- Biorę na siebie odpowiedzialność za rozwiązanie tego kryzysu - powiedział w Luizjanie prezydent USA Barack Obama, który w piątek poleciał nad Zatokę Meksykańską, by zobaczyć spustoszenie wywołane przez plamę ropy.
Na miejscu katastrofy prezydent spotkał się z emerytowanym dowódcą Straży Przybrzeżnej, admirałem Thadem Allenem i przedstawicielami miejscowych władz, którzy zdali mu relację z prac przy usuwaniu skutków katastrofy.
Zapoznał się także z postępami prób podejmowanych przez koncern BP w celu zatamowania wycieku ropy metodą "top kill". Inżynierowie z BP, współpracujący z ekspertami rządowymi, zapowiadają, że w ciągu najbliższych 48 godzin będzie można ocenić, czy próba się powiodła.
Obama potroił siły
Przebywający nad Zatoką Meksykańską Obama obiecał potrojenie sił ludzkich w celu usunięcia skutków katastrofy. - Jestem tutaj, żeby wam powiedzieć, że nie jesteście sami, nie zostaniecie opuszczeni, nie zostaniecie pozostawieni sami sobie - zapewnił prezydent mieszkańców terenów dotkniętych przez wyciek ropy.
Na konferencji prasowej Obama powiedział, że działania władz podyktowane są jednym kryterium - priorytetem jest pomoc ludziom dotkniętym przez katastrofę i pomoc ekosystemowi.
Prosił, żeby ze wszystkimi potrzebami walczący ze skutkami wycieku zgłaszali się do admirała Allena, a jeśli admirał nie będzie potrafił nic poradzić, by skontaktować się bezpośrednio z nim. Podziękował też wszystkim za włożony w walkę z plamą ropy trud.
"Tato, czy zatkałeś tę dziurę?"
Tymczasem w Waszyngtonie rozważa się, jakie polityczne skutki dla Obamy może mieć katastrofa, która - jak już wiadomo - przekracza rozmiarami osławiony wyciek ropy z tankowca Exxon Valdez u wybrzeży Alaski w 1989 r.
Jeszcze w czwartek na konferencji prasowej prezydent podkreślał, że administracja "sprawuje kontrolę" nad sytuacją w związku z katastrofą. Zapewniał, że jest ona dla niego sprawą w pełni priorytetową i nawet wspomniał, że jego 10-letnia córka pyta go: "Tato, czy zatkałeś już tę dziurę?".
Przyznał jednak, że rząd ponosi część odpowiedzialności, ponieważ zbytnio zaufał koncernowi BP i nie zapewnił właściwego nadzoru nad nim. W rezultacie wydzierżawione przez tę firmę urządzenie wiertnicze nie miało odpowiednich zabezpieczeń, co doprowadziło do eksplozji, pożaru i zatonięcia platformy 20 kwietnia.
Przymykali oczy
Podlegająca Ministerstwu Spraw Wewnętrznych agencja Minerals Management Service (MMS), która nadzoruje przemysł naftowy, przymykała oczy na nieprawidłowości w zamian za prezenty. Zdymisjonowano już jej szefową Elizabeth Birnbaum.
Republikańska opozycja krytykuje też administrację za zbyt powolną - jej zdaniem - reakcję na katastrofę. Były główny strateg prezydenta Busha, Karl Rove, napisał w "Wall Street Journal", że wyciek w Zatoce Meksykańskiej będzie "Katriną Obamy". Nawiązywał do huraganu i powodzi w Nowym Orleanie w 2005 r., które obnażyły niekompetencję administracji George'a Busha w walce z klęskami żywiołowymi.
Rząd nie bez winy
Według sondaży, w pierwszych tygodniach po wybuchu na platformie Deepwater Horizon zdecydowana większość Amerykanów uznawała, że jedynie koncern jest winien katastrofy. Ostatnio jednak sondaże pokazują spadek zaufania do rządu w usuwaniu jej skutków.
Do administracji mają pretensje mieszkańcy Luizjany i republikański gubernator tego stanu Bobby Jindal. Demokratyczna senator z Luizjany Mary Landrieu powiedziała, że prezydent "zapłaci, niestety, polityczną cenę" za katastrofę.
Źródło: Reuters, CNN, BBC, PAP