Po "zielonych ludzikach" czas na "zielone samolociki". Prowokacji Rosji nie zabraknie

Su-25 to skuteczny samolot szturmowyWikipedia (CC BY-SA 3.0) | merlion86

Po krótkim okresie wahania Kreml podjął decyzję: bronić rebelii w Donbasie za wszelką cenę. Rosja sięga więc po kolejne środki militarne, co oznacza faktycznie prowadzenie wojny z Ukrainą. Choć wojny niewypowiedzianej. Nawet po ewentualnym wkroczeniu regularnych sił można się spodziewać, że Moskwa będzie mówiła, iż to tylko „pokojowa misja”, a nie wojna.

Jeszcze tydzień temu wydawało się, że na froncie nastąpił przełom. Ukraińskie siły rządowe odbierały separatystom kolejne miasta, a liderzy rebelii mówili o zdradzie Moskwy. Po tygodniu ofensywa jednak utknęła, zamieniając się w wojnę pozycyjną.

To głównie zasługa wzmożonej pomocy rosyjskiej dla separatystów. Rosja już nie tylko wysyła rebeliantom, i to coraz więcej, czołgów i artylerii. Nie tylko coraz częściej wraz z załogami, które jedynie zdejmują z mundurów oznaczenia. Rosja zaczyna też coraz częściej i brutalniej bezpośrednio ingerować w konflikt w Donbasie. Co gorsza, to nie tylko ogniowe wspieranie separatystów zza granicy, ale też krwawe prowokacje uzgadniane z rebeliantami.

Kto strzela?

W ostatni weekend wystrzelony z terytorium Ukrainy pocisk spadł na rosyjski Donieck w obwodzie rostowskim. Zginął Rosjanin. Moskwa oskarżyła o to Kijów. Ten jednak wskazuje, że pocisk wystrzelono z obszaru pod panowaniem separatystów. To zresztą kolejny już w ostatnim czasie incydent z ostrzeliwaniem terytorium Rosji – za każdym razem tak się składa, że z terenów rebelii.

Także w weekend, a konkretnie w sobotę wieczorem siły rosyjskie wkroczyły trzy kilometry w głąb Ukrainy. A w poniedziałek zestrzelony został ukraiński transportowiec An-26. Leciał na wysokości 6,5 tys. m. I to właśnie ten pułap jest tu kluczem do wszystkiego. Jak zauważa ukraińskie ministerstwo obrony, separatyści nie mają broni umożliwiającej zestrzelenie samolotu na takiej wysokości. To za wysoko dla przenośnych zestawów przeciwlotniczych. Jaka jest więc inna możliwość? Ukraińskiego antonowa zestrzelono z jakiegoś zestawu broni rakietowej rozmieszczonego na terytorium Rosji. Lub zrobił to rosyjski samolot.

Po utracie An-26 Ukraińcy wstrzymali na ponad dobę wszelkie loty w strefie konfliktu. Któż więc zbombardował Sniżne we wtorek rano? Moskwa i separatyści twierdzą, że to ukraiński samolot odpalił pociski w mieszkalny blok, zabijając 11 osób. Kijów jest przekonany, że zrobili to Rosjanie, że to kolejna prowokacja Moskwy mająca udowodnić światu, że Ukraińcy w trakcie operacji antyterrorystycznej zabijają cywilów, trzeba więc zmusić ich do zawieszenia broni. Rozejm jest w tej chwili głównym celem Rosji – bo tylko to pozwoli umocnić rebeliantów, dać im oddech.

Sporo wskazuje niestety, że Rosja może na Ukrainie wykorzystać doświadczenia z Abchazji sprzed przeszło 20 lat.

[object Object]
Jacek Czaputowicz o szczycie czwórki normandzkiej w Paryżutvn24
wideo 2/23

Tajemnica Su-25

Mało kto zwrócił uwagę na tę informację. Siódmego lipca „minister obrony” samozwańczej Ługańskiej Republiki Ludowej (ŁRL) Igor Płotnickij ogłosił, że rebelianci będą mieli swoje lotnictwo. - Jeden z ukraińskich samolotów - Su-25 - był zmuszony do lądowania i został przez nas zajęty. Potrzebuje lekkiego remontu, po czym wróci do służby. W armii Ługańskiej Republiki Ludowej wreszcie pojawi się własne lotnictwo – powiedział Płotnickij. Ale nie sprecyzował, gdzie dokładnie przejęto samolot i nie powiedział, skąd miałby on latać po remoncie.

