Sąd ostatecznie nakazał wyłączenie urządzeń, co wykonano w niedzielę wieczorem czasu polskiego. - "Marlise Munoz wreszcie może spoczywać w pokoju, a jej rodzina musi teraz znaleźć siły, aby skończyć tą wyjątkowo długą i żmudną drogę" - stwierdzili w oświadczeniu prawnicy rodziny.
Sądowa batalia o śmierć
Dramat rodziny kobiety rozpoczął się w październiku. 33-letnia Munoz, będąca w 14 tygodniu ciąży, pewnego dnia po prostu się przewróciła w domu. Nigdy nie odzyskała już przytomności. Lekarze stwierdzili, że jej mózg całkowicie obumarł z braku dopływu krwi. Przyczyną tragedii najprawdopodobniej był zakrzep. Z braku dopływu tlenu "poważnym uszkodzeniom" miał także ulec płód.
Przed śmiercią kobieta, która była ratownikiem medycznym, życzyła sobie, aby w takiej sytuacji nie podtrzymywać jej sztucznie przy życiu. Rodzina, a zwłaszcza mąż Erick, chcieli spełnienia jej woli. Szpital w Fort Worth odmówił jednak, powołując się na prawo zobowiązujące lekarzy do ochrony nienarodzonego dziecka.
Po nieudanych próbach przekonania szpitala, rodzina ruszyła w połowie stycznia do sądu. W miniony piątek sędzia przychylił się do stanowiska rodziny i nakazał szpitalowi odłączyć kobietę od aparatury. Wcześniej uznano, że mające 23 tygodnie dziecko ma poważne uszkodzenia z powodu słabego dopływu tlenu i nawet po urodzeniu przez cesarskie cięcie nie będzie mogło przeżyć.
Autor: mk\mtom / Źródło: BBC News, wfaa.com