Laureat Pokojowej Nagrody Nobla 1980 przyznanej za obronę praw człowieka przed dyktaturami wojskowymi w Ameryce Łacińskiej Argentyńczyk Adolfo Perez Esquivel przemawiając w brazylijskim Senacie ostrzegł przed groźbą "instytucjonalnego zamachu stanu w Brazylii".
84-letni Esquivel porównał w przemówieniu ofensywę polityczną brazylijskiej opozycji, zmierzającą do odsunięcia od władzy w drodze impeachmentu prezydent Dilmy Rousseff, do politycznych zamachów stanu w takich krajach kontynentu, jak Honduras i Paragwaj. - Oni posłużyli się tą samą metodą: obalili prezydenta w drodze głosowania w parlamencie - mówił. Esquivel wygłosił przemówienie dziesięć dni po skandalu, jaki spowodowało transmitowane na cały kraj przez telewizję wystąpienie przeciwnika Dilmy Rousseff, deputowanego Jaira Bolsonaro, który chwalił metody rozprawiania się z lewicową opozycją stosowane przez brazylijską juntę wojskową. Przed głosowaniem w sprawie pozbawienia Rousseff prezydentury Bolsonaro wygłosił pean na cześć dyktatury wojskowej (1964-1985) w Brazylii, a zwłaszcza jednego z najbardziej okrutnych wojskowych oprawców, pułkownika Carlosa Alberto Brilhante Ustry, który torturował więzioną wówczas Dilmę Rousseff, działaczkę lewicowego ruchu oporu. Ustra, zmarły w 2015 roku szef policji politycznej w czasach dyktatury, jest bezpośrednio winien śmierci 60 zamęczonych w czasie tortur opozycjonistów, a pośrednio odpowiada za śmierć kilkuset. Związek Pisarzy Brazylijskich przystąpił do zbierania podpisów pod petycją do Międzynarodowego Trybunału Karnego w Hadze, aby postawić przed nim deputowanego Bolsonaro za "publiczną apologię zbrodni" dla celów polityki wewnętrznej w Brazylii. Wystąpienie noblisty Pereza Esquivela w brazylijskim parlamencie wywołało protesty znacznej części opozycji, która uznała je za ingerencję w wewnętrzne sprawy Brazylii.
Sądzą ją ci, na których ciążą zarzuty
Wobec odbywającej drugą kadencję Dilmy Rousseff nie toczy się żadne postępowanie związane z podejrzeniami o udział w wielkich aferach korupcyjnych, o jakie prokuratura oskarża bardzo wielu parlamentarzystów prorządowych i opozycyjnych.
Zarzuty wobec Rousseff sprowadzają się do podejmowanych przez nią zabiegów w celu "uszminkowania", jak to określają brazylijskie media, sprawozdań finansowych jej rządu dla ukrycia przed opinią publiczną skutków kryzysu gospodarczego. Nastąpił on w Brazylii po latach wielkiej prosperity wykorzystanej przez rząd prezydenta Luiza Inacio Luli da Silvy do wyciągnięcia ze "strefy ubóstwa" ok. 40 milionów Brazylijczyków (1/5 ludności). Obecne załamanie gospodarcze sprawia, że w tym roku prognozuje się spadek PKB o 3,73 proc. Ma być niemal identyczny, jak w 2015 r.
Następny w kolejce prezydent, którego nikt nie chce
Podczas gdy impeachment prezydent Rousseff zostanie prawdopodobnie przegłosowany w Senacie do 12 maja, coraz mniej popularne wśród brazylijskich wyborców staje się przewidziane w konstytucji rozwiązanie polegające na przejęciu obowiązków szefa państwa przez wiceprezydenta - urząd prezydenta objąłby Michel Temer, niepopularny polityk, którego powiązania biznesowe budzą wiele zastrzeżeń.
Stąd coraz popularniejsze w ostatnich dniach hasło przeprowadzenia przedterminowych wyborów prezydenckich. Według najnowszych sondaży popiera je 62 proc. ludności. Jak napisał w piątek wielki brazylijski dziennik "Folha de Sao Paulo", Temer, który ma już władzę prezydencką w zasięgu ręki, ostro zaprotestował przeciwko pomysłowi dokonania zmiany w konstytucji, umożliwiającej rozpisanie przedterminowych wyborów. Rozwiązanie takie popierają m.in. centrale związkowe i ruchy polityczne lewicy. - To dopiero byłby prawdziwy zamach stanu - oświadczył Temer.
Autor: kg\mtom / Źródło: PAP