Źródła w ukraińskim sztabie zaprzeczyły stracie jakiejkolwiek maszyny. Ale np. pojawiły się opinie, i to wśród lokalnych ługańskich elit, że rebelianci mogą wykorzystać ukraiński sprzęt, w tym samoloty, skonfiskowany wcześniej na Krymie. Samoloty te miały być przerzucone do Millerowa w obwodzie rostowskim. Nie wiadomo dokładnie, ile i jakich maszyn z Krymu Rosjanie mogą wykorzystać.

Problem w tym, że rebelianci nie kontrolują żadnej bazy lotniczej ani lotniska. Co zapewne i tak nie przeszkodzi ogłoszeniu, że jakieś niezidentyfikowane samoloty lada dzień zaczną atakować Ukraińców (jeśli już nie zaczęły). Przypomina to bardzo sytuację z konfliktu w Abchazji (1992-1993), gdy rosyjskie myśliwce i helikoptery Mi-24 atakowały gruzińskie pozycje i samoloty, udając nieoznaczone maszyny rebeliantów.

Abchaskie doświadczenie

Gdy wybuchła wojna abchasko-gruzińska na jesieni 1992, Abchazja miała... jednego pilota myśliwca. Ołeg Czanba w sowieckim lotnictwie dosłużył się nawet stanowiska dowódcy pułku. Czanba zginął już w styczniu 1993. A mimo to „abchaskie lotnictwo” zadziwiająco skutecznie walczyło z samolotami Gruzji i atakowało cele naziemne. Jak to wytłumaczyć?

Na terenie kontrolowanym przez Abchazów, w Bomborze koło Gudauty, była duża rosyjska baza lotnicza, w której stacjonował 171. pułk Su-27. Dodatkowo, na jesieni 1992, w rejon konfliktu Rosja przerzuciła pewną liczbę Su-25. Oficjalnie była stroną neutralną, ale wiadomo było od początku, że wspiera separatystów abchaskich. Nie robiła więc np. przeszkód napływowi na front walk z Gruzinami, ochotników z Rosji i Kaukazu Północnego (m.in. słynny oddział Szamila Basajewa). Co ważniejsze, w krytycznym dla Abchazów momencie udzieliła im faktycznego wsparcia lotniczego. Choć nieoficjalnie.

23 października 1992 ministerstwo obrony Rosji wydało rozkaz odpowiadania na ostrzał ze strony gruzińskiej. W nocy z 3 na 4 listopada para Su-25 osłaniana przez dwa Su-27, wyleciała z Gudauty i zbombardowała pozycje gruzińskich BM-21 Grad na północ od Suchumi. 18 listopada w wyniku ostrzału artyleryjskiego zginął rosyjski oficer i dwóch żołnierzy. Natychmiast odwetowy atak wykonał Su-25. Nie bacząc na to, że pozycje Gruzinów były w dzielnicy mieszkalnej Suchumi.

Często było tak, że gdy strącono jakiś gruziński samolot, Abchazi twierdzili, że to dzieło ich obrony przeciwlotniczej, a Rosjanie zaprzeczali udziałowi swojego lotnictwa. Tak było 6 lutego 1993, gdy podczas ataku na pozycje abchaskie strącono gruziński Su-25. Gruzini twierdzili, że zestrzelił go rosyjski Su-27. Identyczna sytuacja miała miejsce 1 maja 1993 z kolejnym gruzińskim Su-25.

Równie często rosyjskie samoloty atakowały Gruzinów udając maszyny rebeliantów. Choć było jasne, że Abchazi mają tylko parę przestarzałych maszyn, o Su-25 czy Su-27 mowy być nie mogło. A mimo to, gdy 20 lutego 1993 kilka Su-25 atakowało gruzińskie wojska w rejonie Suchumi, Moskwa zapewniała, że to nie jej samoloty. Z kolei 16 marca 1993 nieoznakowane Su-25 zbombardowały dzielnice mieszkalne Suchumi.

