejscu w zachodniej części Londynu, gdzie zostaną "zapakowani" do jednego luksusowego autokaru.
Konieczność korzystania przez królów, cesarzy i prezydentów z transportu zbiorowego wzbudziła spore kontrowersje. Ale brytyjskie władze nie wycofały się z tego pomysłu, ani nie zamierzały za niego przepraszać - zauważa BBC.
Oczywiście od tej zasady będą wyjątki. Prezydent USA Joe Biden będzie podróżował po Londynie swoją opancerzoną limuzyną nazywaną potocznie Bestią. Własny transport zorganizować ma sobie również premier Izraela.
Ostatnim zadaniem stojącym przed brytyjskimi urzędnikami będzie usadzenie gości w trakcie uroczystości. Będą starać się oni przede wszystkim uniknąć wszelkich potencjalnych incydentów dyplomatycznych, starając się trzymać przedstawicieli niektórych narodów z dala od siebie.
- Ambasador z trudnego kraju zawsze znajdzie miejsce w dyplomatycznej enklawie z dala od vipów - powiedział jeden z urzędników.
Źródło: BBC
Źródło zdjęcia głównego: Getty Images