Lekarze w teksańskim szpitalu odłączyli od maszyn podtrzymujących życie ciężarną Marlise Munoz. Mózg kobiety od października był obumarły. Jej mąż stoczył sądową batalię ze szpitalem, który wbrew wcześniejszemu życzeniu kobiety podtrzymywał jej funkcje życiowe, by ochronić dziecko.
Sąd ostatecznie nakazał wyłączenie urządzeń, co wykonano w niedzielę wieczorem czasu polskiego. - "Marlise Munoz wreszcie może spoczywać w pokoju, a jej rodzina musi teraz znaleźć siły, aby skończyć tą wyjątkowo długą i żmudną drogę" - stwierdzili w oświadczeniu prawnicy rodziny.
Sądowa batalia o śmierć
Dramat rodziny kobiety rozpoczął się w październiku. 33-letnia Munoz, będąca w 14 tygodniu ciąży, pewnego dnia po prostu się przewróciła w domu. Nigdy nie odzyskała już przytomności. Lekarze stwierdzili, że jej mózg całkowicie obumarł z braku dopływu krwi. Przyczyną tragedii najprawdopodobniej był zakrzep. Z braku dopływu tlenu "poważnym uszkodzeniom" miał także ulec płód.
Przed śmiercią kobieta, która była ratownikiem medycznym, życzyła sobie, aby w takiej sytuacji nie podtrzymywać jej sztucznie przy życiu. Rodzina, a zwłaszcza mąż Erick, chcieli spełnienia jej woli. Szpital w Fort Worth odmówił jednak, powołując się na prawo zobowiązujące lekarzy do ochrony nienarodzonego dziecka.
Po nieudanych próbach przekonania szpitala, rodzina ruszyła w połowie stycznia do sądu. W miniony piątek sędzia przychylił się do stanowiska rodziny i nakazał szpitalowi odłączyć kobietę od aparatury. Wcześniej uznano, że mające 23 tygodnie dziecko ma poważne uszkodzenia z powodu słabego dopływu tlenu i nawet po urodzeniu przez cesarskie cięcie nie będzie mogło przeżyć.
Autor: mk\mtom / Źródło: BBC News, wfaa.com