Udział rosyjskiego lotnictwa w walce z Gruzją potwierdził wiele lat później szef rosyjskiego wywiadu. W 2009 r. Jewgienij Primakow, dyrektor Służby Wywiadu Zagranicznego (SWR) w latach 1991-1996, wspomniał o ostrzeliwaniu w 1993 r. pozycji gruzińskich przez rosyjskie samoloty pozbawione znaków rozpoznawczych. Co ciekawe, tłumaczył, że „ostrzał z powietrza odbywał się nie z rozkazu Moskwy, a był dziełem szajki skorumpowanych wojskowych”.

Powrót „zielonych ludzików”

14 lipca po nadzwyczajnym posiedzeniu szefów struktur siłowych Petro Poroszenko oświadczył, że „potwierdzona została informacja, iż rosyjscy oficerowie biorą udział w operacjach militarnych przeciwko siłom ukraińskim”. Jako pierwszy informował o tym Dmytro Tymczuk. Z danych tego analityka wynika, że wg stanu na dzień 16 lipca, na terenie rebelii operuje ok. 300 rosyjskich wojskowych. Powtarza się sytuacja z marca i kwietnia. Znów rosyjscy „specjaliści” mają być trzonem zbrojnego oporu.

W kwietniu po ich pojawieniu się separatyści zajęli szereg miast ze Słowiańskiem i Kramatorskiem na czele. Gdy się umocnili, rosyjscy wojskowi wycofali się. Jakie zadanie mają teraz? Z pewnością poprowadzą walkę z ukraińskimi siłami, a być może za zadanie mają też przygotowanie gruntu pod wtargnięcie regularnych sił rosyjskich. Są profesjonalistami, w przeciwieństwie do lokalnych „bojowników”, czyli na ogół kryminalistów, bojówkarzy radykalnych organizacji i dresiarzy, a nawet do „turystów Putina” - ochotników i najemników z Rosji, z weteranami specnazu i GRU na czele.

Rosja mogłaby pchać do Donbasu kolejne czołgi, transportery, zestawy rakietowe itd., ale trzeba to jeszcze umieć obsługiwać. A z tym był problem. Teraz wezmą to na siebie rosyjscy wojskowi. Większość z nich to specjaliści z technicznymi umiejętnościami, mający obsługiwać zaawansowany sprzęt. Stałe miejsce ich służby to w większości jednostki Południowego Okręgu Wojskowego. Przenikają na Ukrainę bez dokumentów, w mundurach bez oznaczeń. Czyli w charakterze „zielonych ludzików”.

Oprócz tego, na terytorium Ukrainy działają już rosyjskie siły specjalne. Według Tymczuka w przygranicznych rejonach w obwodzie ługańskim są co najmniej dwie grupy specnazu GRU, przerzucone wcześniej i skoncentrowane w obwodzie rostowskim, a które od 15 lipca były w stanie gotowości aby wyruszyć na Ukrainę. Niewykluczone, że głównym zadaniem tych oddziałów jest zabezpieczenie wejścia wojsk rosyjskich na Ukrainę.

„Noworosja” coraz bardziej rosyjska

Po ostatnich sukcesach siły ukraińskie kontrolują obecnie 13 z 18 rejonów obwodu donieckiego oraz 10 z 18 rejonów obwodu ługańskiego. Centrum rebelii jest teraz zdecydowanie Donieck. Nie udało się go wziąć z marszu m.in. dlatego, że separatyści wysadzili trzy mosty wiodące do miasta. Teraz je fortyfikują. Wprowadzili stan wojenny i mówią o wysiedleniu do Rosji ok. 100 tys. cywilów (ok. 1/10 populacji). Chcą też zwiększyć swe siły o jakieś 8-10 tys. ludzi.

Tyle że na ochotników na miejscu nie mają już co liczyć. Dlatego ogłoszono, że od tego miesiąca „żołnierze” samozwańczych republik będą dostawać śr. 550 dolarów żołdu miesięcznie – to sporo jak na miejscowe warunki. Ale i tak jest to oferta skierowana w dużym stopniu do Rosjan. Napływ ochotników, chcących walczyć z „juntą kijowską” w imię idei, kończy się. Pozostają więc najemnicy.

Wygląda to tak, że komendy uzupełnień w Rosji zbierają rezerwistów chcących powojować z "faszystami". Potem są oni wysyłani do Donbasu. Tam rosyjski rezerwista trafia pod rozkazy separatystów. I walczy za żołd od nich. Choć żołd ten finansują albo władze rosyjskie, albo – o czym się mówi od dawna – uciekinierzy reżimu Janukowycza. Co ma być ceną za ich bezpieczny azyl w Rosji.

Doniecka Republika Ludowa (DRL) jest obecnie ograniczona do zaledwie pięciu rejonów obwodu, na dodatek nie stanowiących integralnej całości. Trzon „republiki” sprowadza się do Doniecka. Cała Noworosja staje się już bardziej projektem rosyjskim, aniżeli prorosyjskim. Choć przecież początki rebelii to była chęć budowy raczej drugiej, lepszej Ukrainy, lub przynajmniej czegoś w połowie drogi między Ukrainą a Rosją.

Jak to wygląda teraz? Rebelianci opierają się – jeśli chodzi o cięższy sprzęt – wyłącznie na dostawach rosyjskich. Z Rosji idą dostawy amunicji i lżejszej broni. Dowodzą rebeliantami najemnicy w rodzaju Grikina vel Striełkowa. Ale już nawet polityczne kierownictwo jest rosyjskie. „Premier” DRL Aleksandr Borodaj jest obywatelem Rosji i pochodzi z Moskwy. Na Ukrainie pojawił się w kwietniu. „

Minister obrony” i dowódca „sił zbrojnych” DRL Igor Grikin vel Striełkow to obywatel Rosji i pochodzi z obwodu pskowskiego. Na Ukrainie po raz pierwszy pojawił się w lutym, na Krymie. Władimir Antufiejew, czyli nowo mianowany „wicepremier ds. bezpieczeństwa” DRL, to obywatel Rosji z Nowosybirska. Pojawił się teraz, w lipcu. Lokalne elity, i to już nawet nie Achmetow i jemu podobni, lecz skorumpowani ludzie Janukowycza czy komuniści, zostali odsunięci.

Pokój, czyli klęska

Władimir Putin nie może pozwolić sobie na upadek rebelii i pacyfikację Donbasu przez władze Ukrainy. Robi więc wszystko, aby umocnić separatystów. Celem jest przekształcenie tego gorącego konfliktu w tlący się spór, „zamrożenie” Donbasu, jak kiedyś Abchazji czy Naddniestrza. Wydarzenia ostatnich dni pokazują, że Rosja gotowa jest dziś na dużo więcej pod względem militarnym, niż na początku tego konfliktu (kwiecień). To wciąż nie jest otwarta interwencja, choć wojnę Rosja z Ukrainą już de facto toczy.

Póki co Putin sięga po metody, których nadal oficjalnie za agresję uznać się nie da: „niezidentyfikowane” samoloty czy „niezidentyfikowany” ostrzał, o obecności specnazu nie wspominając. Rzecz jasna nie da się tego tak ciągnąć w nieskończoność. Obecnie widać dwie wizje końca. Pierwsza, to stłumienie rebelii przez Ukrainę. Druga, to „zamrożenie” konfliktu i faktyczne uznanie odrębności Donbasu. Do tego drugiego konieczny jest jednak rozejm. I o to walczy od dwóch tygodni dyplomacja rosyjska, licząc na to, że Berlin skutecznie przyciśnie Poroszenkę.

Ten jednak nie może zgodzić się na zawieszenie broni i rozmowy z separatystami. Dałby im bowiem czas na wzmocnienie się i będzie ich legitymizował. Rozejm będzie równoznaczny z porażką Ukrainy. Kontynuacja ukraińskiej ofensywy i możliwy upadek rebelii będzie klęską Rosji. Wszystkie strony tego konfliktu dochodzą powoli do ściany. Putin przyciśnięty do muru może podjąć jakieś irracjonalne, z punktu widzenia interesów Rosji, działania – takim byłoby wtargnięcie na Ukrainę. Choćby i pod flagą „sił pokojowych”.

Autor: Grzegorz Kuczyński / Źródło: tvn24.pl

Źródło zdjęcia głównego: Wikipedia (CC BY-SA 3.0) | merlion86

Tagi:
Raporty: